- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Psychodancing, Wrocław "W-Z" 29.11.2009
miejsce, data: Wrocław, W-Z, 29.11.2009
Znany głównie z Homo Twist i Pudelsów Maciej Maleńczuk, mnożąc swoje projekty jak Kazik Staszewski, ciężko pracuje na to, by słuchacze przestali się orientować, kto jako pierwszy wykonywał grane przez niego utwory - i kojarzyli je głównie z jego nazwiskiem. Chociaż współpracuje z różnymi muzykami, oblicza wokalisty tak się już ze sobą pomieszały, że nie jest trudno się pogubić. Ba! Gdyby nie jego wielka twarz na plakatach, zapewne nie każdy skojarzyłby z nim Psychodancing. Przecież i tak większość widzów przyszła "na Maleńczuka".
Zaskoczył mnie widok, który ujrzałem w sali koncertowej "Strefy W-Z". Z jednej strony - brak fosy; z drugiej - więcej stolików niż zwykle. Zanosiło się na imprezę siedzącą. Wcześniej Maleńczuka na żywo widziałem tylko z jego solowym projektem akustycznym - wtedy wystąpił w teatrze, przed rzędami siedzeń. Tym razem jednak spodziewałem się czegoś innego, więc z pewnym rozbawieniem obserwowałem ludzi znoszących sobie pod scenę krzesła aż z drugiej sali. Nie posiedzieli na nich długo. Gdy tylko rozpoczął się występ, przed sceną zgromadziła się rzesza osób wiedzących i zgadzających się z tym, że na koncertach rockowych zwykle się stoi. Niestety wtedy też przestało być zabawnie. Starsi ludzie uparcie, nieraz zaskakując bezczelnością, wojowali z młodszymi, zasłaniającymi im widok. W końcu jednak ulegli. Nie mieli przewagi, więc nie mieli wyjścia.
Na środku sceny stanął stolik na napitek i makulaturę, wykorzystywany przez zespół również do opierania się nogami. Najwięcej kręcił się obok niego Maleńczuk - to siadał, to pogrążał się w pełnym samouwielbienia tańcu... Swój image człowieka nieprzyzwoitego i kobieciarza podkreślał jeszcze wielokrotnie wystawiając język. Sam początek występu zapowiadał coś poważniejszego i bardziej ambitnego. Chociaż "Intro" z monologiem o świniach na scenie werbalnie było dość bezpośrednie, to widok Maleńczuka z fletem elektrycznym (czy jak się to coś zwie) sugerował, że pod względem muzycznym koncert może być niegłupi. Wokalista za instrument chwycił jednak jeszcze chyba tylko dwa razy, a częściej paradował po scenie z laską z przezroczystą gałką. Ubrany był zresztą dość elegancko.
"Nigdy więcej" i "Kaczory" rozdzielone zostały nazwaniem przez Maleńczuka "pieprzonym skandalem" ostatnich poczynań PO i PiS. Chociaż wokalista często coś mówił, mało usłyszeliśmy z jego ust komentarzy tego typu. Po utworach "Jak to dziewczyna", "Praca na saxach", "Barman", "Muzyk" i "Andromantyzm" przyszedł czas dać pole do popisu kolegom - "Dawna dziewczyno" wzbogacone zostało o solówki. Ten najciekawszy fragment koncertu zaczął się od zabawy perkusisty z publicznością. Zaraz potem muzyk pokazał jednak już na poważnie na co go stać i, jak dla mnie, zaprezentował się jako najlepszy instrumentalista w zespole. Nawet jego koledzy chyba właśnie podczas jego popisu bawili się najlepiej - basista tańczył z gitarzystą, zaś Maleńczuk, gdy wrócił na scenę, ostentacyjnie ziewnął. Mimo to pozostali muzycy wcale nie okazali się słabi. Druga solówka wykonana została przez basistę, a wzbogacona o wokalizę, niestety nie do mikrofonu. Maleńczuk, spojrzawszy na zegarek, również tym razem zostawił swój zespół sam na sam z publicznością. Po solówce klawiszowca wokalista znów zrobił rundkę zza kulisów na scenę i z powrotem. Ostatni w kolejce był gitarzysta. Podobnie jak basista, wtórował sobie wokalizą, jednak w sposób w pełni kontrolowany, do mikrofonu. Był to dobry popis wszystkich czterech muzyków. Brawa dla każdego z osobna całkowicie się należały.
Po rewelacyjnie urozmaiconym "Dawno dziewczyno", zespół wykonał utwory "Kwas", "Kolacyja", "Skok wzwyż" i "Nie mogę ci wiele dać". Po "Bo to się zwykle tak zaczyna" z wplecionym tematem z "Różowej Pantery", Maleńczuk padł na kolana i kilkakrotnie się przeżegnał - tak wyglądał wstęp do "Przy kościele". Inną formę ruchu uprawiali widzowie podczas "Tango libido" - kilka par przystąpiło do "przytulanego". Więcej takich tańców tego wieczoru już nie było. Do końca setu podstawowego zostały "Jestem sam" i "Płonąca stodoła". Gdzieś po drodze zespół zagrał jeszcze "Wakacje z blondynką", "Kronika podróży - czyli ciuchcią w nieznane" i "Niech żyje wojna".
Na pierwszy bis perkusista przerzucił się na bębny elektryczne i zrobiło się bardziej festynowo - wykonana została 10-minutowa składanka starych przebojów, podczas której Maleńczuk mógł pośpiewać m.in. po angielsku, francusku, włosku i rosyjsku, w tym "Stayin' Alive" Bee Gees, "Diana" Paula Anki, "Nie płacz kiedy odjadę" oraz trochę westernowych i elektronicznych klimatów. Ostatnim utworem koncertu, już na drugą "dogrywkę", była "Cicha woda", proroczo zapowiedziana jeszcze podczas setu podstawowego. W sumie zespół grał przez dwie godziny. Tak w sam raz.
Po zapoznaniu się z koncertowym repertuarem Psychodancing, nie wiem, co o zespole myśleć. Najbardziej w pamięć zapadli mi świetni muzycy i festynowy charakter występu. Jajcarze? Tak, ale jeśli dorzucić do tego kilka ładnych piosenek sprzed dziesięcioleci, garść metalowych riffów i zarozumiałego, wystrojonego frontmana, robi się już mocno eklektycznie, niezobowiązująco... albo po prostu rockowo, chociaż niebanalnie. To nie był koncert dla słuchaczy wymagających. To było "dla każdego coś dobrego".