- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Ray Wilson, Kamienna Góra "Ośrodek Wypoczynku Świątecznego" 6.06.2010
miejsce, data: Kamienna Góra, Ośrodek Wypoczynku Świątecznego, 6.06.2010
Kamienna Góra jest ciekawym miejscem. Z jednej strony to najzwyklejsze, przeorane przez historię miasteczko, jakich w Polsce są setki, a z drugiej paradoksalnie istnieje tam bardzo silna scena rockowa. Paradoksalnie, bo w takich rejonach (obiecałem sobie już nie wchodzić w tematy społeczne, więc ujmę to krótko i delikatnie) ludzie zajmują się z reguły zupełnie czymś innym, niż muzyka. Tymczasem w Kamiennej Górze, nawet na przekór komentarzom, które od czasu do czasu pojawiają się na łamach miejskiego portalu, spokojnie i całkiem sensownie egzystuje sobie metalowo - rockowe środowisko. Tzn. grają miejscowe zespoły, lokalna gazeta ma muzyczną rubrykę, a busy pełne ludzi wyjeżdżają stąd na koncerty i to już nie tylko molochów typu AC/DC czy Metallica, ale również na bardziej wysublimowane pokroju Dream Theater, Porcupine Tree albo festiwale odbywające się w położonych niedaleko Czechach czy też po prostu klubowe, wrocławskie granie. W listopadzie działalność rozpoczął klub muzyczny przy miejscowym Centrum Kultury, w którym nie tylko można posłuchać płyt i porozmawiać o muzyce, ale również odbywają się w nim koncerty, na których rozmach i jakąś porażającą ilość z przyczyn finansowych miasto jeszcze nie zawsze jest w stanie sobie pozwolić.
Ray Wilson, Kamienna Góra 6.06.2010, fot. Lidia Kozik
Ale mimo to przekroju wydarzeń kulturalnych w Kamiennej Górze (od zespołów folkowych, reggae, metalu do rocka progresywnego i muzyki klasycznej) mogłoby pozazdrościć niejedno większe miasto. Był Quidam, Dikanda, kiedyś Colin Bass (Camel) i... Ray Wilson. Tak, pierwszy raz, dokładnie w kwietniu 2009 roku. Przy okazji tego half-unplugged koncertu padło niewinne zapytanie, czy Ray w najbliższym czasie planuje może jakieś inne trasy, płyty? I wtedy właśnie pierwszy raz usłyszeliśmy o projekcie "Genesis Klassik", który zakładał wykonywanie klasyków Genesis z towarzyszeniem berlińskich filharmoników. Potem historia potoczyła się jak po maśle - układano plan Dni Kamiennej Góry 2010, menedżer zapraszanego wtedy Dżemu nagle zerwał negocjacje, po czym okazało się, że bez problemu zamiast Dżemu do wzięcia jest Ray Wilson wraz z jego dziesięcioosobową orkiestrą za kwotę połowę mniejszą od tej, za którą rok wcześniej zagrała... Maryla Rodowicz. Ray miejsce i ludzi już znał, osobiście podpisał umowę z burmistrzem i, żeby było śmieszniej, jego koncert nie był jedynym powodem, aby na ten długi weekend do rodzinnej Kamiennej Góry przyjechać.
Nie żebym był fanem Piaska czy Braci Cugowskich, którzy grali w piątek i w sobotę (typowo studniówkowe granie do kotleta, chociaż profesjonalizmu nie można im odmówić), ale Dni Kamiennej Góry oferowały też inne atrakcje. Chociażby koncerty miejscowych zespołów - thrashmetalowego Broken Head i The Dorsz, który zafundował rewelacyjne interpretacje klasyków Thin Lizzy, Whitesnake i Deep Purple. Albo mini-festiwal coverów, na którym prezentowano dorobek artystów takich, jak Eric Clapton czy Sade. Jednak prawdziwa gwiazda była tylko jedna i z pewnością nie był nią pokaz sztucznych ogni.
Ray Wilson, Kamienna Góra 6.06.2010, fot. Lidia Kozik
Co prawda w 1998 roku katowicki koncert Genesis, stanowiący ponadczasowy ewenement, bo jako jedyny transmitowany na żywo w państwowej TV, oglądałem jedynie przed ekranem telewizora, ale kiedy kilka lat później nadarzyła się okazja, żeby zobaczyć Raya Wilsona solo, nie miałem już żadnych wątpliwości. Chociaż do końca nie bardzo wiadomo było, czego należy się spodziewać. Szczególnie w momencie, gdy ten nieogolony facet w podartych dżinsach i tłustych włosach wszedł na scenę i zaczął montować sprzęt - nożyczkami i taśmą klejącą. Ale potem okazało się, że przesympatyczny i absolutnie pozbawiony jakiegokolwiek gwiazdorstwa Szkot ma do zaoferowania jedynie rewelacyjną rozrywkę przy dźwiękach nie tylko Genesis, ale również i swoich solowych dokonań. Nie inaczej było z występami w ubiegłym roku czy miesiąc temu we Wrocławiu.
