- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Roger Waters, Łódź "Hala Arena" 18.04.2011
miejsce, data: Łódź, Hala Arena, 18.04.2011
Aby być na tym koncercie Rogera Watersa, trzeba było zapewnić sobie bilety już w czerwcu 2010 roku. Nigdy nie myślałem, że będzie mi dane usłyszeć i zobaczyć widowisko "The Wall" na żywo. Mówiąc prawdę, nawet o tym nie marzyłem. Nie zastanawiałem się ani przez moment. Wiedziałem, że powinienem tam pojechać, bez względu na wszystko. Do Łodzi zabrałem mojego kompana koncertowych wypraw bliskich i dalekich, czyli córkę Kasię. Tym razem na dwudniowy wypad do środka Polski potrzebny był urlop. W czasie podróży wypróbowaliśmy obydwa najpopularniejsze środki przewozu pasażerów, czyli komunikację autobusową i kolej. Zasadniczo większych uwag do tych instytucji nie mam. Dojechaliśmy o czasie i bez przygód.
Roger Waters, Łódź 18.04.2011, fot. Katarzyna Zaręba
Na teren obiektu "Atlas Arena" weszliśmy ok. 18:15. Trochę przeraziła blisko trzystumetrowa kolejka do sektora na płytę. Ale jak już się ruszyło, wszystko poszło sprawnie i bez tłoku. Jesteśmy w środku. Ładnie tu i przestronnie. Pierwsze kroki skierowaliśmy oczywiście do stoiska handlowego, już oblężonego przez potencjalnych klientów. Właśnie tego się obawiałem. Ceny koszulek kosmiczne! No, ale wrócić z takiego koncertu bez pamiątkowego t-shirta to grzech śmiertelny, z którego nawet biskup nie rozgrzeszy. Więc robimy naradę rodzinną zaglądając jednocześnie do portfela i okazuje się, że gdy zakupimy dwie koszulki oraz bilety powrotne, zostanie nam około piętnastu złotych. Decyzja podjęta natychmiast - kupujemy. To było dobre postanowienie. Udało nam się przeżyć do połowy następnego dnia dzięki jednej kanapce zrobionej przed podróżą, a w zasadzie to przed głodem uratowała nas paczuszka precelków. Na wodę niegazowaną też starczyło. Ale wracajmy do meritum. Idziemy dalej, jesteśmy już na płycie (mniej więcej pośrodku), siadamy na podłodze i czekamy w napięciu. Daleko przed nami olbrzymia scena, nad nią wielki ekran w kształcie koła oraz rozebrana ściana z wielkich sztucznych cegieł. Tylko na jej krawędziach mur pełnej wysokości.
Roger Waters, Łódź 18.04.2011, fot. Meloman
Widowisko rozpoczęło się o 20:10. Najpierw jednak prośba organizatorów, aby robić pamiątkowe zdjęcia bez fleszy. Nie trzeba było tego nam dwa razy powtarzać. Dobrze, że w ogóle można fotografować. Hala wypełniona w całości. Prawdopodobnie mieści około 10 tysięcy widzów. Na scenie wybuchające race i festiwal świateł. W głośnikach "In the Flesh?" kończący się rykiem pikującego myśliwca. Przez arenę po prawej stronie przeleciała makieta jakiegoś samolotu i uderzyła w ścianę. Początek spektaklu szokujący. Przy "The Thin Ice" na ekranie pojawiają się twarze, a później dane (data urodzenia, data i miejsce śmierci). Przegląd tych postaci rozpoczyna nazwisko Eric Fletcher Waters, ojciec artysty, który zginął w bitwie pod Anzio we Włoszech w 1944 roku. Wokalnie w tym utworze Rogera wspomaga drugi wokalista. Dalej kolejno płyną następne nagrania. W kole czerwony napis "I Believe". Po prawej stronie pojawia się natomiast wielka kukła Nauczyciela ze świecącymi oczami. To podczas "Another Brick In the Wall part 2". Muzycznie zaś swoją solówką czarował nas gitarzysta Snowy White, którego udało mnie się wypatrzyć przez lornetkę.
