zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Przystanek Woodstock 2003, Żary 1-2.08.2003

31.08.2003  autor: Kamil "Mardok" Mrozkowiak
wystąpili: Bakshish; Vader; Killing Joke; Sweet Noise; Kangaroz; Carrantuohill; Mafia; Triquetra; Cała Góra Barwinków; Trawnik; Pabieda; Ratatam
miejsce, data: Żary, 1.08.2003
wystąpili: Maleo; Acid Drinkers; Dżem; Hunter; Corruption; Parafraza; Noconcreto; Koniec Świata; Pizza Łomot; Horpyna
miejsce, data: Żary, 2.08.2003

Tegoroczny Przystanek Woodstock był przyczyną mojej drugiej wizyty w niewielkich Żarach. O ile rok temu wybrałem się tam, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, o tyle teraz, wiedząc co mnie czeka, jechałem z zamiarem spędzenia dwóch dni w naprawdę przedniej atmosferze. Zwłaszcza, że tegoroczny zestaw kapel zapowiadał się naprawdę interesujco. Ale po kolei.

Nikogo nie dziwi już fakt, iż przyjezdni rozbijają swoje namioty nawet na cztery lub pięć dni przed rozpoczęciem festiwalu. No cóż, taktyka jest chyba sprawdzona i skuteczna. Gdy przyjechałem na jeden dzień przed oficjalną inauguracją Przystanku Woodstock, z ledwością znalazłem dla siebie miejsce. Teren byłego wojskowego lotniska tętni życiem nie przez dwa, ale co najmniej siedem dni.

W sobotę, pierwszego dnia sierpnia, o godzinie 16. na scenie pojawił się Jurek Owsiak, żarska orkiestra oraz Roman Polański (zawiadowca miejscowej stacji kolejowej), który przy pomocy swojego gwizdka oficjalnie otworzył IX Przystanek Woodstock. W tym momencie kilka tysięcy ludzi zgromadzonych pod sam sceną odśpiewało "Glory, Glory Alleluja". Tak zwykła zaczynać się ta wielka impreza, wiec w tym roku nie mogło być inaczej.

Oczekiwaniom na pierwszy zespół towarzyszyła emisja (na trzech telebimach) fragmentów filmu " Przystanek Woodstock - Najgłośniejszy Film Polski". Ludzie dość żywo reagowali. Muszę się przyznać, że byłem na zorganizowanej w żarskim kinie prapremierze tego filmu, który nie był jeszcze do końca zmontowany. Jednak to wystarczyło, by wywrzeć na mnie ogromne wrażenie. Ekipa wykonała na prawdę kawał dobrej roboty. Jeśli będziecie mieli okazję, to wybierzcie się do kina. Nie powinniście być stratni.

Jako pierwszy na Dużej Scenie (oprócz niej były także Mała Scena Folkowa oraz scena obok Pokojowej Wioski Kryszny) zaprezentowała się grupa RaTaTam. Na pocztek zespół zagrał utwór Voo Voo. Wiele osób wraz z muzykami powtarzało: "I stanie się tak, jak gdyby jeszcze nic nie było". Wszystkim zgromadzonym wtedy pod sceną udzieliła się świetna atmosfera. Jedni skakali lub tańczyli, gdyż spodobało im się wesołe granie, jak je ktoś określił "z pogranicza Golców i Kapeli Pieczarków". Drudzy natomiast chodzili z uśmiechem od ucha do ucha w zwizku z faktem rozpoczęcia się tego ogromnego festiwalu.

Niestety występy Pabiedy, Trawnika i Całej Góry Barwników uszły mojej uwadze, gdyż otrzymałem wiadomość zmuszającą mnie do opuszczenia Dużej Sceny. Zgodnie z umową musiałem doprowadzić grupę znajomych do miejsca, w którym rozbiłem swój namiot. Wierzcie mi, ciężko znaleźć jeden namiot wśród tylu tysięcy podobnych konstrukcji. Wracając jednak do muzyki. Występy wspomnianych trzech grup musiały należeć do udanych, gdyż z daleka widziałem istne morze ludzi zgromadzonych pod sceną. Na tymże morzu zauważyłem jedną niewielk wysepkę. Był ni wóz strażacki, a na nim Owsiak polewający całe rzesze ludzi. Było naprawdę gorąco.

