- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Rockavaria 2015", Monachium 29 - 31.05.2015
miejsce, data: Monachium, 29.05.2015
miejsce, data: Monachium, 30.05.2015
miejsce, data: Monachium, 31.05.2015
Jakie festiwale są, każdy bywający na nich dobrze wie: scena postawiona wysoko, zawsze do niej za daleko (nawet jak stoisz przy barierce), ocieractwo w tłumie często i gęsto ludzi delikatnie ujmując nieodświeżonych, miedzy którymi trzeba zafundować sobie przebieżkę - przeciskankę, kiedy chcesz zdążyć na koncert ulubionego zespołu, który właśnie zaczynana grać na innej scenie i to dokładnie w momencie, kiedy tam gdzie jesteś występuje twój inny ulubiony band. Nieistotne, że nagłośnienie zarówno jednego, jak i drugiego pozostawia wiele do życzenia, akceptujesz, że tylko headlinerzy będą słyszalni i na klacie odczuwalni. Najgorsze jest jednak to, że zazwyczaj musisz podjąć decyzję o wyjściu przed końcem jednego koncertu i nie jest powiedziane, że zdążysz na następny, który wybrałeś z rozpiski. A piwo znowu dają ciepłe w plastikowym kubku. Cóż, można pomarudzić, a i tak się na te festiwale jeździ! Nie było takich dylematów kiedyś na "Brutal Assault", gdy jeszcze nie zaproponowano trzeciej, małej sceny i uważam ten właśnie festiwal za najlepszy wśród tych, które oferuje sezon letni w metalowym świecie. Odrzucając formę imprez organizowanych na klepiskach, zrezygnowałem dawno z takich "atrakcji", jak "Wacken" czy mniejszy, również niemiecki spęd "With Full Force" (i wiele innych tego typu festów w Europie), udałem się do Monachium skuszony tym, co oferował festiwal "Rockavaria" - fajna miejscówka, ładne miasto i to, co zwykle przyciąga na te kilkudniowe święto muzyki - różnorodny w swej całej zajebistości line up.
"Rockavaria 2015", fot. Greg G.
Miejsce, gdzie rozgrywała się akcja pierwszego festiwalu "Rockavaria", to "Olympiapark". Ponad 40-letnie obiekty, które wciąż zaskakują funkcjonalnością i futurystycznym wyglądem. Na każdej z aren "Olympiaparku" co jakiś czas odbywają się różne imprezy, jednak to "Rockavaria" po raz pierwszy ku chwale rock'n'rolla połączyła siły 3 aren, budując 3 sceny i zawłaszczając na 3 dni sporą część miasteczka igrzysk olimpijskich 1972 roku. Obiekty te, choć już troszeczkę przestarzałe, są niesamowicie funkcjonalne, z ogromną przepustowością tłumu i wciąż cieszą oko oryginalnym designem. Z jednej strony sąsiadują ze sobą, z drugiej paradoksalnie tworzą niemałą przestrzeń, z której naturalnie wyłoniło się festiwalowe miasteczko z niezliczonymi stoiskami, barami oraz jeziorkiem, przy którym można przyklapnąć w celu resetu przed następnymi koncertami. Organizacyjnie "Rockavaria" była prawie perfekcyjna, być może dlatego, że festiwal ten nie przewidywał możliwości biwakowania, co organizatorom zawsze sprawia największy problem. Pewnie niektórzy byli zawiedzeni brakiem możliwości integrowania się na polu namiotowym, gdzie mogliby dalej spożywać alkoholi do zgona. Inni zaś zadowoleni, że z braku noclegu na polu trzeba sobie załatwić hotel czy hostel i tym samym podnieść standard pobytu. Mówiąc poważnie, jedynym i niestety dużym minusem była nieumiejętność zarządzania sektorem "Inner Raum" czyli tzw. "Golden Circle", o czym napiszę więcej poniżej.
"Rockavaria 2015", fot. Greg G.
Zdecydowałem odpuścić sobie festiwalowy piątek z racji rozkładu jazdy, który przewidziano na kolejne dni. Co prawda znalazłoby się kilka piątkowych koncertów, które w normalnym, poza-festiwalowym życiu chciałbym zobaczyć i pewnie wielu stuknie się w głowę i nie zrozumie, że można mieć wjazd i nie iść... Ale cóż, wolałem zachować siły na kolejne dwa dni. Dokładnie, kiedy występował jeden z tych bandów - Paradise Lost - witałem się z Monachium mijając "Olympiapark" i śmigając do centrum pobliską obwodnicą, skąd mogłem podziwiać majestat festiwalowego miasteczka, gdzie następnego dnia o godzinie 16 rozpoczęła się moja przygoda z "Rockavarią" i pierwszym koncertem, który wybrałem: Accept.
