- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Mike Patton i Christian Fennesz, Warszawa "Proxima" 29.02.2008
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 29.02.2008
29 lutego nie jest zwykłym dniem w roku, bo w kalendarzu pojawia się raz na cztery lata i akurat w 2008 roku tak się właśnie przytrafiło. Dlaczego o tym piszę? Tego właśnie dnia odbył się w warszawskiej "Proximie" koncert dwóch artystów, którzy nie są zwykłymi artystami. Mowa tu o Mike'u Pattonie i Christianie Fenneszu. O wyjątkowości tego wydarzenia miał również świadczyć fakt, że panowie zapowiedzieli, iż w tym roku zagrają tylko cztery wspólne koncerty i polscy fani byli jednymi z wybrańców, którzy mogli na żywo przekonać cóż ten niecodzienny duet potrafi stworzyć razem.
Już przed godziną 20:00 "Proxima" była prawie szczelnie zapełniona. Koncert cieszył się sporym zainteresowaniem. Muszę przyznać, że dawno nie pamiętam tak dużej ilości osób w tym klubie. Według organizatorów, impreaza miała się zacząć punktualnie o 20:00, skończyło się jednak na zapowiedziach. Zresztą nie pierwszy raz Patton wystawia cierpliwość swoich fanów na próbę, a oni jak zwykle są dla niego wyrozumiali. Świadomie napisałem o fanach Mike'a Pattona, gdyż w przeważającej cześci oni stanowili publikę. Wcale nie chcę tu umniejszać roli Fennesza, jednak wątpię, by tyle osób przyszło na jego solowy koncert. W sumie to i dobrze, bo może dzięki temu wydarzeniu ktoś zapozna się z jego twórczością.
Gdzieś około 20:50 wreszcie przycichła grająca "z taśmy" muzyka i na scenie pojawili się bohaterowie wieczoru. Mike Patton, w czarny t-shircie z czaszką, umiejscowił się po lewej stronie sceny, zaś Christian Fennesz, również w czarnym t-shircie, ale bez czaszki, zajął miejsce po lewej stronie sceny. Naprzeciwko siebie stanęły dwie indywidualności, jakże różne, a mimo wszystko potrafiące znaleźć wspólny muzyczny język. Stojąc tak za całym sprzętem, który miał im służyć do tworzenia muzyki, wyglądali niczym dowódcy jakiegos kosmicznego statku, pełniący swe obowiązki na mostku kapitańskim. Zestaw instrumetów ograniczył się tylko do gitary marki Fender, na której grał Fennesz, zaś przy tworzeniu muzyki wspomagali się MacBookiem i przeróżną aparaturą w postaci urządzeń mikserskich, wzmacniaczy itp.
Po entuzjastycznym przywitaniu, bez zbędnego przedstawiania się, od razu zaczęli swój występ. Ci, którzy spodziewali się muzyki łatwej, lekkiej i przyjemnej, srogo musieli się zawieść. Panowie poruszali się bowiem w rejonach ambientowo - postrockowych, nie zapominając także o dzikim noise'ie (w tym oczywiście przodował Patton) czy ciężkich i monumentalnych drone'ach (tu prym wiódł Fennesz). Utwory były prezentowane na przemian - raz spokojny, raz szalony. Te spokojne bardziej przypominały ambient podrasowany od czasu do czasu postrockowym brzmieniem gitary Fennesza. Warto w tym miejscu wspomnieć, że to właśnie Fennesz w większości odpowiadał za muzyczną stronę tego przedsięwzięcia. Patton - co raczej nie powinno dziwić - był sprawcą wszystkich wokaliz, a także wielu efektów, które ubarwiały struktury muzyczne.
Jeśli chodzi zaś o zwariowane fragementy koncertu, to tu Patton przedstawił chyba całą paletę swoich wokalnych możliwości - krzyczał, piszczał, growlował, charczał, śpiewał, gwizdał, a nawet robił beatboxing. Oczywiście wszystko to było przetwarzane przez różne efekty. Raz dodawał echo, inny razem zapętlał fragmenty. Christian natomiast tworzył masywne ściany dźwieku, które czasami przeradzały się w spokojne i nawet melodyjne partie. Co bardziej uważni słuchacze mogli usłyszeć również pobrzmiewające echa muzyki elektronicznej.
Podczas całego koncertu muzycy prawie wcale nie patrzyli na siebie, każdy robił swoje. Odnosiło się wrażenie, że to, co tworzą na scenie, to wynik spotkania się dwóch niby różnych muzycznych światów. Mimo że muzyka nie była zanadto przystępna, to jednak zebrana publiczność (szczególnie ta pod sceną) chłonęła ją niczym gąbka, nagradzając kolejne kompozycje brawami i okrzykami zachwytu. Wydać by się mogło, że cały ten koncert trwał niewiadomo jak długo, jednak niemałym zaskoczeniem dla wielu przybyłych było to, że po czterdziestu minutach wspólnego grania muzycy podziękowali i zeszli ze sceny. Na szczęście nie na długo, gdyż wywoływani szybko pojawili się znowu. Zaczęli od dźwięków przypominających plemienne bębny, które potem przerodziły się w coś na pograniczu industrialu i ambientu. Dało się jednak wyczuć, że bardziej było to improwizowane niż zaplanowane. Po kilku minutach skończyli i zeszli ze sceny z uśmiechami na twarzach. Jednak publika nie dała za wygraną i znów zaczęła skandować ich nazwiska, na tyle skutecznie że znowu wyszli by zgrać. Przedtem jednak Patton pochwalił się swoją znajomością języka polskiego, a potem obdarował jednego z fanów swoim piwem. Widać było, że panowie byli w dobrym nastroju i najwidoczniej byli mile zaskoczeni przyjęciem. Co prawda drugi bis był już bardzo krótki, ale za to intensywny. Po nim muzycy jeszcze raz podziękowali za występ fanom i już ostatecznie zeszli ze sceny. Występ zakończył się po 53 minutach i pewnie dla wielu osób było to zaskoczeniem, jednak trzeba wspomnieć, że był to i tak jeden z najdłuższych koncertów w ich wykonaniu.
Jeśli oceniać całe wydarzenie od strony artystycznej, to moim zdaniem nie był to najlepszy występ Mike'a, jaki widziałem. Można było co prawda podziwiać jego umiejętności wokalne, czyli to z czego słynie, momentami jednak odnosiłem wrażenie, że już to gdzieś, kiedyś widziałem. Każdy jego fan wie, jak płodnym jest artystą i liczę, że dane mi będzie zobaczyć jego występ, który mnie jeszcze mile zaskoczy, bo ten jakoś mnie nie zadziwił. Jeśli zaś chodzi o Fennesza, to do niego nie mam zastrzeżeń, chciałbym jednak zobaczyć go solo, bo wiem, że jego twórczość doskonale poradziłaby sobie bez obecności Pattona.