Gdy wróciłem pod scęnę, swój wystep kończyła ostródzka Triquetra. To nie są amatorzy. Grają już ładnych parę lat. Wystepowali w różnych zakątkach naszego kraju. W tym roku dostali szansę i nie zaprzepaścili jej. Ostre gitary i charakterystyczny wokal powinny zapaść w pamięci każdego, kto widział ich występ. Tuż po nich na scenie zaczęli instalować się panowie z Mafii. Nie inaczej. Mowa o tej samej Mafii, w której śpiewał kiedyś Piasek. W trakcie ich koncertu było wyraźnie widać, że nowy wokalista zespołu (Bartek Król - jeden z finalistów II edycji Idola) tchnął w kolegów nieco życia. Najwyraźniej Mafia przebudziła się z marazmu. Publiczność reagowała bardzo żywiołowo. Koncert mógł się naprawdę podobać.

Pierwszego dnia festiwalu na Dużej Scenie miały pojawić się cztery zagraniczne grupy. Na pierwszy ogień poszły słowackie punki z Ine Cafe. Ponoć są bardzo popularni w swoim kraju. Przyznam, że niczym szczególnym mnie nie zaskoczyli. Być może jest to kwestia gustu. Nie zmienia to jednak faktu, iż rzesze ludzi bawiły się w najlepsze. Zatem zespół spodobał się, a to jest chyba najistotniejsze. Po szybkim punku przyszedł czas na wesołe bujanie się przy regałowych dświękach Włochów z Boo Boo Vibration. Chłopaki z Półwyspu Apenińskiego byli pod wielkim wrażeniem, jakie wywarła na nich liczna publiczność. Podejrzewam, że nigdy jeszcze nie grali przed tak dosłownie rozległym audytorium.

W tym momencie zrobiłem sobie przerwę i skierowałem swoje kroki ku oddalonym o jakieś 500 metrów namiotom z piwem. Świadomie opuściłem wystepy Carrantuohill i Kangaroz, gdyż obie te grupy widziałem rok temu. Warto jednak zapamiętać te nazwy. Istniejący już 15 lat Carrantuohill to kolektyw świetnie zgranych muzyków. Każdy ich koncert to niesamowita wyprawa do Irlandii. Folk z wiecznie zielonej wyspy w najlepszym wydaniu. Natomiast olsztyński Kangaroz zaproponował wszystkim zebranym zupełnie inną muzykę. Dużo mocnych riffów, sporo rymowania. Zespół dla wielbicieli gatunku. Warto jednak zaznaczyć, że chłopaki nie powielają schematów i to należy zaliczyć im na plus.

Nocny odcinek muzycznego maratonu rozpoczął Sweet Noise. Tydzień wcześniej widziałem ich na Castle Party. Przyznam, że ich pojawienie się w Bolkowie było dla mnie czystym nieporozumieniem. Zagrali naprawdę dobry koncert, ale zupełnie nie pasowali do atmosfery towarzyszącej temu festiwalowi. W każdym bądź razie Sweet Noise konsekwentnie kroczy obraną ścieżką, która już po raz trzeci zaprowadziła zespół na deski żarskiej sceny. Glaca i spółka przygotowali świetne przedstawienie. Myślałem, że zobaczę to samo, co w Bolkowie. Na szczęście myliłem się. W repertuarze grupy nie zabrakło "Skurwiela", "Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz" oraz innych kompozycji z "Czasu ludzi Cienia". Pojawiły się także starsze utwory. Na koniec występu, jeszcze przed bisem, z rąk Jurka Owsiaka grupa odebrała Złotego Bączka. Jest to nagroda przyznawana od 1996 roku, a głównym i jedynym jurorem jest publiczność. Dlatego też zespół przyjął to wyróżnienie, w przeciwieństwie do ostatnio przyznanego im Fryderyka. Grupa zasłużyła na wielkie brawa i takie też otrzymała.

