- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Nigel Kennedy, Warszawa "Stodoła" 12.03.2009
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 12.03.2009
Od dziecka uwielbiam dźwięk skrzypiec. Niestety nigdy nie było mi dane podjąć nawet próby nauki gry na nich. Może właśnie dlatego tak dużym podziwem darzę ludzi, którzy opanowali grę na tym instrumencie. A może po prostu zazdroszczę im?
Nigel Kennedy, Warszawa 12.03.2009, fot. Wojtek Dobrogojski
Jedną z takich osób jest brytyjski skrzypek o wizerunku wirtuoza-punka - Nigel Kennedy. Mężczyzna o duszy chłopca. Niepokorny muzyk. Wielki perfekcjonista.
Pomimo tego, że jego koncerty u nas w kraju nie są rzadkością - od lat bowiem jest on związany z Polską - pełnił funkcję gościnnego dyrektora artystycznego Filharmonii Krakowskiej, a obecnie jest kierownikiem Polskiej Orkiestry Kameralnej - nigdy jeszcze nie miałam okazji podziwiać go na żywo. Z wielkim zaciekawieniem wybrałam się więc na występ Kennedy'ego do warszawskiego klubu "Stodoła". A moje zainteresowanie zostało spotęgowane przez samą nazwę wydarzenia - "Jimi Lives!"... Hmmm... coś w tym faktycznie jest! Od śmierci Jimiego Hendrixa - bo o nim mowa - minęło już prawie czterdzieści lat. Jego muzyka jest jednak wiecznie żywa. Dowodzą temu choćby takie koncerty, jak ten.
Eric Clapton powiedział kiedyś o Hendrixie: "Wpływ, jaki wywarł na muzyków angielskich, nie tylko gitarzystów, był fenomenalny". Fenomenalne jest również to, ile na przestrzeni lat powstało interpretacji jego dzieł - oraz ilu artystów, reprezentantów najróżniejszych gatunków muzycznych, zmierzyło się z nimi. Nigel Kennedy jest jednym z niewielu muzyków klasycznych, którzy postanowili zagrać "Hey Joe!" czy "Purple Haze" na skrzypcach.
Nigel Kennedy, Warszawa 12.03.2009, fot. Wojtek Dobrogojski
Jego wersje starych przebojów nie miały jednak zbyt wiele wspólnego z codzienną działalnością artystyczną - związaną przede wszystkim z muzyką klasyczną. W towarzystwie polskich sław - gitarzysty Jarosława Śmietany, Wojciecha Karolaka, który grał na organach Hammonda, Adama Kowalewskiego odpowiedzialnego za kontrabas i gitarę basową oraz perkusisty Krzysztofa Dziedzica - wyczarował wyjątkowo oryginalne aranżacje. Pełne były smaczków, nieoczekiwanych zmian akcji i solówek, pozwalających zaprezentować się każdemu z nich. Sam Kennedy był niezwykle energiczny i spontaniczny, żartobliwie zagadywał publiczność, popijając piwo, by po chwili zaczarować ją wydobywanymi ze swojego instrumentu dźwiękami. A ludziom niesamowicie się to podobało - o czym świadczyły nie tylko ogromne brawa i okrzyki, jakie słyszeli skrzypek i jego "orkiestra" po każdym utworze, ale także sama liczba osób zgromadzonych pod sceną. Sala "Stodoły" wprost pękała w szwach. Poza nią uchowali się tylko nieliczni, górne i boczne pomieszczenia mogły sprawiać wrażenie, jakby tego dnia klub był zamknięty... Zadziwiający był też przekrój wiekowy - od kilkulatków mogących być praprawnukami Jimi'ego Hendrixa, po ludzi urodzonych w tym samym czasie, co mistrz gitary.
Nie przypadła mi do gustu jednak sama formuła koncertu - momentami przypominającego niezbyt dobrze zorganizowane przedstawienie z przysypiającym operatorem świateł. A do tego zbyt długa przerwa w trakcie występu, która - moim zdaniem nie tylko była niepotrzebna, ale - mam wrażenie - że trochę rozproszyła publiczność... Występy, takie jak ten, kojarzą mi się z niedużymi, zadymionymi klubami, gdzie atmosfera jest bardziej intymna, a człowiek - wrażliwszy na muzykę. Muzykę, która w tym przypadku była naprawdę na najwyższym poziomie. A słychać było w niej nie tylko ducha Hendrixa, ale i Milesa Davisa...
Zobacz zdjęcia z koncertu: