- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Rock Metal Fest 2009", Kraków "Studio" 21.03.2009
miejsce, data: Kraków, Studio, 21.03.2009
Razem z wiosną do Krakowa przybyły wielkie sławy rodzimych scen rockowych i metalowych. A przy okazji narodziła się nowa, świecka tradycja - krakowskiego wiosennego festiwalu. Dalej jest jak w dowcipie o ruskich - następna edycja nie odbędzie się w Krakowie, a w Warszawie i nie wiosną, a jesienią.
"Rock Metal Fest 2009", fot. Dariusz "Lazarroni" Łasak
Imprezę rozpoczął występ The Supergroup. Na plus trzeba bez wątpienia zapisać fakt, że zaczęli grać równo z wybiciem piętnastej. Szkoda, że 2/3 ludzi stało jeszcze na zewnątrz, czekając w urokliwej, wijącej się na skwerku pod klubem, kolejce. Moje szczęście, że przyjechałem wcześniej, więc Supergrupę słyszałem prawie że spod samych drzwi. Kolejka dość szybko się posuwała i zdążyłem zobaczyć ostatni kawałek. Jakkolwiek osobiście nie przepadam za tego rodzaju graniem, to trzeba oddać sprawiedliwość - całość wypada bardzo pozytywnie, widać, że między muzykami jest mocne porozumienie, wszyscy na scenie wiedzą, po co się tam znaleźli i co mają zrobić. Zdecydowanie dobry występ - jeśli mogę to powiedzieć po odsłuchaniu seta spod drzwi, z kolejki przy szatni i po ostatnim kawałku.
Dosłownie kilka minut po Supergrupie na scenie zainstalował się krakowski Totem. Armia fanów już czekała pod sceną - i na pewno żaden z nich nie był po występie krakusów zawiedziony. Mimo połamanych rąk i nóg gitarzystów gig był rewelacyjny - las rąk w górze, pod sceną dziki tłum pogujących fanów - a na scenie rewelacyjnie dysponowana Wera. A kiedy na scenę zaproszony został były wokalista Totem - Auman i razem z Werą wykonali kawałek "Thrash The South" z płyty "A Day Before the End", cała sala włączyła się do zabawy. Plotki, które krążyły przed koncertem, głosiły, jakoby prawie roczna przerwa w koncertowaniu miała tragicznie wpłynąć na umiejętności zespołu. Nic z tego nie okazało się prawdą, dostaliśmy porządny kawał metalowego mięcha. Z pewnej perspektywy czasowej wydaje mi się, że Totem był jedną z trzech najlepszych kapel wieczoru, przewyższając swoim występem niektóre, o wiele lepiej notowane, gwiazdy. Świetny występ, wymarzona wręcz publiczność, power i charyzma - oto najlepsze podsumowanie występu krakowskiego składu.
Szybka akcja technicznych (czy już ich dziś chwaliłem? Uwijali się na scenie, błyskawicznie przygotowując ją na występ nowych kapel - wielkie brawa dla Galicja Productions za świetnego inżyniera sceny), montaż wiatraka i oto przed nami bydgoska formacja Chainsaw. Epicko rozwiane włosy wokalisty "Maxxa" Kaczorowskiego miały chyba odwrócić uwagę od słabego występu grupy. Dobre nagłośnienie koncertów czasem ma swoje złe strony - tu nie ma masteringu, dobierania wokali z dziesięciu nagranych próbek - wszystkie niedoróbki, słabą formę słychać jak, nie przymierzając, kota w pralce. Chainsaw było takie sobie, płaskie i nijakie. Mimo świetnego show, jakie zapewnili im oświetleniowcy i cthulowatego efektu rozwianych włosów było kiepsko. Kiedyś mówiło się, że bydgoska ekipa to nadzieja polskiego heavy metalu - ja jakoś tego nie widzę. Zresztą, nadzieje powinny wykluwać się trochę szybciej niż jedenaście lat. Pod koniec występu Chainsaw zaczął się nieco bronić, być może trema puściła struny wokalisty, dwa ostatnie numery - "Obsession" i cover Judas Priest - "Breaking the Law" zabrzmiały dużo, dużo lepiej i prawie zatarły kiepskie wrażenie, jakie miałem po ich występie.
