zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: No Man, Kraków "Studio" 26.08.2012

28.08.2012  autor: Paweł Kuncewicz
wystąpili: No Man
miejsce, data: Kraków, Studio, 26.08.2012

Statystycznie rzecz ujmując, duet Bowness - Wilson w ciągu swojej niemal 25-letniej kariery zagrał równo ćwierć koncertu na rok. Dlatego odbywająca się właśnie trasa, w której skład weszło aż 5 występów ("nie wiem, jak to przeżyjemy" - Tim Bowness) już z tego powodu zasługuje na miano wielkiego wydarzenia. Drugi powód jest taki, że No-Man to chyba jeden z najciekawszych, najbardziej oryginalnych i frapujących muzycznych tworów ostatnich czasów. I to nie są słowa rzucane na wiatr, a każdy, kto w niedzielny wieczór 26 sierpnia 2012 r. znalazł się w krakowskim klubie "Studio", mógł osobiście tego doświadczyć.

No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska
No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska

"what can you say?
a million ways to stay the same.
day after day,
a million ways to pass the blame
you catch me and hold me.
no more fountains, only rain"

W XXI wiek tzw. "rock progresywny" (cokolwiek ten termin jeszcze oznacza) wkroczył z jedną z najwybitniejszych płyt w swojej historii. Ukazał się krążek "Returning Jesus" i można by rzec, że od tej pory nic nie było takie samo. Delikatne, rozmarzone dźwięki, które swoim głosem wzmacniał i podsycał Tim Bowness (chyba obok Davida Sylviana największy mistrz w tej dziedzinie) i jego podpora w postaci Stevena Wilsona - już wtedy uznanego producenta, kompozytora i lidera grupy Porcupine Tree. Tylko i aż podpora, bowiem nie oszukujmy się - mózgiem i duszą No-Man jest Bowness, a Wilson, co niejednokrotnie podkreślał, w tym tworze działa jako jeden z trybików w maszynie, jako jeden z kilku "muzyków tła" i nie ma zamiaru wyskakiwać przed szereg. Szczerze powiedziawszy mam wrażenie, że jeśli w ogóle możemy mówić o jakimkolwiek geniuszu Wilsona, to jak dla mnie ujawnia się on tylko w pierwszym okresie działalności Porcupine Tree i właśnie w całym No-Man. Ale proponuję na razie zostawić Stevena w spokoju, bo nie o nim przede wszystkim ma być tutaj mowa.

No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska
No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska

"they came and went,
their mixtapes and their passion spent.
you stuck around,
and lost yourself in crowded worlds of sound.
you'd kill for that feeling once again,
afloat on the ocean, before the pain"

Godzina 20, jesteśmy w środku krakowskiego "Studia". Tutaj nie ma przypadkowych ludzi, każda spośród tych pięciuset zgromadzonych osób wie, że za chwilę odbędzie się prawdziwe misterium dźwięków, które może się wydarzyć tylko i wyłącznie raz w życiu, raz w tym kraju, raz w ogóle. No-Man nigdy nie był przewidywany jako projekt koncertowy i to, że w ogóle ich występ w Polsce doszedł do skutku, należy wręcz uważać za cud.

Bardzo dobrze, że podstawiono krzesełka i zrezygnowano z barierek. Ciężko sobie wyobrazić rozkoszowanie się taką muzyką na stojąco w ciasnym, dusznym klubie. To zdecydowanie było mądre posunięcie ze strony organizatora.

Mamy przed sobą siedmioosobowy skład (dwie gitary, bas, klawisze, perkusja, skrzypce i głos). Na początek dostajemy dwa pierwsze nagrania z albumu "Together We're Stranger" - wszystko doskonale, perfekcyjnie słychać, publiczność chłonie każdą nutę. Dźwięk przeszywa na wylot, a zamykając oczy ("Close Your Eyes"?) można się kompletnie odrealnić, odlecieć w inny świat. Jeśli o to Bownessowi chodziło produkując tę trasę, to udało mu się to całkowicie.

No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska
No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska

Potem cofamy się odrobinę w przeszłość, tym razem do jednego z najbardziej nowatorskich albumów lat 90-tych. Z romansującej z trip-hopem "Wild Opera" pojawia się "Pretty Genius" - z nieco inną aranżacją i inaczej brzmiącą gitarą Wilsona. Czy to przy "My Revenge On Seattle" czy "Carolina Skeletons" - o takich wrażeniach można jedynie marzyć, a tutaj to dzieje się naprawdę - przecież jesteśmy świadkami historycznego wydarzenia w końcu.

"Only Rain" został zagrany zupełnie inaczej niż na płycie, następnie przeszedł w "Time Travel In Texas" (Time Travel In Wrocław?). Steven Wilson niby do tej pory starający się być jedynie częścią zespołu odezwał się kilkoma słowami - m.in. wspominając pobyt we Wrocławiu właśnie czy też swoje wizyty w Polsce w ogóle (nawiązując nawet do tej pierwszej w 1997 roku z jeszcze wtedy nieznanym szerszej publiczności Porcupine Tree).

Po raz pierwszy No-Man zagrał na żywo "Close Your Eyes" (z "Returning Jesus" pojawiło się jeszcze piękne wykonanie "Lighthouse") i jedną nową kompozycję. Na koniec muzycy zostawili sobie dzieło wieńczące "Schoolyard Ghosts", czyli crimsonowy (momentami wpadający w "Starless") "Mixtaped".