Przed "Mother" Waters przywitał się z nami mówiąc: "dobry wieczór Polska". Właśnie podczas tej piosenki, tym razem po stronie lewej, wyłania się kukła Matki. Na coraz większym murze wyświetlane jest zdanie w kilku językach - "Matka wie najlepiej". Trzeba było bardzo uważać, aby czegoś nie przegapić. Wiadomo, że wszystkich szczegółów nie zapamiętałem, ale nie uszły mojej uwadze żartobliwe napisy w tym numerze. W pewnym momencie, gdy Roger w tekście zapytuje, czy powinien wierzyć rządowi, po obydwu stronach ściany pojawiają się czerwone litery. Z prawej, napisane "No, Fucking", a z lewej drukiem "Nie, Niech Spieprzają". No i brawa za to też były. Wreszcie na koniec widzimy znamienne: "Big Brother Is Watching You".
Roger Waters, Łódź 18.04.2011, fot. Katarzyna Zaręba
Warto zwrócić też uwagę na animacje w "Good Bye Blue Sky" (nalot bombowców) oraz w "Empty Spaces" (erotyczny taniec dwóch kwiatów i obrazy wojny). A konstrukcja coraz większa, pracownicy techniczni jak robotnice w mrowisku układają cegłę po cegle. Gdy zespół rozpoczyna "Another Brick in the Wall part 3", ściana już prawie gotowa. Zostały tylko trzy duże okienka, po to, aby muzycy byli widoczni. Wśród nich również za sprawą lornetki rozpoznałem klawiszowca Jona Carina, uczestnika tras koncertowych także Pink Floyd i Davida Gilmoura. Pozostałych artystów nie znam. Niesamowite wrażenie można było odnieść w momencie, gdy obraz przedstawiał zbijaną szybę na całej szerokości cegieł - w połączeniu z brzękiem tłuczonego szkła. Miało to miejsce zaraz po fragmencie "Don't Leave Me Now". Podczas instrumentalnego "The Last Few Bricks" reszta cegieł zostaje wstawiona. "Pozostaje tylko jeszcze jedna cegła w murze". Przez przeznaczone dla niej miejsce widzimy Watersa śpiewającego wersy z "Goodbye Cruel World". Przy ostatnim słowie gaśnie światło, a budowla jest już kompletna. Rozbłyska oświetlenie i ukazuje się na niej olbrzymi napis "Intermission". Przydała się przerwa, aby ochłonąć. Lecz cały czas trzeba być uważnym, gdyż przed nami ukazują się zdjęcia ludzi (mniej lub bardziej znanych), którzy zginęli w czasie zbrojnych konfliktów. Wśród nich - nasz poeta Krzysztof Kamil Baczyński (po prawej stronie u góry).
Roger Waters, Łódź 18.04.2011, fot. Meloman
Po dwudziestominutowej pauzie najpierw wysłuchaliśmy "Hey You", oglądając lekko podświetloną ścianę. Artyści wykonując ten utwór przebywali po drugiej stronie konstrukcji. W króciutkim "Is There Anybody Out There" wysunięto dwie cegły i ukazali się dwaj gitarzyści z instrumentami akustycznymi, po czym puste okienka ponownie zostały zasłonięte. Potem Roger Waters pojawił się przed ścianą. Najpierw na fotelu przy stoliku ze stojącą lampą ("Nobody Home"), później stojąc w blasku świateł jak główny wokalista. Wyśmienicie wypadło "Comfortably Numb". Na szczycie budowli w snopie reflektorów na przemian widoczni byli wokalista Robie Wycoff oraz gitarzysta Dave Kilminster, który popisał się kapitalnymi solówkami. Tylko dlaczego nie było pojedynku dwóch gitar? Snowy White nie zagrał w tym utworze swoich partii. Trochę szkoda. Za to na murze znowu zaczynają dziać się ciekawe i niesamowite rzeczy. Przed "In the Flesh?" cała ekipa już zainstalowała się przed widownią. Natomiast z lewej strony, w kierunku publiczności zaczyna frunąć wielka dmuchana świnia, a Roger strzela do widowni z karabinu maszynowego. Z kolei na ścianie najpierw wielkie antywojenne napisy i zdjęcia dyktatorów: Stalin, Hitler, Mao. Znalazł się tam również George W. Bush. Później snują się czerwone robale, dalej niesamowity marsz rozpoczynają czerwono-czarne młotki.