Virgin Snatch, "Rock Metal Fest 2009", fot. Dariusz "Lazarroni" Łasak
Ale oto na scenę wtacza się ściana czerwonych Randalli - to znak, że już za moment następny locals - tym razem rewelacyjne Virgin Snatch. Wiedziałem, co mnie czeka pod sceną - ale specjalnie dla Was zostałem tam, narażając swoje zdrowie i życie na śmierć przez ogłuszenie i stratowanie. Było warto! Set rozpoczęło "Purge my Stain", które rozgrzało tłum do czerwoności. A potem wokalista wydarł się "Głośniej! Głośniej" - i zaczął się prawdziwy armageddon! "Horn of Plenty" i "Through Fight We Grow" rozgniotły nas na miazgę. A potem "Walk the Line", wyryczane z publicznością "In the Name of Blood" i "Stop The Madness", po którym Zielony popłynął na rękach fanów. Rewelacja - sceniczna charyzma, komunikacja z publicznością i niesamowita energia Virgin Snatch są ich olbrzymimi atutem. Na płytach są nieźli, ale dopiero koncerty pokazują prawdziwą siłę, jaka drzemie w tym składzie. Odnotować należy również obecność Novego na basie - to, zdaje się, jego drugi występ na żywo w szeregach VS.
Przeżyłem Virgin Snatch przy samych barierkach - tylko po to, żeby po kwadransie znowu narazić moje cenne życie rockmetalowego korespondenta - tym razem na występie Frontside. Przyznam, że zostałem tylko dlatego, że zagadałem się z ochroniarzami, skądinąd bardzo sympatycznymi. Kiedy Demon i Auman wbiegli na scenę, było już za późno na odwrót. Ściana ciał przycisnęła mnie do barierek. I zaczęła się wojna! Cała sala dosłownie oszalała. Dzicz, zniszczenie i totalny odlot. Mosh pit na 500 osób? I kulminacja, kiedy Auman zarządził Ścianę Śmierci. MOC!
Za Frontside, szczerze powiedziawszy, nie przepadam. Owszem, doceniam ich dokonania i życzę chłopakom jak najlepiej ("Fryderyka" za 2008! Albo vice-"Fryderyka", po Behemocie), ale ich muzyka do mnie nie przemawia. Tak było również i na tym koncercie - po prostu nie rozumiem metalcore'u. Proszę mnie jednak źle nie odebrać - panowie z Sosnowca zagrali chyba set marzeń dla każdego, kto był pod sceną - "Bóg stworzył szatana", "Wspomnienia Jak Relikwie", "Naszym Przeznaczeniem Jest Płonąć", a także kilka numerów z ostatniego albumu - "Świat Tyranów", urywający głowę "Zapalnik" i "Spłoniesz W Piekle". Kolejny świetny występ tego popołudnia (a właściwie już wieczoru).
Półmetek - za nami pięć kapel. Dwa rewelacyjne występy - Totem i Virgin Snatch, dwa bardzo dobre - The Supergroup i Frontside, jeden khem... poprawny. Klub "Studio" nabity do granic możliwości, ludzie gniotą się i cisną, już zdążyły się zapchać kible i w powietrzu mamy znajomą, festiwalową atmosferkę skisłego piwa i moczu. Gdzieniegdzie widać pierwsze ofiary wolności i wiosny - szkoda, że niektórzy młodsi fani traktują takie imprezy jak "zielone szkoły" - okazję, żeby urwać się z domu, nawalić w trąbę i zasnąć pod ścianą. Ale cóż, każdy się bawi tak, jak lubi. Muzycznie jest świetnie, nagłośnienie rewelacyjne, chłopaki od świateł robią czary z mleka - jak na razie - genialnie zrobiony fest. Przed nami cztery gwiazdy - Hunter, Acid Drinkers, trve Kat i TSA - oby było tak samo dobrze.
Hunter, "Rock Metal Fest 2009", fot. Dariusz "Lazarroni" Łasak
Przerwa techniczna przed Hunterem pozwoliła mi wycofać się spod sceny i zregenerować siły. Na szczęście ktoś obok mnie zamówił sobie bigos - na moje szczęście dodam, nie na jego. Widok tego czegoś skutecznie przekonał mnie, że lepszą opcją będzie piwo, baton albo cola. Swoją drogą, to żenada ze strony klubu, że na dwunastogodzinną imprezę dla tysiąca (dwóch tysięcy?) ludzi nie przygotowali porządnego cateringu. Wyjście ze "Studia" nie wchodziło w grę - po opuszczeniu lokalu bilet tracił ważność. Tragedia.
Rozlokowany wygodnie w okolicach bunkra oświetleniowców przygotowałem się na godzinę z emocjonalnym heavy metalem. Od razu mówię - Hunter nie zawiódł, zagrali dokładnie tak, jak można się było po nich spodziewać - profesjonalnie i technicznie, ale również z zaangażowaniem i prawdziwymi emocjami. Mieliśmy okazję usłyszeć dwa utwory z nadchodzącej płyty "HellWood" - "$mierci $miech", "Zbawienie", i sporo starszego, dobrze znanego materiału - "Płytki dołek", "Nieraj", "So...". Jak zwykle publiczność należała do Michała Jelonka, który czarował swoimi skrzypcami. Świetny, bardzo równy występ, bardzo dobry scenicznie (gotycka czerń i cylindry!) show - po prostu kolejna perełka tego festiwalu. Po formie muzyków i zaprezentowanych utworach widać, że warto będzie 14 kwietnia wybrać się do sklepów muzycznych i nabyć nowy album Huntera - jeśli będzie w połowie tak dobry, jak ten gig, to znaczy, że będzie bardzo dobry.