Jednak darmowy koncert w plenerze z kwartetem smyczkowym stawiał znaki zapytania innego typu. Takie projekty Metalliki, Dream Theater czy Deep Purple przecież okazały się klapą, więc w jakim stopniu udane mogą być aranżacje Genesis? Z drugiej strony były też warunki pogodowe - w tym roku wszystko jest możliwe, a taki koncert w czasie powodzi, deszczu czy burzy jest nie do przeprowadzenia.
Ray Wilson, Kamienna Góra 6.06.2010, fot. Lidia Kozik
Ale w piątek zaświeciło słońce, zrobiło się ciepło i tak już zostało. W upalne, niedzielne popołudnie w Ośrodku Wodnym nad tzw. zalewem, gdzie odbywały się wszystkie koncerty, zjawił się Ray Wilson wraz ze swoją ekipą (w sumie 20 osób). Już sama scena z rozstawionym sprzętem i instrumentami robiła spore wrażenie, a próba pokazała porażającą moc tego całego ekwipunku. Kilka minut po godzinie 22 zabrzmiały pierwsze dźwięki "Turn it on Again" i w tym momencie stwierdziłem, że wszystkie płyty Genesis (a przynajmniej te z lat 80-tych) można wyrzucić przez okno. Ray Wilson, nowe wersje live (jeszcze w takiej oprawie) i do tego kwartet smyczkowy w tle, to wszystko tchnęło w te utwory zupełnie nowe życie, uwydatniło to, o czym Phil Collins, Rutherford i Banks ze swoją stadionową maszynerią do zarabiania pieniędzy mogliby jedynie pomarzyć. Jedenastu muzyków na scenie: dwie gitary, bas, perkusja, dwa zestawy klawiszy, kwartet i Ray zawsze na wokalu, momentami na gitarze. Nagłośnienie i brzmienie tego przedsięwzięcia były po prostu nieziemskie do tego stopnia, że chyba sam Peter Gabriel byłby zdumiony takim wykonaniem "The Carpet Crawlers" czy "Solsbury Hill". Ba, gdyby Phil Collins usłyszał taką wersję "Another Day In Paradise", pewnie wszedłby z miejsca do studia, żeby cały album "But Seriously" nagrać jeszcze raz. A to, co muzycy zrobili z "Inside", utworami z kultowej "Calling All Stations" czy numerem tytułowym z "We Can't Dance", przeszło już wszelkie oczekiwania. Tutaj właśnie pojawia się ten rozłam artystyczny Raya i jego fenomen zarazem. Niesamowicie utalentowany człowiek, który nagrywa bardzo dobre czy wręcz doskonałe ("Propaganda Man"!) albumy solowe, chociaż żyje przede wszystkim z nagrań Genesis, które w jego wykonaniu brzmią lepiej niż w oryginale. W 2008 roku nie pojechałem do Chorzowa na Genesis, nie interesuje mnie dyskoteka na stadionie, nie lubię przesłodzonego Phila Collinsa ani sztucznych reaktywacji, mających na celu jedynie uzupełnienie portfeli. Tymczasem wiem, i to na pewno, że już zawsze wybiorę na każdy koncert Raya Wilsona. Byłem dwa razy na spektaklach The Australian Pink Floyd Show, którzy grają Floydów miło i dla ucha, i duszy - poprawnie, w dosyć spektakularny sposób. Ale na pewno nie można o nich powiedzieć, że grają Pink Floyd lepiej od Pink Floyd - a Ray Wilson gra Genesis lepiej od samego Genesis. Optymistycznie należy zapytać, kiedy jego koledzy z byłego zespołu wreszcie się o to wkurzą? Bo wyrosła im poważna konkurencja, nie tyle na tle komercyjnym, co artystycznym.
Ray Wilson, Kamienna Góra 6.06.2010, fot. Lidia Kozik
Trzeba trzymać kciuki za Kamienną Górę, żeby tamtejsza scena nadal rozwijała się w tym kierunku. Co dalej? Skoro do takiego Inowrocławia już Anathema przyjeżdża? Podpowiem, że w świecie rocka jest jeszcze jeden taki Wilson, który akurat w tym roku otwiera się na letnie festiwale, więc może by tak kiedyś jednak, co? W końcu marzenia kiedyś się spełniają.
Zobacz: zdjęcia z koncertu Raya Wilsona.
zaglądaj na raywilson.co.uk i na pewno,żadnego nie przegapisz a będzie grał nie raz:)
Może nie będzie takiej gwiazdy jak Ray Wilson, ale szykuje się świetna zabawa.
Jako gwiazda ma wystąpić Virgin Snatch