Tuż przed północ rozpoczął się koncert Kanadyjczyków z Raw. Przyznam się bez bicia, że przed ich występem jedynie nazwa tej kapeli obiła mi się o uszy. Nigdy wcześniej nie słyszałem ich muzyki. Dlatego też nie jestem w stanie stwierdzić, jakie kompozycje pojawiły się w ich repertuarze. Nie trzeba było natomiast być nadmiernie spostrzegawczym, by zobaczyć ogromne ilości unoszcego się kurzu. Panowie z Vancuver nieśle zakręcili żarsk publicznościa. świetny koncert.

Następny w kolejności był Vader. Byłem niezmiernie ciekawy, jak zespół zostanie przyjęty. Przecież Przystanek Woodstock nie należy do stricke metalowych imprez. Warto także pamiętać, że przed tak liczną polską publicznością Vader jeszcze nie grał. Tuż pod sceną wyraźnie zauważało się migrację. Zwolennicy lżejszych dświęków odeszli dalej, by zrobić miejsce dla licznie przybyłych fanów deathmetalowej jazdy. Po kilku chwilach zapaliły się starannie dobrane światła. Nastała chwila wyczekiwania. Po chwili Peter i spółka wyszli na scenę. Gdy "Epitaph" wgniatał wszystkich w ziemię, pod sceną rozpętało się prawdziwe piekło. Nietrudno było się domysleć, że spora grupa fanów zachowała siły specjalnie na ten koncert. Po chwili Peter przedstawił Novego, basistę który zastpił Simona. Widać było, że "novy nabytek" Vader doskonale wpasował się w zespół. Gdy ogromna ściana dświęku uderzała w moje uszy, dotarło do mnie, że zapowiadane 100 tys. watt nie było bezpodstawną plotką. Niesamowitą siłę było zatem słychać we wszystkich kompozycjach, jakie tego wieczora zaprezentował zespół. Z "Revelations" pojawił się także "Nomad". Nie zabrakło kompozycji z "Litany". Publicznośc usłyszała "Xeper", "Cold Demons" oraz "Wings". Nie mogło także obejść się bez "Sothis", "Silent Epire" czy "Black To The Blind". Koncert był niezwykle udany, wręcz niesamowity. Miał także wymiar symboliczny, z przyczyn, o których już wspomniałem. Nieobecni mogą jedynie żałować.

Po godzinnej ekstremie przyszedł czas na całkowitą zmianę klimatu. Na scenie pojawili się kolejni weterani. Istniejący ponad dwadzieścia lat kluczborski Bakshish sprawił, że cała publika bujała się w rytm regałowych dświęków. Sytuacja spod sceny powtórzyła się. Fani ciężkiego grania wycofali się, ustępując miejsca sympatykom reggae. Z pewności wielbiciele tego gatunku byli zadowoleni z koncertu. Bardzo miły, spokojny występ naprawdę mógł się podobać.

Killing Joke, czyli gwieździe pierwszego dnia Przystanku Woodstock, przyszło grać nie tyle w późnych godzinach nocnych, co raczej we wczesnych porannych. Gdy panowie chwytali za instrumanty, dochodziła trzecia. Jak się okazuje, na legendę rocka lat 80. czekało wielu. Pomimo zmęczenia kto żyw szedł pod scęnę. Niestety, nie jestem w stanie przytoczyć tytułów kompozycji, których wysłuchała żarska publiczność, gdyż to właśnie w Żarach po raz pierwszy zetknąłem się z tym zespołem. Przyznam, że jak na niedawno reaktywowaną formację, grupa wypadła kapitalnie. Zwyczajnie wbiła wszystkich w ziemię. Mój znajomy powiedział mi, że był to koncert nawiązujący do najlepszych czasów tej kapeli. Bez wahania uwierzyłem mu. Gdy wróciłem do domu, miałem przyjemność usłyszeć singla z nowej płyty Killing Joke. Oby tylko ten album ukazał się w Polsce (ukazał się niedawno nakładem Sony Music - red.). Chłopaki powinni nieźle namieszać. Pierwszy dzień Przystanku Woodstock zakończył się w okolicach godziny czwartej. Na horyzoncie było już widać nadciągający świt.

