- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: New Model Army, Poznan, Warszawa, Katowice 11,12,13.11.1998
miejsce, data: Poznań, Eskulap, 11.11.1998
miejsce, data: Warszawa, Proxima, 12.11.1998
miejsce, data: Katowice, Mega Club (stara lokalizacja), 13.11.1998
Pięć lat temu zobaczyłem New Model Army w Jarocinie, to był mój "koncert życia". Tym niecierpliwiej czekałem na kolejną dawkę podskoków, bezpośrednio zależnych od dźwięków dopływających ze sceny, na krzykacza miotającego się po scenie, wreszcie na rzecz najważniejszą - Muzykę. Informacja o wizycie Justina i spółki w naszym kraju spowodowała natychmiastową decyzję: jadę (oczywiście razem z Karoliną) na wszystkie trzy koncerty!
Przyjechaliśmy do Eskulapa kilkadziesiąt minut przed planowanym rozpoczęciem przedstawienia. Ustawiliśmy się przed samą sceną. Zaraz, zaraz, NMA nie ma w składzie dwóch bębniarzy! Będzie support... Piętnaście minut po godzinie zero na scenie pojawił się Batalion d'Amour. Podobali mi się przez pierwsze trzy utwory, później górę wzięła monotonia, potęgowana nienajlepszym nagłośnieniem (należy pamiętać, że pomiędzy głównymi głośnikami nie słychać zbyt dobrze). Mimo wszystko publika przyjęła ich całkiem ciepło, szczególnie "Temple Of Love" z repertuaru The Sisters Of Mercy. Zgodnie z zapowiedzią wokalistki zeszli ze sceny po czterdziestu minutach.
Jeszcze dziesięć minut, pięc, trzy, jedna... Stoimy przy samych barierkach, na środku... Gasną światła, na scenę wbiegają muzycy i zaczyna się! Nie pamiętam, kiedy pojawił się który utwór, tym bardziej żaden z trzech koncertów nie był taki sam. W Poznaniu na pewno zaczęli od trzęsienia ziemi w postaci kilku utworów z "The Love Of Hopeless Causes", później napięcie nieco opadało do najsłabszej według mnie rapowanki "Inheritance" z "Thunder And Consolation". Teraz prądy błądzące, napastujące nas ze sceny, mogły tylko zwiększać napięcie i natężenie (doznań oczywiście). "No Pain" z ostatniej płyty, doskonale przyjęte i gromko odśpiewane "51st State" z "The Ghost Of Cain". Ciekawa była zapowiedź tego ostatniego - "Kiedy pierwszy raz byliśmy w Polsce, byli tutaj Rosjanie, drugim razem graliśmy na wielkim festiwalu, sponsorowanym przez Marlboro, a więc Jankesi byli tu już wtedy. Myślę więc, że zrozumiecię tę piosenkę!". I wreszcie, kończące pierwszą część koncertu, "Here Comes The War". Rozgrzana do czerwoności publika doskonale wiedziała, że to nie koniec. Po chwili pojawili się po raz drugi. Zostaliśmy uraczeni dwoma bisami, każdy po trzy utwory. Tylko w Poznaniu wykonali "The Hunt", praktycznie akustyczna wersja znacznie odbiega i od tej znanej z płyty, i tym bardziej od wersji Sepultury. Do dziś nie jestem pewien, czy w Eskulapie usłyszeliśmy "Vagabonds", na pewno głośno o nie prosiliśmy, na pewno Justin grzecznie spytał, trzymając gitarę, jakby była przerośniętymi skrzypcami: "czy wyglądam jak pieprzony skrzypek?", na co wszyscy z entuzjazmem odkrzyknęli: "tak! tak!"... Bisy nieodmiennie kończyło stare jak świat "Small Town England" i "Vengence". Koniec? Już? Trudno się mówi, jutro widzimy się w Warszawie!
O ile poznański koncert sprzedał się jedynie dobrze, o tyle na dwa pozostałe po prostu zabrakło biletów. Nie usprawiedliwa to jednak warszawskiej Proximy, do której trzeba było jak zwykle stać w kilkudziesięciominutowej kolejce! Ścisk w środku przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, tym razem postanowiłem zająć się słuchaniem muzyki. Sprzyjała temu całkiem dobra jakość dźwięku. Niestety nie wytrzymałem zbyt długo, nagi same zaczęły skakać... Jak się okazało, każdego dnia NMA zmieniało kolejność utworów, zmieniało ich wykonanie, wreszcie nie pozostawiało stałego zestawu piosenek. Czym ciekawym wyróżniał się warszawski koncert? Na pewno "Vagabonds" zrobiło na mnie ogromne wrażenie, szczególnie partia skrzypiec śpiewana przez publikę... Nie mogłem wyjść z klubu natychmiast po zakończeniu występu, trzeba było najpierw ochłonąć. Po kilkunastu minutach przed sceną pojawili się muzycy, mamy specjalnie dla Was dwa obrazki wykonane przez basistę i gitarzystę:
Dowiedzieliśmy się też, że były skrzypek jest obecnie "gówno wart", ponieważ się ożenił i nie ma czasu na zespół.
Pozostały Katowice. Według mnie koncert najsłabszy, ale i tak zdecydowanie wart zobaczenia. Co wpłynęło na mniej pozytywną (bo przecież nie negatywną) ocenę? Oczywiście sam klub. Umieszczenie sceny nad schodami (wchodziło się w największy tłum, przepchanie się kawałek dalej wymagało wysiłku i powodowało oddalanie od sceny), sprzedanie zdecydowanie zbyt dużej ilości biletów (niesamowity tłok), genialny pomysł otworzenia drzwi zaraz po koncercie (na zewnątrz kilka stopni mrozu, w środku ociekający potem ludzie i temperatura znacznie wyższa od pokojowej... konieczne było wniesienie stolików, zaraz po koncercie miała odbyć się jakaś impreza, której uczestników mijaliśmy wychodząc - okazali się młodsi od publiki NMA średnio o pięć do dziesięciu lat), plus delikatnie mówiąc utrudnione wyjście ze względu na obsługę szatni. Tak złej organizacji nie było nawet w Warszawie... Czy były jakieś plusy? Oczywiście! Przecież na scenie szalało New Model Army! W dodatku wszelkie okrzyki publiki było słychać w Mega Clubie zdecydowanie najlepiej - ze względu na wielkość sali. Po standardowych dwóch godzinach wybrzmiały ostatnie dźwięki kończącego każdy koncert "Vengance" i to był już koniec. Nagromadzona przez ostatnie trzy dni energia rzpoczęła powolną neutralizację, co chwila niekontrolowanie wyładowując się na przydrożnych drzewach...
Czy na następny koncert trzeba będzie czekać kolejne pięć lat? Czy za pięć lat NMA będzie jeszcze istniało? Zobaczymy. Na pewno zespół ma w tej chwili w Polsce liczne grono wiernych fanów, gotowych jeździć za nimi na każdy koncert (wiem, wiem, mam na punkcie ich muzyki świra...). Może następnym razem usłyszę "I Love The World"?