- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Jimmy Page i Robert Plant, Katowice "Spodek" 26.02.1998
miejsce, data: Katowice, Spodek, 26.02.1998
Przed godzina 18:00 przed katowickim "Spodkiem" oczekiwały tłumy ludzi. Minuty dłużyły się straszliwie. W końcu otworzono bramy. Ścisk był niemiłosierny. Szczęśliwie wpadłem w dobry nurt i już po chwili byłem w środku. Szybko pobiegłem na płytę - niestety jak się okazało inni byli szybsi, ale co tam, 3 metry od sceny to jeszcze nie tragedia. Ktoś z tłumu mówi, że koncert opóźni się o godzinę. Z początku nikt nie daje wiary tym informacjom, z każdą minutą rośnie jednak niepokój. Gdzieś koło godziny 19:30 tłum zaczyna falować, czułem się jak prasowana sardynka oczekująca na zalanie olejem i zamknięcie wieka.
Krótko po godzinie 20:00 zgasły światła, na scenie pojawił się polski Abraxas. Polski band został przyjęty raczej chłodno, ludzie wokół domagali się Page'a i Planta. Z tłumu dobiegały pytania: "Co za ciężki kretyn pozwolił na występ kogokolwiek przed gwiazdą (gwiazdami) wieczoru?!?". Wokalista zespołu zapewnił publiczność, iż mimo wielkiej tremy dają z siebie wszystko. Publiczność nie miała jednak ochoty bawić się przy muzyce polskiego bandu. Po którymś z utworów wokalista Abraxas powiedział, że nie dadzą odebrać sobie szansy, którą im dano i wykonają swój set do końca. Nie wiem, czy wykonali wszystkie utwory, które planowali, faktem jest, że zeszli ze sceny już po 4 kompozycjach. Abraxas zagrał bodaj dwie kompozycje z nowego albumu, nie wzbudziły one jednak we mnie jakiś emocji. Przyznam szczerze, że cieszyłem się kiedy zeszli.
Na scenie pojawili się techniczni, coś przestawili, coś usunęli. W końcu zgasły światła i zjawili się dwaj starsi panowie wraz ze swoim zespołem. Page miał na sobie czarny T-shirt i czarne spodnie, Plant biały T-shirt z napisem (chyba, pamięć już nie ta co kiedyś) Wisconsin i czarne skórzane spodnie. Zaczęli dosyć ostro od "Wanton Song". Już od samego początku publiczność była rozgrzana do czerwoności. Potem zagrali "How Many More Times" i "Rumble On". Następnie Plant zapowiedział utwór tytułowy z najnowszej płyty "Walking into Clarksdale". Nowy utwór przyjęto dosyć ciepło, ale podejrzewam, że gdyby tego wieczoru zagrali jakiś utwór z repertuaru Miecia Foga, to publiczność i tak oszalałaby z zachwytu. Z nowego albumu usłyszeliśmy jeszcze "Burning Up" oraz "Most High" - utwory niezłe, chociaż daleko im do tego, co nagrywali przed laty. Niestety nie pamiętam kolejności, w jakiej pojawiły się kolejne piosenki, ale mam nadzieję, że to chyba zrozumiałe - emocje wzięły górę nad mędrca, szkiełkiem i okiem. Co jeszcze było? Usłyszeliśmy niesamowity "No Quarter" (na widowni pojawiły się zapalniczki), "Heartbreaker", "Bring It On Home", "Since I've Been Loving You". Gdzieś tam w międzyczasie wykonali set akustyczny: "Going to California", "Tangerine" oraz "Gallows Pole". Szczęka opadła mi do ziemi, gdy usłyszałem pierwsze takty "Baby I'm Gonna Leave You", byłem wniebowzięty. Utwór powoli dobiega końca i nagle zaczyna przeradzać się (nie, to chyba niemożliwe, tłum zaczyna wrzeszczeć jak oszalały - więc może jednak wykonają utwór, którego na pewno nie mieli wykonać...) w "Stairway To Heaven". Niestety to tylko żart - kilka taktów i jedziemy dalej. Na osłodę mamy "Whole Lotta Love".
Plant nie okazał się specjalnie gadatliwym facetem, swoje komentarze ograniczył jedynie do krótkich opisów poszczególnych utworów, przedstawienia zespołu oraz rzucanego co jakiś czas "Do you feel it?". Chociaż z drugiej strony, trzeba przyznać, wykazał się pewną znajomością geografii (a może przeczytał tylko nazwy miast z transparentów, które pojawiły się na widowni)- na koniec podziękował za przybycie ludziom z Katowic, Gdańska, Warszawy i Krakowa. Nie było żadnego męczenia się z polskim "cześć", "dzień dobry" czy czymkolwiek innym. Jak już wspomniałem wcześniej, nie pamiętam kolejności, wiem jednak, że na bis zagrali "Thank You" oraz niesamowity "Rock And Roll" - ten utwór poruszył nawet kamienie. Na twarzach muzyków widać radość, ale w końcu trudno się dziwić, publiczność była rewelacyjna.
Mnie jednak ten koncert nie do końca porwał, nie zatraciłem się w muzyce tak, jak zwykle. Nie chodzi nawet o to, że koncert był zły, że miał jakieś braki. Myślę, że po prostu legenda przerosła sam zespół. Spodziewałem się sam nie wiem czego, a otrzymałem tylko niezły rockowy koncert. Z drugiej strony, często łapałem się na tym, że oczekuję na te niesamowite popisy wokalne Planta, tak dobrze znane z płyt Led Zepp, a tu nic - no cóż, lata lecą, rockowe życie odcisnęło swoje piętno na herosach rockowego świata.
Czy wybrałbym się jeszcze raz na ten koncert? Oczywiście, takiej okazji nie można przepuścić, mimo że są to już tylko popłuczyny po tym, co można było zobaczyć i usłyszeć przed laty.
Materiały dotyczące zespołów
Zobacz inną relację
Jimmy Page i Robert Plant, Katowice Spodek, 26.02.1998
autor: Maciej Mąsiorski