Drugi sierpnia rozpoczynał się zwyczajnie. Jedni leczyli kaca, inni ruszali do rozstawionych kranów. Spora częśc ludzi uderzała do miasta, by zjeść coś pożywniejszego. Gdy patrzyło się na pobocza i wskie uliczki, odnosiło się wrażenie, że płynie nimi nieprzebrane morze ludzi. Niesamowity widok.

Tym razem Duża Scena wystartowała o godzinie 15. Na pierwszy ogień poszła żarska Floryda. Zespół wygrał konkurs, którego nagrodą było zagranie na otwarcie drugiego dnia festiwalu. W bluesowym reperturze wyraśnie dało się wyróżnić covery, od których zespół nie stronił. Pojawiło się między innymi The Doors. Następni w kolejności byli muzycy z Horpyny. Folkowe granie przyprawione szczyptą elektrycznych gitar wyraźnie pobudziło ludzi. Powoli lecz systematycznie przestrzeni pod sceną ubywało. Przed krótką przerwą postanowiłem zobaczyć jeszcze jeden zespół. Po chwili ciszy na scenę wyszli panowie z formacji o dźwięcznej nazwie Pizza Łomot. No cóż, usłyszane dźwięki raczej nie zaliczały się do zwyczajnego łomotu. Zespół zaprezentował dobrego rocka. Wesołe granie i polskie teksty całkiem przyzwoicie się uzupełniały. Na pewno nie była to żadna wirtuozeria, ale i tak zespół wywarł na mnie co najmniej dobre wrażenie.

Występy Końca Świata, NoConcreto, Parafrazy i DesMoines opuściłem z premedytacją. Dlaczego? Otóż za NoConcreto nigdy specjalnie nie przepadałem. Nie wynika to z mojej niechęci do tej formacji, lecz raczej z kwestii gustu. Nie wątpie jednak, że sympatycy cięższych riffów i rymowanego wokalu byli zadowoleni. Jeśli idzie o moją absencję w przypadku pozostałych trzech grup, to wynikała ona z chęci zaczerpnięcia tchu i wychylenia kilku browarków.

Lekko po godzinie 19 na scenę wyszli panowie z Corruption. Strasznie chciałem ich zobaczyć, lecz zdecydowaną większość tego koncertu byłem zmuszony spędzić przy bramce za sceną. Miałem szczęście być jedną ze 150 osób, które były na prapremierowym pokazie filmu, o którym wspomniałem na pocztku. Cała grupa miała podzielić się swoimi wrażeniami z kilkudziesięcioma tysiącami osób zgromadzonych pod sceną. Wierzcie mi, widok był niesamowity. Dopiero teraz zrozumiałem, czemu wszyscy wykonawcy mówią o tak ogromnym szacunku do publiki. Coś niesamowitego. Żywię tylko nadzieje, że już niedługo będę mógł nadrobić zaległości związane z Corruption.

Na Trudy się nie pofatygowałem, gdyż nie siedzę zbytnio w hipisiarsko-słonecznych klimatach. Z daleka jednak widziałem, że ludzie świetnie się bawili, a to chyba jest na Woodstock najistotniejsze. Tuż po dzieciach-kwiatach przyszła pora na Szwedów z Molly's Gusher. Zapewne mało kto wiedział coś o tym zespole. Osobiście nigdy o nich nie słyszałem. W zasadzie panowie mieli dać czadu i tak też się stało. Wszystkim obecnym wtedy pod sceną zespół zaserwował partię bardzo żywiołowego, spontanicznego rocka. Czasami odnosiłem wrażenie, że gitary brzmią nieco nowocześnie, choć może się myliłem. Tak czy inaczej grupa spełniła pokładane w niej oczekiwania. Wszyscy doskonale się bawili. Muzycy też byli zadowoleni. Miejmy nadzieje, że kiedyś jeszcze usłyszymy o Molly's Gusher.

