- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Pendragon i Moonlight, Zabrze 23.11, Kraków 24.11.1996
miejsce, data: Zabrze, Dom Muzyki i Tańca, 23.11.1996
miejsce, data: Kraków, 24.11.1996
(...) Do rzeczy. Jest 23 listopad. Do Zabrza przyjeżdżam ok. 16.30 (mieszkam w Krakowie) i czekam jakieś 2 godz. na rozpoczęcie koncertu. W końcu wpuszczają. Jeśli ktoś zna DMiT w Zabrzu to wie, że każdy ma tam miejsce siedzące. Może niektórym to przeszkadzało, ale nie mnie. Moonlight wychodzi na scenę z dużym opóźnieniem (jakby nie mogli prób zrobić wcześniej). Grają jakieś 30-40min. i naprawdę nie dają powodów do zachwytu. Przyznam, że wcześniej ich nie słyszałem, ale po śpiewie wokalistki na 'Acme' spodziewałem się dobrego występu. Niestety zawiodłem się. Ogólnie muzyka była może znośna, ale ludzie przyszli posłuchać rocka progresywnego, a nie metalu z żeńskim wokalem. Wreszcie schodzą. Po krótkiej przerwie (jak na posprzątanie po Moonlight i wytaszczenie całego sprzętu Pendragonu 20min. to naprawdę niezły czas), wychodzi Pendragon. Fudge Smith - perkusja, Peter Gee - bas, Clive Nolan - klawisze i Nick Barrett - gitara i wokal. Nick ubrany w taki sam płaszcz, jak osobnik ze skrzypcami na okładce 'The Masquerade Overture', a Clive w taki, jak gostek z mieczem i maską. Na początek mocne uderzenie - 'Nostradamus' z 'The Window of Life'. Robi się bardzo przyjemnie. Ale najlepsze jeszcze przed nami. Nick zaprasza wszystkich na scenę, a później prosi żebyśmy usiedli. Siedzimy dosłownie metr od muzyków, ochrona nie ma nic do roboty. Ja siedzę przy basiście. "It's great to be back in Zabrze. 2 years ago we were here. We will never forget this. And we'll try to create the same atmosphere now." To słowa Nick'a. Już do końca koncertu jestem jak w transie. Muzyka przenika mnie aż do szpiku kości. Chciałbym, żeby to trwało i trwało... Grają m.in. 'As Good As Gold', 'Breaking the Spell', 'Paintbox', 'Guardian of My Soul', 'Masters od Illusion'. Cała sala śpiewa razem z Nick'iem, który jest akurat w trochę słabszej dyspozycji głosowej. Na 'The Last Man On Earth', jednej z moich ukochanych kompozycji zespołu, zapalniczki roświetlają salę, a ja zapadam się coraz głębiej w siebie. Po ok. 1h 45min. Nick mówi "Good night. See you soon. Thank you" Co? Już? Niemożliwe! Muszą być bisy! Oczywiście wychodzą i grają najlepiej jak potrafią. Jeden bis, potem drugi. Są zmęczeni, ale wychodzą jeszcze raz. Trzeci bis. Wszyscy pomagają Nick'owi. Widać, że jest zmęczony, wszyscy są, przecież dali dzisiaj z siebie wszystko. Peter, Fudge, a przede wszystkim Clive, który wyczyniał cuda - miał ustawione pięć(!) keyboardów, dwoił się i troił, żeby zmieścić się w kolejnym takcie. Schodzą, a wszyscy skandują "Pendragon, Pendragon", klaszczą i tupią, ale już chyba mało kto wierzy, że jeszcze wyjdą. Ale wychodzą!!! Coś niesamowitego! Grają czwarty bis, już nieludzko zmęczeni, ale szczęśliwi. Mówili później, że to był jeden z najlepszych koncertów, jakie w ogóle dali, a na pewno najlepszy z Polskich. Trudno się z tym nie zgodzić. Było naprawdę nieprzeciętnie. Kto nie był w Zabrzu będzie chyba żałował do końca życia. Ja w każdym razie na pewno nigdy tego nie zapomnę. Ludzie wychodzą, chcą jeszcze złapać ostatnie pociągi, ja biegnę, żeby tylko zdążyć na ostatni tego dnia do Krakowa. W domu jestem grubo po północy, z dworca kawałek podjeżdżam nocnym autobusem, a potem idę pieszo. Od razu kładę się do łóżka, a muzyka wciąż brzmi w uszach...
To tyle. Nie, żartuję - jeszcze nie koniec. Jeśli ktoś uważnie czytał, zauważył, że w pierwszym zdaniu mówiłem o koncertach (liczba mnoga), a nie o koncercie. To prawda. Na koncercie w Zabrzu za darmo dostawaliśmy zaproszenia na koncert Pendragonu i Moonlight następnego dnia w Krakowie!!! Koncert ten miał być rejestrowany przez TV, ale co to kogo obchodziło. Tam trzeba było iść!
Oczywiście idę. 24 listopad, godz. 17.00. Idę z kumplem (w Zabrzu wziąłem w sumie dwa zaproszenia). On co prawda nie słucha takiej muzyki, ale może się przekona. Zobaczymy...
Wchodzimy na salę. Na scenę wychodzi Pendragon (!). Oczywiście zero barierek, ochrona jeśli jest to gdzieś w cieniu. Zresztą, nie ma powodu interweniować, wszyscy zachowują się jak należy, co chyba nie jest niespodzianką. Zaczynają tak jak wczoraj. 'Nostradamus' i 'As Good As Gold'. Później może być już tylko lepiej. I rzeczywiście. Grają jakby nie było TV, jakby kamery im nie przeszkadzały. Nick rozmawiał z publicznością, śmiał się razem z nami. Tutaj zauważyłem różnicę między Pendragon, a np. Samael, Moonspell czy Rotting Christ. Pokazali, że nawet z TV koncert nie musi być robiony 'do kamery', że może być naprawdę niezły, a nie tylko 'odbębniony'. Grali dwie godziny(!), dwa razy wychodzili na bis. Później przerwa, która ciągnie się w nieskończoność. Ma zagrać Moonlight. Pendragon wyszedł wcześniej, bo zależało im na czasie. Ale i tak znaleźli czas dla fanów. Każdy członek zespołu wyszedł, rozdawał autografy, odpowiadał na pytania. Mam autografy wszystkich! Później idziemy na występ Moonlight. Została już tylko garstka osób, większość po Pendragonie pojechała do domu. O tym występie mogę powiedzieć tylko tyle, że się odbył. Po prostu byłem pod tak dużym wrażeniem koncertu Pendragonu, a później osobistego spotkania z nimi, a także pewnej krótkiej rozmowy z Nick'iem (to zachowam tylko dla siebie), że nic do mnie nie docierało. Wcześniej przypatrzyłem się bardzo dokładnie grze muzyków i po tamtej doskonałej technice, gra gości z Moonlight była wręcz prostacka.
To tyle. Nie będę więcej was nudził. (...) Wiem tylko, że przez te dwa dni byłem naprawdę szczęśliwy, co mi się w moim krótkim życiu nie zdarzało. Wiem też, że tych koncertów nie zapomnę do końca życia. Teraz naprawdę mi nie żal, że nie pojadę do Wrocławia na My Dying Bride. Czekam tylko, aż Nick, Clive, Peter i Fudge znowu przyjadą do Polski. A gdyby nie to, że mam bilety i autografy, myślałbym, że to wszystko było tylko pięknym snem...