Dłuższą tym razem przerwę techniczną skutecznie wypełnili przedstawiciele jednego z medialnych patronów trasy - "Antyradia". Na scenie pojawiło się dwóch radosnych młodzieńców, którzy zasypali publiczność koszulkami stacji, jednocześnie indoktrynując i wdrukowując w podświadomość fanów jedyną słuszną częstotliwość. Miły akcent, lekko może tylko zepsuty krótką bójką o t-shirta, jaka wybuchła po lewej stronie publiki. Ale, jak już wspomniałem, każdy się bawi tak, jak lubi.
Acid Drinkers, "Rock Metal Fest 2009", fot. Dariusz "Lazarroni" Łasak
O 20:30 na scenie pojawiła się pierwsza wielkoformatowa gwiazda festiwalu - Acid Drinkers. Rozpoczęli od "Fuel of my Soul" - a potem zaserwowali nam wspaniałą thrashową wyprawę przez swoje dokonania, od czasu do czasu okraszając stare hiciory kawałkami z ostatniej płyty ("Verses of Steel", lipiec 2008). Titus pokazał, że nie ma sobie równych, jeśli chodzi o kontakt z publiką - zachęcana przez niego śpiewała i klaskała jak przedszkolaczki na rytmice. Zza tłumu wyglądało to trochę na wystudiowane i opracowane gesty kogoś, kto przyszedł do pracy - ale może się mylę, może jestem odporny na przekaz emocji Titusa? Oczywiście, nie można chłopakom odmówić stuprocentowego profesjonalizmu - sprawdzili się rewelacyjnie, serwując nam potężną dawkę solidnego grania - "In a Black Sail Wrapped", "Swallow the Needle", "Megalopolis", "We Died Before We Start To Live", "Silver Meat Machine". Oczywiście nie zabrakło "Jokera", którego w połowie wykonała publiczność. Po godzinie zespół zebrał się ze sceny, jednak fanom było tego zdecydowanie za mało - wywołani na bisy artyści zagrali jeszcze stareńkiego jak świat "Drug Dealera" (zaczynałem liceum, kiedy ta płyta pojawiła się w moim mieście), a potem cover Creedence Clearwater Revivali "Proud Mary", przy którym słuchacze oszaleli z radości. Do pełni szczęścia brakło mi chyba tylko "Barmy Army" i "Ace of Spades".
I znowu nie mogę napisać nic innego, niż stwierdzenie, że był to kolejny rewelacyjny koncert w ten magiczny, muzyczny i rockandrollowy wieczór. Oba kciuki w górę, mimo moich drobnych wątpliwości co do autentyczności przekazu emocjonalnego. Fanom się podobało, technicznie było doskonale - więc nie mam prawa się do niczego przyczepić.
Kat, "Rock Metal Fest 2009", fot. Dariusz "Lazarroni" Łasak
Tymczasem wśród technicznych pokazali się ludzie w koszulkach Czarnych Zastępów - oficjalnego fanklubu zespołu Kat & Roman Kostrzewski (znanego również jako "prawdziwy Kat, a nie jakieśtam podróby" oraz "jedyny trve kvlt Kat"). Chwilę później perkusję zaczął sobie nagłaśniać Irek Loth, zaraz po nim pojawili się pozostali muzycy - a ja udałem się w ostatnią tego wieczoru pielgrzymkę pod scenę.
W gęstym od festiwalowych aromatów powietrzu zawisły pierwsze dźwięki "Diabelskiego Domu II". Ryk setek gardeł towarzyszył Romanowi Kostrzewskiemu bez przerwy. Fani odśpiewali każdy kawałek, na szczęście nie zagłuszając wokalisty. Ten numer rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego, kto jest prawdziwą gwiazdą "Rock Metal Fest 2009". Każdy kolejny utwór tylko dokładał złotą cegiełkę - "Niewinność", "Porwany Obłędem", dawno przeze mnie niesłyszane "Purpurowe Gody", "Wyrocznia" czy "Odi Profanum Vulgus" potwierdzały, że król jest jeden i jest nim Roman. I znowu, któryś już raz z kolei tego dnia mieliśmy do czynienia z setlistą marzeń. Nie wiem, czy są jakieś kawałki zespołu, których mi zabrakło - może "Płaszcz Skrytobójcy" albo "W Sadzie Śmiertelnego Piękna" - ale zdecydowanie nie miałbym ich za co wymienić.