Gdy techniczni przygotowywali występ dla Huntera, na scenę został zaproszony warszawski zespół 6 na 9. Była to garażowa kapela, której członkowie pojawili się we fragmencie "Kręcioły" (programu Jurka Owsiaka emitowanego na TVP2) puszczonym na telebimach. Jeden z nich stwierdził, że fajnie byłoby zagrać w Żarach. Tak też się stało. Owsiak zrobił chłopakom przednią niespodziankę. Dostali do dyspozycji 15 minut. Było widać, że radochę moj ogromną. Wokalista biegał i skakał. Może momentami nie wiedział, jak się zachować, ale to był wtedy najmniejszy problem. Przyzwoite garażowe granie wpadało w ucho. Publika zgotowała im nie lada przyjęcie. Jestem przekonany, że ten wieczór członkowie 6 na 9 zapamiętają do końca życia. Owsiak spełnił ich marzenie. Brawo dla niego, brawo dla zespołu.

Gdy uśmiechnięte od ucha do ucha chłopaki z 6 na 9 opuściły scenę, przygotowania do występu Hunter miały się już ku końcowi. Na ekipę ze Szczytna nie trzeba było długo czekać. Po chwili zespół rozpoczął... przedstawienie. Tak najkrócej należy zcharakteryzować występ Huntera. Obok muzyków na scenie pojawiły się także osoby odgrywajce różne role. Była śmierć. Był także clown. Wszystko zależało od treści granego w danej chwili utworu. Czy był to przerost formy nad treścią? Niewtpliwie złośliwi mogliby tak powiedzieć. Ale przecież gdzie zaprezentować takie show, jeśli nie na Woodstock? Całe przedstawienie było przemyślane, a gesty i ruchy postaci starannie dobrane do poszczególnych kompozycji. Woodstockowicze usłyszeli sporo utworów z ostatniej płyty zespołu - "Medeis". Był "Fallen", pojawiły się także "Fantasmagoria" oraz "So". Na bis chłopaki zagrali "Kiedy Umieram...", co właściwie powoli staje się swego rodzaju tradycją. Nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Zespół schodził ze sceny przy zasłużonych brawach.

Czas mijał powoli, lecz nieubłaganie. Jednak mało kto przejmował się upływającymi minutami, gdy swój występ rozpoczął Dżem. Właściwie to nie trzeba było czekać do północy, by usłyszeć kompozycje jednej z legend polskiego rocka. Wystarczyło przejść się po polu namiotowym. Niemal każdy, kto przywiózł ze sobą "pudło", śpiewał i grał jakiś utwór Dżemu. Powiem szczerze, że zdecydowaną większość koncertu tej uznanej grupy opuściłem, zbierając siły na kolejnego wykonawcę. Jakoś nigdy Dżem mnie nie zainteresował. Jednak zainteresował tysiące ludzi zgromadzonych pod sceną. Chóralne śpiewy było słychać w promieniu 200 metrów. Nietrudno domyślić się, że zespół zagrał niemal wszystkie swoje przeboje. O rozczarowanych raczej było trudno...