Następna propozycja, czyli musicalowy "The Trial", to fantastyczne animacje, w których pojawiają się główni bohaterowie fabuły albumu "The Wall". Na koniec wreszcie mur zostaje zburzony. Tylko na pozostałym skrawku stojących jeszcze po bokach cegieł pojawia się obraz postaci z wyciągniętymi nad głowę rękoma, osoba ta nagle zaczyna klaskać. Tak, to był sygnał, że widowisko się kończy. Jeszcze folkowe wykonanie "Outside the Wall" z udziałem akordeonu, banjo, mandoliny, kilku gitar akustycznych i trąbki, na której zagrał Roger, oraz przedstawienie wszystkich muzyków. "Dzięki Polska", tak pożegnał się z nami bohater wieczoru. Jest godzina 22:30. Oprócz wymienionych przeze mnie już artystów wystąpili także: Graham Broad - perkusja, G.E. Smith - gitara, Harry Waters (syn Mistrza) - klawisze oraz wokaliści z tła: Jon Joyce oraz Mark, Michael i Kipp Lennonowie.
Roger Waters, Łódź 18.04.2011, fot. Meloman
Czas na podsumowania. Przede wszystkim koncert był fenomenalnie nagłośniony. Chociaż nie widziałem prawie wcale wykonawców, fakt ten nie wpłynął mocno negatywnie na odbiór. Z tego względu, że najważniejsze działo się właśnie na ścianie i na ekranie oraz w głośnikach. Spektakl dźwięku, obrazu i światła. Dyspozycja głosowa Watersa - wyśmienita. Trzeba było tam być. Dla mnie jeden z najważniejszych koncertów, jakie widziałem A może koncert życia? Tego nie jestem jednak pewien. Coś mnie się wydaje, że na swoim koncercie życia to już byłem, tylko jeszcze o tym nie wiem.
Poniżej setlista. Nadmienić trzeba, że dwóch utworów wykonywanych na tej trasie nie ma na płycie studyjnej wersji "The Wall". Są to przedstawione w pierwszej części "What Shall We Do Now" oraz "The Last Few Brick".
Lista utworów:
Część pierwsza:
In the Flesh?
The Thin Ice
Another Brick in the Wall part 1
The Happiest Days of Our Lives
Another Brick in the Wall part 2
Mother
Goodbye Blue Sky
Empty Spaces
What Shall We Do Now
Young Last
One of My Turns
Don't Leave Me Now
Another Brick in the Wall part 3
The Last Few Bricks
Goodbye Cruel World
Część druga:
Hey You
Is There Anybody Out There?
Nobody Home
Vera
Bring the Boys Back Home
Comfortably Numb
The Show Must Go On
In the Flesh
Run Like Hell
Waiting for the Worms
Stop
The Trial
Outside the Wall
Ode mnie - fantastyczna oprawa audio-wizualna, fajerwerki, latająca świnka, postać nauczyciela, coś pięknego.
Stałem niedaleko "bocianiego gniazda" czyli realizatorów show, pytałem po koncercie ile mają zestawów scen - powiedzieli że tylko 1, że do 5 rano muszą rozebrać scenę, załadować wszystko na ciężarówki (na parkingu przed halą stało ok 10 "tirów" na brytyjskich numerach) i ruszać do następnego miasta.