No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska
No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska

Kiedy po półtorej godziny wydawało się, że to już koniec, cała widownia wstała z krzesełek i owacyjnie dwukrotnie wywołała ten fenomenalny skład "pięciu koncertów" na bisy. Z czego jako drugi wybrzmiał również po raz pierwszy live "Back When You Were Beautiful" i definitywnie zakończył magię jedynego koncertu No-Man w Polsce.

"outside the machine,
left alone with my dreams.
outside the machine,
all lit up, somebody screams.
what does it mean to be a part of you?
tried to get inside the very heart of you"

Zakończył magię koncertu, ale wydarzenie trwało. Tim Bowness ma wszelkie walory, aby stać się wielką gwiazdą. Ma głos, z którym zrobiłby oszołamiającą karierę, świetnie prezentuje się na scenie, ma charyzmę, dzięki której tłumy podążałyby na jego koncerty, gdyby tylko chciał tworzyć nieco, nazwijmy to, bardziej przystępną, popkulturową muzykę. Jednak nic z tego - działa sobie w swojej niszy, gdzie ma poklask i uwielbienie. Bardzo skromny i fajny człowiek - zero jakiegokolwiek gwiazdorstwa. Po koncercie od razu wyszedł do ludzi, do ostatniego "klienta" pozował do zdjęć, podpisywał płyty, rozmawiał. Potem przekonaliśmy się o tym osobiście, gdyż dzięki sympatycznej ekipie krakowskiego Rock Serwisu, która zorganizowała to przedsięwzięcie (dziękujemy!) mieliśmy przyjemność dyskusji z Timem w małym gronie dziennikarsko - fotografującym na zapleczu klubu. A o czym rozmawialiśmy? O tym, że np. jego głos świetnie by zabrzmiał w metalowym wydaniu ("No-Man plays Opeth? Nice") i powinien o tym pomyśleć w przyszłości.

No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska
No-Man, Kraków 26.08.2012, fot. Agnieszka Lenczewska

Dobra, miało nie być za wiele o drugiej połówce, czyli o Stevenie, ale OK - to również było i jego święto. Wilson nie wyszedł do ludzi. Jako powód podał, że nie chce przyćmiewać swoją osobą reszty zespołu, bo to bez sensu - przecież tym razem to nie on jest tam najważniejszy. Z jednej strony bardzo dobre posunięcie. Zaczepiliśmy go w korytarzu garderoby, nie nachalnie, nie wchodząc do środka, nikt nie chciał naruszać jego prywatności pod żadnym pozorem. Steven stanął w ciemnym przedsionku, przywitał się, podpisał płyty i wtedy nastąpił ten moment. Wpatrując się w mój t-shirt Angel Witch zaczął opowiadać, jak w latach 80-tych słuchał NWOBHM i jak bardzo uwielbia pierwszy album Angel Witch. Szczerze powiedziawszy przez moment zwątpiłem. Ale właśnie taki jest Steven - ma swój świat. Pogadaliśmy chwilkę o jego znajomości z Akerfeldtem, o Storm Corrorion, chwycił wiatr w żagle. Niepewnie poprosiliśmy o wspólne zdjęcie (bo znana jest jego niechęć do pozowania), a że w korytarzu, w którym stał, było nieco ciemno, więc stała się rzecz niesłychana. Steven Wilson zaprosił nas do środka swej jamy i sam zaproponował wspólną fotkę. Niby z jednej strony szczęście niesłychane, ale z drugiej chyba wszyscy chcieliśmy to mieć jak najszybciej za sobą - to było zbyt dziwne przeżycie, by mogło być do końca prawdziwe, jeśli wiecie co mam na myśli.

Bardzo udana wizyta No-Man w Polsce. Rewelacyjny koncert, który już przeszedł do historii.

Komentarze
Dodaj komentarz »
o Steve
jklhgdryt (gość, IP: 178.37.172.*), 2012-09-01 17:23:06 | odpowiedz | zgłoś
nie podoba mi się maniera, z jaką autor pisze o Steve Wilsonie. Czyżby autor nie potrafił uznać geniuszu Wilsona? a może go nie rozumie? Poza tym nie jest wcale pionkiem w No-Man, jak to chce dowieść autor, jest jego założycielem. To wspaniały, niezwykle skromnym artysta.
Nota bene późniejsza (czyli obecna) twórczość Porcupine Tree to majstersztyk rocka progresywnego z dodatkiem metalowych brzmień.
Steve to największy z największych!
re: o Steve
tjarb (wyślij pw), 2012-09-02 07:37:37 | odpowiedz | zgłoś
Czyli Stefek wielkim artystą jest i każdy musi się z tym zgadzać?
re: o Steve
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-09-02 11:44:23 | odpowiedz | zgłoś
pewnie jest.....ale wkurwia mnie jego maniera przenoszenia wciąż tych samych sklepanych od metra pomysłów brzmieniowych na kolejne płyty, w których tworzeniu/produkcji współuczestniczy - i nie chodzi mi tutaj wcale o jego własne projekty....niech każdy się domyśli o co chodzi.
hm
krd (gość, IP: 89.67.172.*), 2012-08-30 00:16:55 | odpowiedz | zgłoś
Czy to przy "My Revenge On Seattle" czy "Carolina Skeletons" - o takich wrażeniach można jedynie marzyć, a tutaj to dzieje się naprawdę - przecież jesteśmy świadkami historycznego wydarzenia w końcu. - naprawdę nie potrafię zrozumieć tego zdania..
...
tjarb (wyślij pw), 2012-08-29 21:39:56 | odpowiedz | zgłoś
Afterparty też przeszło do historii. ;)

Materiały dotyczące zespołu

- No Man

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?