Jako ostatni przedstawiciele ciężkiego grania na scenie mieli pojawić się Acid Drinkers. Gdy techniczni uwijali się w pośpiechu, rzesze sympatyków kwaśnego grania starały dopchać się jak najbliżej sceny. Gdy z głośników poleciało intro "Zabójcza Niespodzianka", stało się jasne, kto za chwilę zagra. Drinkersi rozpoczęli od "Disease Foundation", pierwszego kawałka z "Acidofilii". Już wtedy pod sceną powstał wielki kocioł, a w powietrzu unosiły się kłęby kurzu. Wchodzenie wtedy pod scenę bez specjalnej maski było nieporozumieniem. Powiem szczerze, że występ Acid Drinkers mógł zrobić wrażenie. Publika świetnie bawiła się przy "The Joker", "Dancing In The Slaughter-House", "Pump The Plastic Heart", czy "Barmy Army". Nie zabrakło także klasyka z z repertuaru Illusion. "Nóż" wręcz porwał publikę. Jednak nie był to wystep bez zastrzeżeń. W trakcie "Slow And Stoned", klasyka śpiewanego niegdyś przez Litzę, Lipa zwyczajnie nie pamietał tekstu. Nienajlepiej też radził sobie z wokalami w "Acidofilii". Nie wiem, czy wynikało to z chwilowej niedyspozycji, a raczej z faktu potencjalnej garderobianej imprezy (Popcorn miał tego dnia urodziny), czy też czegoś innego. Gdyby nie te wpadki, koncert Acid byłby świetny, a tak był "jedynie" udany.

Na zakońcenie IX Przystanku Woodstock zagrał lider zespołu Houk, prezentujc wszystkim projekt Maleo Reggae Rockers. Pod sceną doszło do już niemal klasycznej rotacji kadr. Zmęczeni koncertem "Kwachów" ustpili miejsca wielbicielom regałowych klimatów. Przez blisko godzinę tłum kołysał się w rytm pozytywnych wibracji. Ludzie tańczyli i śpiewali. Istna sielanka w środku nocy. O godzinie trzeciej na scenie pojawili się wszyscy, którzy organizowali lub pomagali przy organizacji Przystanku. Niestety, podniosły nastrój musiał zakłócić fakt zakończenia festiwalu. Owsiak podziękował wszystkim za przybycie i świetną zabawę. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Jedni szli na pierwsze odjeżdżające pociągi, inni wybierali namiot. Kolejny Przystanek Woodstock przeszedł do historii.

Nie ulega wątpliwości, że Przystanek Woodstock śmiało można zaliczyć do szerokiej grupy największych imprez naszego globu. Dlatego też nie można się dziwić, że wśród kilkuset tysięcy przyjezdnych znajdzie się grupa osób "chwilowo niedysponowanych" czy też ekipa ludzi, którzy trafili do Żar przez pomyłkę, myląc to miasteczko z obozem integracyjnym chłopców z Waffen SS. Jednak najciekawszy jest paradoks. Otóż ogromny sukces tego przedsięwzięcia o mały włos nie stał się przysłowiowym gwoździem do trumny tegoż festiwalu. Dlaczego? Otóż żyjemy, jak zwykłem to ujmować, w dość specyficznym kraju, w którym media gonią wyłącznie za tanią sensacją. Mielibyśmy do czynienia z istnym absurdem, gdyby ktoś wpadł na pomysł wymyślenia czegoś w stylu Afery Woodstockowej. Naprawdę nieliczne gazety, portale internetowe czy stacje radiowe, że też o telewizji nie wspomnę, mówiły o ogromnym wysiłku, jaki włożyli w ten festiwal organizatorzy. Dlatego nie dziwiłem się Owsiakowi, gdy wyprosił ekipę TVN szukającej wyłącznie alkoholu, dragów i innych cudów. Aż mi wstyd za tych pajaców, gdyż kształcę się na kierunku ściśle związanym z mediami. Nie rozumiem tego. Jeden człowiek wraz ze sztabem podległych mu pomocników chce zorganizować coś wyjątkowego, a niemal wszyscy w tym kraju rzucają im kłody pod nogi. Czemu media, politycy i inne ważniaki co roku ochoczo przyklasną, gdy rusza WOŚP, a na początku sierpnia wymyślają różne dziwne rzeczy? Takie zachowanie woła o pomstę do nieba. Oby tylko Owsiak nie stracił cierpliwości i nie rzucił tego wszystkiego. Miejmy nadzieję, że się tak nie stanie.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?