Występ Accept z jednej strony sprawił radość, niestety ostatecznie był sporym zawodem. Już przy pierwszym kawałku muzycy rozwiali wątpliwości, czy dadzą radę porwać stadionowy tłum. Świetne brzmienie, charyzmatyczny wokalista przypominający wizualnie i wokalnie estradową krzyżówkę Bona Scotta i Kalusa Meine, a tak to bez jaj - Mark Tornillo był totalnie "restless and wild", ciągnął swoją ekipę aż do momentu intro "Metal Heart", gdy coś się zaczęło na poważnie chrzanić i z powodu problemów technicznych zrobiła się kilkunastominutowa wyrwa. Kiedy Wolf Hoffman i technicy walczyli z jakąś poważną usterką, a pozostali muzycy jamowali do znudzenia improwizując i smęcąc nieciekawe patenty, wiadomo było, że nic już tej wpadki nie uratuje, atmosfera siadła na dobre. Wypadło kilka fajnych numerów i nawet znane z filmów wojennych "haili-hajlo-ajla" zaśpiewane odświętnie z tłumem rodaków i "Fast As A Shark" na koniec nie naprawiały wrażenia niedosytu. Szkoda, bo początek był mocny.
Następny w kolejce na "Main Stage" umiejscowionej na "Stadionie Olimpijskim" był Judas Priest. Mając do wyboru "Theatron", trzecią najmniejszą scenę festiwalu, gdzie tego dnia był dzień hardcore'u, albo "Olympiahalle", gdzie według zapowiedzi w programie ma wystąpić twór określony jako uprawiający gatunek female fronted metal(!?), szybko staję w kolejce do "Thetronu" by zobaczyć Ignite. Niestety, nie udaje mi się to, kolejka jest za długa, stoję ze 20 minut, a ochrona wpuszcza tyle samo osób, ile wypuści. Logiczne, jednak w dłuższej perspektywie bez sensu. By wejść do środka naprawdę trzeba poświęcić zbyt dużo czasu i odpuścić inne koncerty. Tak, to drugi poważny zgrzyt w organizacji "Rockavarii" - za mała miejscówka, jak na tak ogromny festiwal. Dziękuję za uwagę, nie postoję! Chcąc nie chcąc, po drodze na Judasów wstępuję do hali, by zobaczyć, co to jest Beyond The Black. Nie takie straszne to, co prezentują - w porównaniu z tym, czego można by się spodziewać po zapowiedzi w programie. Fakt, ładna kobietka na wokalu, ale po co i komu te nazwy gatunkowe?! To taka mała rozgrzewka przed późniejszym koncertem Epiki. Być może jednym z front-panią, który nie sprawia mi bólu. Tymczasem wybieram się na spacer po piwko, wybór ogromny i nie ma kolejek. Można poradzić sobie bez bzdurnych żetonów? Można! Pomimo płatności gotówką wszystko działa sprawnie, każde stoisko umiejscowione w odpowiednim miejscu, bez zatorów, przepychanek.
"Rockavaria 2015", fot. Greg G.
Wracam do "Olympiahalle", gdzie Epica zgromadziła sporą liczbę fanów. Idealnie trafili w timetable, na obu pozostałych scenach nic ciekawego się nie dzieje i nie jest to wyłącznie moje subiektywne zdanie. Po szwadronach ścigających pod scenę nr 2 widać, że wielu zdecydowało odpuścić sobie atrakcje przed Judasami na głównej scenie albo stanie w kolejce do "Theatronu". Podobny bonus frekwencyjny dostał w pakiecie inny band ze śpiewająca panią - Withtin Temptation, o czym później, gdyż zdarzyło się to dnia następnego. Epica to nie moja półka, nie wybrałem się nigdy na ich koncert klubowy i pewnie się nie wybiorę, choć widziałem ich kiedyś na "Castle Party" i dali radę. Tego dnia było podobnie. Dobra energia, zgranie i moc nieczęsto spotykane w tego typu tworach z damsko-męskimi wokalami. Bardzo dobrze przyjęty koncert przez liczna, kilkutysięczną publiczność. Był to obok Decapitated drugi cały występ, który udało mi się zobaczyć w "Olimpiahalle" w całości, inne - którymi byłem zainteresowany - niestety oglądałem w biegu, zahaczając o halę pomiędzy tym, co najlepsze na głównej scenie stadionu. Żaden z tych zespołów nie zapełnił więcej niż połowy trybun i płyty. Powodowało to, że jeśli nie stało się blisko sceny, ciężko się było wczuć w klimat, a widok pustki na ogromnych trybunach i rzadzizny na płycie sprawiał, że koncerty na które miałem zamiar wpaść pomiędzy głównymi atrakcjami festiwalu na scenie stadionu, stawały się zaliczonymi w biegu sztukami, odbębnionymi z jakiegoś dziwnego poczucia obowiązku. Takimi odhaczonymi w dzienniku festiwalowym wypełniaczami były występy Turbonegro i Airbourne w sobotę oraz Anathemy w niedzielę. Byłem, widziałem choć przez moment. Zupełnie niepotrzebnie, po raz kolejny festiwalowa zachłanność zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem, podpowiadającym by podejść nad jeziorko, posiedzieć dłużej na trawie, przechylić kolejny plastik Munchner Helles zamiast biec na koncert - bo jest. Więcej grzechów nie pamiętam, nie żałuje i o niedokończonych gigach już nie wspomnę.
