- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Podwodny Wrocław 2021", Wrocław 18.09.2021
miejsce, data: Wrocław, Browar Mieszczański, 18.09.2021
Program "Podwodnego Wrocławia", w erze pandemicznej organizowanego o kwartał później niż zwykle, już i tak wydaje mi się coraz skromniejszy, a do tego w tym roku odpuściłem sobie, wbrew chęciom, pierwszy z dwóch dni. Gdy już dotarłem na miejsce, w sobotni wieczór w budynku dawnego browaru przeszedłem się po wystawach, zerknąłem na scenę elektroniczną, posiedziałem trochę pod jazzową, ale przede wszystkim obejrzałem komplet występów w leżakowni. Na widownię przyciągnął mnie entuzjazm połączony z niepewnością - spodziewałem się punkowo-metalowo-niewiadomej mieszanki z momentami lepszymi i gorszymi.
Suchy Pion, Wrocław 18.09.2021, fot. Krasnal Adamu
Suchy Pion - ten wrocławski, nie łódzki - wystąpił jako męski kwartet, bez wokalistki. Nie do końca oznaczało to uproszczenie składu, bowiem jednego z czterech brodaczy koledzy zagadkowo przedstawili jako klona. Muzykiem tym był gitarzysta Marek Wojdyga, grający zamiast Dariusza Wojdygi. Oprócz żartów słownych, również np. o zapełnionej sali, grupa wykazała się poczuciem humoru już w samym doborze ubioru. Na "Podwodnym Wrocławiu" zespół wystąpił w strojach częściowo pływackich lub chociaż plażowych - muzycy, może poza perkusistą Michałem Muchą, mieli na sobie m.in. czepki, gogle i płetwy. Na środkowym statywie od mikrofonu, przed basistą Pawłem Gorczycą, zawiesili ręcznik - wspólny, jak przy okazji zaznaczył wycierający w niego spoconą twarz gitarzysta i główny wokalista Adam Mańczak. Co do wspomnianych elementów garderoby, to muzycy nie wytrzymali w nich wszystkich do końca występu. Paweł Gorczyca przez pewien czas grał w jednej płetwie, ale chyba niewygodnie mu się w niej poruszało po scenie, więc się od niej uwolnił. Marek Wojdyga nie poszedł przy ściąganiu na łatwiznę i efektownie pozbył się czepka poprzez headbanging.
Członkowie Suchego Pionu pokazali oblicza nie tylko zarośnięte, ale i ostre. Set rozpoczął się utworem nazwanym "hymnem San Escobar". Następnie z niezmienną werwą wykonane zostały "Brain", "Operator", "Izolator", "Pinky Baby", "Tower", kawałek "o Krzysztofie" dotyczący podobno Chrisa Cornella, "Chciałbym mieć", punkowe "Zwierzę" oraz "Wiosna". W trakcie "Fitness" przewrócił się statyw z ręcznikiem, trącony przez któregoś z szalejących muzyków, chyba Adama Mańczaka. Gdy przyszła kolej na partie wokalne basisty, próbował on śpiewać do leżącego sprzętu, ostatecznie jednak wstał i skorzystał z mikrofonu Marka Wojdygi. Paweł Gorczyca miał zresztą pecha już parę minut wcześniej - wtedy, po dłuższej walce z problemem technicznym podczas utworu w końcu po prostu podłączył swoją gitarę do wzmacniacza z pominięciem kostki efektu. Trwający trzydzieści pięć minut set zwieńczył cover "Beat on the Brat" Ramones. Zespół wypadł świetnie, chociaż chyba najlepiej pod sceną bawiły się dzieci.
Entropia, Wrocław 18.09.2021, fot. Krasnal Adamu
Entropia w swojej muzyce przyniosła do leżakowni mrok i przestrzeń. W secie, rozpoczętym "Vacuum", znalazły się potężnie brzmiące, w większości instrumentalne utwory, z nielicznymi partiami wokalnymi. Kompozycje nie były przez zespół wyraźnie rozdzielane. Muzyka rozbrzmiewała już od pół godziny, zanim grupa zrobiła pierwszą pauzę, przy czym przerwa ta i tak wynikała chyba tylko z potrzeby przestrojenia instrumentów. Potem zespół pograł jeszcze dziesięć minut i zakończył występ, który okazał się mniej blackmetalowy, niż się spodziewałem.
Wzrok widzów pewnie miały przyciągać wizualizacje, ale ja większą uwagę zwracałem na muzyków. Klawiszowiec wydawał się zajęty sobą. Wokalista z gitarą wyglądał mi na aż nazbyt skupionego. Basista odwracał się czasami do perkusisty, przez co uznać go można za najruchliwszego członka zespołu. Stojący obok niego gitarzysta sprawiał jednak wrażenie, że sam by chętnie pohasał, gdyby miał na to miejsce na scenie. Trochę szkoda, że dokładniej niż dobrą muzykę zapamiętałem to uczucie braku swobody. Następnym razem chcę zobaczyć Entropię na większej lub chociaż mniej zapchanej scenie, najchętniej również przy słabszym oświetleniu. Jestem przekonany, że warto.
