zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Pankregeparty Tour 2004, Warszawa "Proxima" 4.03.2004

14.03.2004  autor: ad
wystąpili: Farben Lehre; Habakuk; Proletaryat; DJ Rockpoll; Ani R'Azou
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 4.03.2004

W ramach cyklu koncertów Pankregeparty Tour 2004 4 marca do stołecznej "Proximy" zawiatały tak zwane (czemu "tak zwane" okaże się w dalszej części relacji) gwiazdy polskiej sceny reggae - Habakuk, punku - Farben Lehre, oraz brzmień nieco cięższych (słowo "metal" byłoby tu jednak sporym nadużyciem) - Proletaryat.

Wszystko zaczęło się jednak od występu zespołu Ani R'Azou, pełniącego rolę supportu, grzecznie nazwanego "występem gościnnym". Prezentowali oni do bólu schematyczne, oparte w większości na dwóch akordach, utrzymane w jednakowym metrum reggae. Zapamiętać udało mi się jedynie ich ostatni numer, utrzymany w klimatach ska, wyraźnie nawiązujący do wczesnej twórczości No Doubt, "A Little Girl", w którym wokalistka za priorytet uznała jak najdokładniejsze naśladowanie barwy głosu Gwen Stefani.

Dalej miało być ciekawiej: na scenę bowiem wyszła uznana i ceniona krajowa grupa reggae: Habakuk. Jednak w porównaniu z Ani Razou nie było prawie żadnych zmian - wciąż dominowały kompozycje mdłe i bez wyrazu, wszystkie niemalże jednakowe. Reggae z założenia jest muzyką prostą (od strony struktury harmonicznej i rytmicznej) i dlatego wymaga pomysłowości, koncepcji i oryginalności - inaczej jest tylko beznamiętnym powtarzaniem w nieskończoność jednej frazy. Tekst utrzymany był na podobnym poziomie - jedyne przesłanie, które udało mi się wyciągnąć, to: "Ok, alright, reggae tonight!".

Teraz coś dla punkowców - Farben Lehre. Szczerze mówiąc ten zespół zaskoczył mnie najbardziej. Zawsze uważałem ich bowiem za kontynuatorów tradycji Green Day, czyli wesołkowatego rocka, nazywanego nie wiadomo skąd i dlaczego punkiem. Na Zachodzi tego wątpliwej wartości artystycznej gatunek reprezentują wszystkie "numerowane" kapele pokroju bezmyślnie parodiującego wszystko i wszystkich Blink 182 oraz ich kanadyjskiego odpowiednika Sum 41. (Cyferki te, jak mi się zdaje, mają oznaczać liczbę fanów, tych arcyutalentowanych zespołów, oczywiście wliczając samych muzyków oraz ich rodziny). Wracając jednak do Farben Lehre - zaskoczyli mnie jak najbardziej "in plus". Nie wiem, czy spowodowane to było rzeczywiście udanym występem, czy może po prostu tym, że grali po Habakuku, jednak zrobili bardzo pozytywne wrażenie. Przede wszystkim było w ich muzyce dużo naturalnej, niezakłamanej energii, którą ciężko znaleźć przesłuchując ich studyjne nagrania. Duży udział miał w tym lider zespołu, Wojciech Wojda, świetnie "czujący" scenę. Jego aktorskie popisy nadawały ich graniu jeszcze większej wiarygodności. Gdyby jeszcze tylko darował sobie te propagandowe hasła, rzucane do publiczności - o tym, jaki to świat jest zakłamany, ludzie zdradliwi a wszystko wokoło okropne - byłoby naprawdę bardzo dobrze. Rozumiem, że nie mogli wyjść z roli zbuntowanych punkowców, otoczonych przez zło i zdradę, manifestujących swoje obrzydzenie tym wszystkim, jednak nie można popadać w przesadę, a tym samym w autoironię. (Naprawdę czułem się wtedy jak widz skeczu Monty Pythona, w którym to aktorzy parodiują jakąś punkrockową kapelę).

Następnie chwila wytchnienia - występ DJ Rockpolla, podczas którego prawie wszyscy słuchacze poszli się czegoś napić do barku. DJ Rockpoll był bowiem niezwykle beznamiętny i nudny - trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że sam momentami przysypiał słuchając swojej muzyki.

Teraz, według planów organizatorów, wszyscy zgromadzeni - napojeni już i wypoczęci po półgodzinnej przerwie zarządzonej przez niemrawego DJ-a - mieli tłumnie powrócić na parkiet na występ największej gwiazdy wieczoru, Proletaryatu. Jednak projekt ten spalił na panewce, gdyż większość widzów, zmęczona po porywającym Faben Lehre, albo może zniechęcona przez DJ Rockpolla, poszła do domów. Proletaryat zaprezentował tego wieczoru najcięższą muzykę, trochę jednak trudną do skasyfikowania - najchętniej powiedziałbym, że to nu-tone, gdyby nie to, że zespół istnieje dłużej niż sam gatunek... Prekursorami takiej muzyki też nie sposób ich nazwać - raczej dobrze przystosowują się do panujących trendów. Nie wiem, czy to przypadek, że wokalista upodobnił się nagle do Freda Dursta z Limp Bizkit - podobną koszulką, czapeczką, gestykulacją...

Wszystko razem trwało około siedmiu godzin (18:00-1:00), do czego najbardziej przyczynili się niezwykle sprawni panowie "serwismeni", którzy piętnastominutową przerwę na podłączenie kabelków do gitar nowego zespołu potrafili rozciągnąć do niemal godziny... Ogólnie rzecz biorąc, koncert wpadł tak, jak można było się tego spodziewać - ukazał ubóstwo rodzimej sceny reggae i punku. Nie twierdzę przy tym, że były to zespoły złe, ale skoro kapele zaledwie przyzwoite mają status gwiazd, to nie świadczy to najlepiej o kondycji naszej muzyki rozrywkowej. Co smutniejsze, nie widać na horyzoncie żadnej konkurencji, ani nawet następców, a jeśli już znajdzie się jakiś młody utalentowany zespół, to konsekwentnie utrudnia mu się wybicie poza koncertowanie w zaprzyjaźnionych kawiarenkach i tym podobnych.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?