Czas zatem opowiedzieć o najlepszym obok Kiss i Metalliki koncercie "Rockavarii": Judas Priest! Wszystko się zgadzało. Potęga brzmienia, perfekcyjny dobór numerów i pewność tego, co robią oraz sposób, w jaki prezentują swoje atuty ci doświadczeni muzycy, wprost rzuca na kolana. Od otwierającego "Dragonaut" i dalej, prezentując swoje najlepsze numery i największe przeboje z obowiązkowym wjazdem motocyklem na scenę podczas "Electric Eye", cała ta ekipa prawie dziadków ani na moment nie spowodowała znużenia czy przerwy na ziewnięcie. Tysiące łap w górze, miarowe chybotanie ciał i potrząsanie łbów pod dyktando dyrygenta Roba Halforda. Człowiek z najmniej gustownymi dziarami na głowie i z jednym z najlepszych głosów w świecie metalu potrafi porwać tłum i tak właśnie to wyglądało do finalnego "Living After Midnight".
Judasi opuścili teren grubo przed północą, zostawiając pole do popisu gwieździe sobotniego wieczoru. Nigdy nie byłem fanem Kissów, czegoś tam słuchałem, każda płyta wydawała się na jedno kopyto z maksymalnie dwiema dobrymi piosenkami. Trochę się tych fajnych kawałków jednak zebrało w karierze Gene'a Simmonsa i Paula Stanley'a. Dla zawziętych fanów pewnie ze stówka albo więcej, a słysząc plotki o niesamowitych koncertach zrozumiałem, że chcę zobaczyć Kiss. I tak było, świetny koncert, super show! Idealne brzmienie oraz nienaganny image pozwalający oszukać czas i przestrzeń, a także sprawdzone efekty specjalne, jak windowanie perkusji na kilka metrów w górę czy wysuwanie liderów bandu kilkanaście metrów na wysięgnikach w publiczność albo toczenie krwi z ust, sprawiły że nie nudziłem się ani jednej chwili i szczerze powiem, podobało mi się! Te pomalowane cudaki naprawdę potrafią dowalić do pieca, tak właśnie kojarzy mi się "rock 'n' roll all night and party every day" - numer ten zagrali na koniec, gdy cały stadion tonął w oceanie confetti.
"Rockavaria 2015", fot. Greg G.
Ostatni dzień "Rockavarii" planowałem rozpocząć od Exodus i Grave Pleasures. Jednak po szybkiej analizie przy śniadaniu stwierdziłem, że wybiorę zwiedzanie miasta zamiast oglądania męczarni w pełnym słońcu na prawie pustym 60-tysięczniku tych pierwszych oraz tych drugich, jako otwierających "Olympiahalle" tego dnia. Wpadam o 15 na Decapiteated i zdziwiony sporą frekwencją zachwycam się wysoką forma rodaków oraz bardzo dobrym przyjęciem przez zgromadzonych fanów. Cóż więcej mogę dodać, to była solidna dawka polskiego death metalu.
Za chwilę Testament, więc bez przerwy na kawę bądź browar biegnę na stadion. Od razu strzał w ryja, "Over The Wall", a po nim kolejne "otwieracze". Tym razem z najnowszych albumów pięknie podnoszą energetycznie. Dobra energia, radość grania dla ludzi i przebywania ze sobą na scenie osiąga punkt szczytowy podczas "Into The Pit". Chuck Billy zaprasza fanów do stworzenia potężnego mosh pitu, a sam jeszcze dosadniej pogrywa na niewidzialnej gitarze ukrytej za mikro statywem. Krótki, ale treściwy koncert.
