- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Opeth, Katatonia, Wrocław "Strefa Radia Kolor" 28.04.2000
miejsce, data: Wrocław, Kolor, 28.04.2000
Tradycyjnie już szefostwo Metal Mind wpadło na poroniony pomysł zrobienia koncertu w Kolorze - klubie, który ma bez dwóch zdań najgorsze nagłośnienie w naszym kraju. Podczas ostatniego występu Anathemy obiecywałem sobie, że nigdy więcej się tam nie pojawię. Obiecanki cacanki, 20 zeta za możność obejrzenia na żywo Opeth sprawiła, iż postanowiłem ponownie zaryzykować i udać się na koncert do Koloru.
Po tradycyjnym 15 minutowym opóźnieniu na scenie pojawiła się Katatonia. Prawdę mówiąc, nie słyszałem ich dwóch ostatnich płyt, "Discourges Ones" i "Tonight's Decision", a to dlatego, że słyszałem o nich wiele negatywnych opinii. Tymczasem Katatonia na żywo wypadła, według mnie, znakomicie. Przede wszystkim, jak na Kolor, dźwięk był bardzo dobry. Wszystkie instrumenty było słychać wyraźnie i zaskakująco czysto. Chłopaki ze szwajcarską precyzją odegrali kawałki z ostatnich dwóch płytek. Muzyka może to niezbyt łatwa i wcale mnie nie dziwiło zachowanie publiki, która spokojnie sączyła sobie piwko przy stolikach i barze. Dźwięki wolno i ślamazarnie przetaczały się po sali, a nad tym wszystkim górował prosty śpiew Jonasa. Sam nie wiem dlaczego, ale to mnie właśnie urzekło w Katatonii. Oni nie grają nic oryginalnego ani też wpadającego w ucho, a mimo to ich utwory są po prostu takie jakieś swojskie. Miło się tego słucha przy piwku. Jedyne, co można zarzucić Katatonii, to zachowanie na scenie. Tak bezpłciowej kapeli to jeszcze chyba nie widziałem. No, ale jaka muzyka, taki show. Dopiero pod koniec 45 minutowego setu nastąpiło ożywienie na scenie i pod nią. Jonas powędrował za gary, a jego miejsce za mikrofonem zajął Blackheim. I usłyszeliśmy taką Katatonię, jaką kochamy. Zagrali stareńki kawałek "Without God". Taaak, to było to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli Katatonia w blackowym wydaniu!
Później krótka przerwa i melduje się wielki, i wspaniały Opeth. Właściwie to poszedłem na koncert tylko i wyłącznie ze względu na geniusz Mickeala Akerfelda. Podobnie chyba i reszta publiki, bo pod sceną zrobiło się tłoczno. I nie zawiodłem się, choć tym razem koleś siedzący za pokrętłami spieprzył brzmienie. Za głośno nastawił bas, który nieprzyjemnie zagłuszał resztę instrumentów. Ciężko więc było wyłowić świetne aranżacje Opeth. Jedynie głos Mike'a jakoś przebijał się przez tę ścianę niskich dźwięków. Właśnie wokal Mike'a oraz postawa sceniczna reszty zespołu wynagradzała fatalne nagłośnienie. Podobał mi się zwłaszcza ten nieszczęsny basista Martin Mendez (w końcu to nie jego wina, że zagłuszał resztę kapeli). Machał piórami jak opętany. Pozostali muzycy oraz świetnie bawiąca się publika także nie próżnowali. Szybko zrobiło się bardzo miło i przez 50 minut chyba nikt w Kolorze się nie nudził. Na mnie największe wrażenie zrobił wokal Mike'a. Ten facet śpiewał znakomitym, czystym głosem, a do tego jeszcze bardzo niskim growlingiem (słyszeliście Bloodbath? to właśnie tak ryczał) oraz growlingiem, przypominającym mi wokal Chucka z Death (tak jakby ktoś nie wpadł, że chodzi mi o TEGO Chucka ;) ). Prawdziwy popis swoich możliwości pokazał w zagranym na bis kawałku "Demon Of The Fall". Powiadam wam, arcydzieło! Opeth dał znakomity koncert i gdyby nie te problemy z dźwiękiem, to mógłbym go uznać za bardzo udany. Tym bardziej, że Szwedzi zaprezentowali nam przekrój całej swojej twórczości. Usłyszeliśmy "Moonlapse Vertigo", "Forest Of October", "Nectar", "White Cluster" i na bis, jak wspomniałem, "Demon Of The Fall".
Takim oto sposobem pozbyłem się kilkudziesięciu złociszków (bilety, klisza, piwko plus jeszcze), ale jestem w pełni usatysfakcjonowany. Nasłuchałem się wyśmienitej muzyki (szkoda, że tak krótko), a zdjęcia wyszły mi bardzo dobrze (wreszcie rozpracowałem ten durny aparat ;) ). Po stronie minusów zapisałbym niską frekwencję oraz dość chamskie potraktowanie Katatonii. Myślę, że dali oni z siebie naprawdę dużo i zagrali bardzo dobrze, a że nasza młodzież gustuje tylko i wyłącznie w kapelkach z pomalowanymi twarzami, opluwając grających nieco inną muzykę... Żal się robi, że tak potraktowano, było nie było, bardzo zasłużonych dla szwedzkiej sceny muzyków. Może nasi piętnastolatkowie powinni posłuchać wczesnych dokonań Katatonii lub płyt Diabolical Masquerade?
Potem był Wrocław a 29.04. - Metalmania w Katowicach, na której pojawiłem się również i gdzie m.in. wystąpiło także My Dying Bride. Pamiętam że już po festiwalu, na dworcu pkp/ znaczy się- na peronie widziałem niektórych muzyków Katatonii i MDB w pociągu do Gdańska - gdzie Angole mieli zagrać następnego dnia a Szwedzi pewnie jechali (już) do domu..;)