Siksa, Wrocław 18.09.2021, fot. Krasnal Adamu
Przyszła kolej na nietypowy punkt programu. Siksa to duet bardziej performerski niż muzyczny. Wokalistka postanowiła jednak nawiązać do grającego wcześniej, groźnie brzmiącego zespołu. Występ rozpoczęła w koszulce z napisem "satanic feminist", mówiąc, że założyła ją specjalnie na tę okazję - by się dostosować. Jak zresztą we fragmentach swojego godzinnego monologu pokazała, głosem potrafi dorównać niejednemu wokaliście metalowemu i punkowemu, więc nie była wcale tak bardzo niedopasowana, jak się mogło wydawać.
Siksa zaprezentowała bajkę dla dorosłych, z akompaniamentem basisty. Główną bohaterką opowieści była mysza z harmoszką, napotykająca na swej drodze m.in. mole, konie, szczury i ludzkie żmije, przedstawiająca mediom swoją historię bycia molestowaną. Choć początkowo miałem co do tego wątpliwości, performerka zawładnęła publicznością. Już w pierwszych minutach zeszła ze sceny i już do końca występu chodziła między zgromadzonymi, czasami bardziej na widoku, czasami mniej. Za pierwszy dowód na to, że dobrze jej idzie, uznałem to, że na jej komendę - chociaż nie od razu - widzowie usiedli. Później, znowu na polecenie wyrażone gestykulacyjnie, wstawali również trochę ospale, ale owacje na koniec występu przyjąłem już za jednoznaczny sygnał pozytywnego odbioru.
Opowieść, Wrocław 18.09.2021, fot. Krasnal Adamu
To, co pokazała Opowieść, właściwie też mogę zakwalifikować jako performance. W związku z tą formą dwoje z siedmiorga członków zespołu - jeśli się nie pogubiłem przy liczeniu - nie zajmowało się nawet bezpośrednio muzyką. W zakresie ich obowiązków znalazła się oprawa graficzna, czyli wizualizacje oraz malunki. Te drugie powstawały na zasłaniających boki sceny płachtach, bodaj foliowych. W każdej przerwie między utworami członkini formacji przechodziła z lewej strony na prawą lub z powrotem, by grubą, czarną kreską malować symbol odpowiadający wykonywanej aktualnie przez muzyków kompozycji. Można powiedzieć, że graficznie przedstawiała nam setlistę w czasie rzeczywistym.
Podobne znaki znajdowały się na twarzach muzyków. Ciekawie się przy tym prezentował zakapturzony wokalista. Gdy projektor oświetlał górną część jego twarzy, mogło się wydawać, że jest ona pomalowana na różne kolory, tymczasem po prostu padały na nią ikony programów z dolnego paska komputerowego pulpitu. Dla pewności wystarczyło się przyjrzeć, co widać na barkach perkusisty. Audycja zawierała lokowanie produktów.
Mimo być może nie do końca zamierzonego wyglądu, frontman sprawował się znakomicie. Był w stanie zdobywać publiczność już samym zimnym, przeszywającym spojrzeniem. Intrygujący wizerunek uzupełniało nietypowe instrumentarium. Już na początku występu wokalista walił łańcuchem w stojącą przed nim metalową beczkę. Później m.in. bębnił w nią pałkami oraz sięgnął po melodykę.
Wreszcie, niespodziewanie dla mnie, ważnym elementem w warstwie muzycznej okazał się wokal. W przeciwieństwie do albumu "Opowieść", na którym robiły wrażenie elementu dźwiękowego tła, na żywo melodeklamacje były normalnie wykonane i słyszalne. Co ciekawe, część angielskich tekstów zastąpiły polskie. W trwającym trochę ponad trzy kwadranse secie znalazły się m.in. utwory "Ostatnia godzina", "Nieskończenie", "Dzień pierwszy", "Opowieść" i "Wiatraki", ale - choć muzycznie były one z grubsza takie same jak wersje studyjne - dzięki zmianie wokalnej stały się inne. Zyskały nową jakość, czym mnie zdecydowanie zadowoliły.
Pod koniec występu miejsce przy metalowej beczce zajął gitarzysta, który położył na niej swój instrument, by dla odmiany trochę pojeździć po strunach. Wokalista tymczasem zdarł jedną folię, potem szarpał drugą. Wreszcie oczom całej publiczności ukazali się wszyscy, dotychczas częściowo zasłonięci muzycy. Było już lepiej wiadomo, komu należy bić brawo.
Czuję wewnętrzną potrzebę tradycyjnego ponarzekania, że nie lubię imprez odbywających się równocześnie na kilku scenach, bo zmuszają mnie do wyboru między interesującymi mnie występami. Równocześnie przyznaję jednak, że w tym roku i tego dnia żaden z wykonawców w leżakowni mnie nie zawiódł i każdego warto było zobaczyć. Suchy Pion dał czadu i dostarczył rozrywki, Opowieść przeszła moje oczekiwania, Siksa bawiła i intrygowała. Tylko Entropia mogła się moim zdaniem zaprezentować lepiej, ale przynajmniej nie zagrała jako ostatnia - bo wtedy mogłaby zostawić niedosyt - a muzycznie przecież wypadła w porządku. Liczbę i jakość występów uznaję za odpowiednią jak rzadko kiedy.
Materiały dotyczące zespołów
- Opowieść
- Siksa
- Entropia
- Suchy Pion