Dostaliśmy sto procent Kata - Roman tańczył swój opętańczy taniec i wykrzykiwał swoje teksty tak, jak tylko on potrafi. Irek za perkusją odpalał camela od camela. Ale wszystko co dobre plugawie się kończy - i przy absolutnie niesamowitych bisach (zadedykowanej wszystkim tym, którzy odeszli "Łzie Dla Cieniów Minionych" i "Ostatnim Taborze") zespół zszedł ze sceny, żegnany potężnym aplauzem.
Bez cienia wątpliwości należy stwierdzić, że niemal cała widownia należała do Romana Kostrzewskiego. Świetny koncert, świetna muzyka, ludzie płaczący na "Łzie..." - to po prostu ekstraklasa.
TSA, "Rock Metal Fest 2009", fot. Dariusz "Lazarroni" Łasak
TSA stanęło przed bardzo trudnym zadaniem - masa zmęczonych, głodnych i podpitych ludzi, którzy obejrzeli i wysłuchali kilku świetnych koncertów. Tłum, który w zasadzie dostał już wszystko, czego chciał - od Virgin Snatch, przez Acidów, Kata, Totem aż do Frontside i Huntera - a na dokładkę jeszcze The Supergroup i Chainsaw. Tłum, który od 15 siedzi w zamknięciu i wystawia się na decybele. Jak podejść do takiej publiczności?
To był zdecydowanie relaks i odpoczynek po rzeźnickiej części festu. TSA było jedyną kapelą, która miała coś wspólnego z rockowymi klimatami. Czy to dobrze? Amatorzy pogo odsunęli się od barierek, brak było żywiołowych reakcji. Wydaje mi się jednak, że należy to złożyć na karb zmęczenia materiału, bo TSA pokazało po raz kolejny, dlaczego jest gwiazdą najwyższego lotu. Można się czepiać, czy zasadne było takie ustawienie festiwalu i dobór takiej kapeli na zakończenie, ale znów trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie - występ śląskich dinozaurów był po prostu świetny. Po raz kolejny mieliśmy podróż przez najlepsze kawałki - "Ty, On, Ja", "Chodzą ludzie", względnie nowy "Proceder", poruszające "51", na którym zapłonęło kilkadziesiąt zapalniczek. Gitarowe aranżacje i ciągle mocny wokal prowadziły nas w tej (dla niektórych nostalgicznej) podróży przez czas aż do końcowych "Aliena", "Listu XX" i "Białej śmierci". Ten występ był doskonałym zakończeniem "Rock Metal Festu", spokojną i chłodną perłą, błyszczącą wśród ognistych rubinów i diamentów. Świetny show, rewelacyjnie zagrany, z niesamowitą publicznością, doskonale nagłośniony i świetnie oświetlony - same pozytywy.
"Rock Metal Fest 2009" to bez wątpienia największe wydarzenie muzyczne tej wiosny w Krakowie. Takiego asortymentu gwiazd i gwiazdek dawno nie dane nam było oglądać i wysłuchać. Mieliśmy okazję brać udział w świetnie zorganizowanej imprezie - obsługa sceny, nagłośnienie i światła stały na rewelacyjnym, jeśli nie powiedzieć - idealnym, poziomie. Dobór artystów również bardzo pozytywny, dostaliśmy szerokie spektrum - od nu-wynalazków, aż po staroszkolną klasykę ciężkiego rocka. Galicja Productions od dziś dostaje u mnie wielki kredyt zaufania.
Z drugiej strony, dawno nie spędziłem dziesięciu godzin zamknięty w zagęszczonym do granic możliwości klubie, kisząc się w "aromacie" tłumu, rozlanego piwa i kiblowego bagienka, które chyba zaczęło powoli zyskiwać świadomość. Dziesięć godzin w pubie, w którym można było zjeść batonika albo ciepławy i wątpliwej proweniencji bigos. Nie pamiętam też koncertu, na którym byłoby tyle agresji wśród uczestników, żeby nie wspominać już o tragicznym i żenującym obyczaju pchania się mosh pitu na chama do przodu, na ludzi przy barierkach czy godnych pajaców z Manieczek bijatyk o koszulki "Antyradia"...
Jednym zdaniem - świetny fest, szkoda, że publiczka do niego nie dorosła.
Zobacz zdjęcia z "Rock Metal Fest 2009": TSA, Kat, Acid Drinkers, Hunter, Frontside, Virgin Snatch, Chainsaw, Totem, The Supergroup.
Materiały dotyczące zespołów
- TSA
- Kat & Roman Kostrzewski
- Acid Drinkers
- Hunter
- Frontside
- Virgin Snatch
- Chainsaw
- Totem
- The Supergroup