- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Patton i Rahzel, Warszawa "Proxima" 25.08.2004
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 25.08.2004
Genialnego wokalisty Mike'a Pattona, osoby szalenie kreatywnej, chyba przedstawiać nie trzeba nikomu. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy lider nieistniejącego już Faith No More odwiedził Polskę dwukrotnie - w zeszłym roku pojawił się na Warsaw Summer Jazz Days wraz z rewelacyjnym zespołem Johna Zorna, Naked City, a w maju zawitał z własną formacją Fantomas. Sierpniowa wizyta, będąca fragmentem krótkiej trasy europejskiej, miała być kolejnym eksperymentem tego niezmordowanego muzyka, albowiem Patton miał wystąpić wspólnie z niekoronowanym mistrzem imitowania dźwięków tzw. "beatboxu", Rahzelem, członkiem hip-hopowej (sic!) grupy The Roots.
Środowego wieczoru warszawska "Proxima" pękała w szwach. Metry sześcienne klubu wspólnie dzielili fani rocka i metalu oraz zwolennicy hip-hopu, i z pewnością dla obu stron był to obraz, delikatnie rzecz biorąc, niecodzienny. Na koncercie zjawiło się też kilka osób znanych z okładek kolorowych pisemek czy telewizji, wśród nich pierwsza dama polskiego jazzu Urszula Dudziak (prawdę mówiąc miałem cichą nadzieję, że może pani Ula pojawi się na scenie), chyba jako jedyna z nich zainteresowana bohaterami wieczoru. Bohaterami, po których tak naprawdę nie wiadomo było, czego się spodziewać. Plotki głosiły, że w swoim repertuarze niecodzienny duet ma między innymi numery Black Sabbath i Led Zeppelin, lecz rzeczywistość miała zgoła inny odcień muzyczny.
Wraz z pojawieniem się na scenie obu wokalistów, "Proximę" spowiła awangarda i alternatywa pełną gębą. Dosłownie i w przenośni. Na tle generowanych przez Rahzela mniej lub bardziej rytmicznych podkładów, Patton "układał" swoje nieregularne i nieartykułowane dźwięki. Obaj wyprawiali z głosem cuda - podczas gdy król "beatboxu" emitował z gardła skrecze, "dudnił" i "bulgotał", czy też naśladował breakbeatowe czy jungle'owe "łamańce", Mike "wmontowywał" w nie piski, krzyki, jęki i przeróżne wokalizy. Wspierani obsługiwanym przez Mike'a samplerem, z którego wydobywały się zgrzyty, odgłosy radia itp., przez kilkadziesiąt minut tworzyli pozbawione melodii karkołomne improwizacje pozbawione jakichkolwiek ram stylistycznych. I choć trudno byłoby nazwać ich wokalne wyczyny utworami, niekiedy przybierały one formy coverów ("Papa Was A Rolling Stone" The Tempations, znany przeważnie w wersji Adamskiego czy George'a Michaela, oraz "Push It" Salt'N'Pepa), dalekich jednak od swej oryginalnej postaci.
Pod każdym względem koncert tego niezwykłego duetu był wydarzeniem niecodziennym. Obaj wokaliści dali popis totalnego freestyle'u - Rahzel zaskakiwał nieziemskimi wręcz umiejętnościami naśladowczymi, natomiast Patton udowodnił po raz kolejny, że może zrobić ze swoim głosem absolutnie wszystko. Ponieważ nie udało mi się zobaczyć majowego wystepu Fantomas, pozostaje mi liczyć, że wkrótce Mike znowu zajrzy do Polski, tym razem, by zaprezentować się wraz z grupą Tomahawk. Już czekam na ten dzień z niecierpliwością, bo każdy koncert z jego udziałem to rzecz wyjątkowa.