Następny na głównej scenie Kreator również nie zawiódł. Miałem nastawienie troszkę anty, bo uważam ich za typowo klubowy band. Kilka razy gdzieś na festiwalu ich widziałem i nie zachwycili. Tym razem było zupełnie inaczej. Od pierwszego taktu "Enemy Of God" przez cały koncert moc była z nimi, ryk fanów niósł Mille'a i resztę do przodu, coraz szybciej aż do finalnego "Pleasure To Kill", kiedy już szybciej się nie da. Pod koniec tego wystepu tracę wszystkie zrobione podczas "Rockavarii" zdjęcia, nie tylko te z niedzieli, także z poprzedniego dnia... Nie wiem, czy to stało się podczas utworu "Civilization Collapse", ale pasowałoby do sytuacji, gdy z niewiadomych przyczyn wypierdziela ci fotki w kosmos. A obiecałem fajne pamiątki z Kissów, ech.
"Rockavaria 2015", fot. Greg G.
Koncert Faith No More był dokładnie przeciwieństwem dwóch poprzednich z głównej sceny. Niby wszystko dobrze słychać, niby zapodają fajne piosenki, wyczuwa się duże oczekiwania i coś w rodzaju tęsknoty, a jednak pozostaje spory niedosyt. Tuż przed ludzie pchają się pod scenę, blokując wejście do "Inner Raum". To druga z poważnych wpadek organizacyjnych. Nie sprzedawano oddzielnych biletów do "Golden Circle", rozdawano je na chybił trafił lub według zasady kto pierwszy, ten lepszy, i chyba rozdano ich za dużo. Teraz podczas FNM jest już kolejka na spokojnie godzinkę. Podobnie będzie przed Metalliką i było dnia poprzedniego przed Kiss. Ludzie wkurzeni, ale grzecznie stoją i liczą, że wejdą - u nas by już była zadyma. Ja na szczęście uzbrojony byłem w plakietkę "Media", która otwierała na festiwalu niejedne drzwi i skróty, których w zasadzie nie powinna, jak np. każdorazowe wejście w niedzielę do "Inner Raum". Udało się wejść, a w połowie stwierdziłem, ze spadam na trybuny odpocząć przed głównym daniem dnia. Niby fajnie, poprawnie, ale FNM nie nadaje się na stadiony, kropka. W hali do 10 tysięcy ludzi, kiedy są headlinerem, niszczą, widziałem to niejednokrotnie, zawsze do przodu, pięknie i epicko. Tym razem już drugi raz oglądałem ich na stadionie i znów ten koncert jakiś rozwodniony, rozmiękczony, niespójny. Jest to subiektywna ocena, nie powiem nawet, że koncertu. Raczej odbioru tegoż koncertu, ocena przefiltrowana przez egoistyczne oczekiwania słuchacza niemającego pojęcia, co grało w duszy czy głowie aktorów spektaklu.
Niezmiernie trudno jest pisać o muzyce i nie wiem, czy w ogóle jest sens to robić. Jak można opisać, co się czuje przeżywając dobry lub rozczarowujący koncert? Zatem o Metallicę napisze tylko, że zagrała i że jak zwykle w przypadku tego projektu koncertowego (zaprezentowali tylko jeden numer skomponowany w ostatnich 20 latach) był to występ wspaniały. Nigdy nie byłem zawiedziony koncertem Metalliki i raczej nigdy się nie zawiodę. To trzeba zobaczyć i przeżyć.
Podsumowując: "Rockavaria" to ciekawy pomysł, super miejscówka i "coś innego" dla tych fanów metalu i rocka, którzy niekoniecznie chcą się integrować wyłącznie alkoholowo na polu namiotowych bądź smażyć na wykarczowanej polanie. Jest fajny zabytkowy teren z historią, jest ładne miasto i niedrogie bilety, porównując ceny np. koncertów w Polsce. Pomimo kilku mankamentów - polecam!
Materiały dotyczące zespołów
- Muse
- Incubus
- Limp Bizkit
- The Hives
- Paradise Lost
- Kiss
- Judas Priest
- Airbourne
- Five Finger Death Punch
- Accept
- Epica
- Metallica
- Faith No More
- Within Temptation
- Kreator
- Anathema
- Decapitated
- Exodus
- Testament