- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Natash Festival, Gorzów Wielkopolski "MCK Chemik" 3.12.1999
miejsce, data: Gorzów Wielkopolski, DK Chemik, 3.12.1999
Po sześciu latach ciszy koncertowej Gorzów miał szansę zaistnieć na mapie metalowego undergroundu dzięki Natash Festival. Niestety szansa ta nie została wykorzystana do końca. Totalna zadyma od strony organizacyjnej, obsuwa czasowa spowodowana brakiem sprzętu, to podstawowe powody niepowodzenia imprezy. Ale po kolei.
Planowo impreza miała rozpocząć się o 16:00. Do MCK Chemik przybyliśmy około 15:30. Pierwsze co rzuciło się w oczy, to mała liczba maniax (zresztą był to efekt słabej promocji koncertu), tu i ówdzie krzątali się ludzie z kapel, które zawitały do Gorzowa. Na początku okazało się, że nie ma perkusji, a organizator gdzieś zniknął. Po około godzinie dało się zauważyć rozdrażnienie niektórych muzyków. Obsuwa - dwie i pół godziny! Ponoć z winy Mass Age, który utkwił gdzieś między Gdańskiem, a Gorzowem, mieli dowieźć część brakującego sprzętu. Większość ludzi wykorzystała na chlewienie lokalu, który znajduje się tuż pod salą koncertową. Z niektórych wyszły ciągotki ekshibicjonistyczne, które ujawniły się przez pozowanie do zdjęć "na waleta" (muszę dodać, że knajpa jest dość spora i była wypełniona prawie po brzegi, he, he...). Pewien osobnik usiłował unieść w zębach drewniany stół zastawiony piwem-prawie mu się udało, efektem były skruszone jedynki. Humor poprawiła mi także grupka dzieci w czerwonych make-upach. Rozwalił mnie też łysy pacjent w koszulce Metalliki, który miał pentagram na czubku głowy. Zabijaliśmy więc czas pijąc, nawiązując nowe znajomości (hail Calvaria i Eblis!!!). Wreszcie dotarł Mass Age i coś się ruszyło. Właściwie to dzięki perkusiście, który udostępnił swój sprzęt, zagrali Eblis i Calvaria.
Około 18:30 na scenie zainstalował się gorzowski Bunder Nekromunda. Zaserwowali konkretną dawkę udziwnionego nie wiadomo czym death-grindu. Przebrzmiewało to klimatem nowego, zindustrializowanego Napalm Detah. W sumie dali dobry koncert mimo totalnego bezruchu i tremy. Jedynym minusem jest to, że perkusista grał na jedną stopkę, ale ich tak gościu nagłośnił, że i tak nie było słychać. Po chwili krzątaniny na scenie pojawił się korzuchowski Indicium. Hmmm... I co ja tu mogę napisać? Heavy gothic z rockowymi elementami, tu i ówdzie przebrzmiewały cięższy riff. Właściwie nie zagrali źle, jednak ja nie przepadam za takimi klimatami. Wokalista ładnie sobie śpiewał, gitarzysta ładnie sobie grał melodyjne solówki. Wszystko to w średnim tempie i niejakie jak cholera. Kolejna kapela to Calvaria. Taaaaa... To mi się podoba. Soczysty, brutalny, bezkompromisowy death metal. Wreszcie ruszyła się część publiki, która do tej pory w większości stała pod sceną, udając manekiny. Naprawdę dali niezłego kopa. Na uwagę zasługuje nieświęty song "Miś Uszatek" (he, he). Jeśli lubicie krwiste mięcho, polecam Calvarię. Czas na Mass Age, czyli melodyjny death metal z klimatami. Przyznam, że na koncercie są lepsi niż na kasecie. Wszystko jest cięższe i dynamiczne. Fajnie odegrali cover Metaliki "Seek & Destroy". Udany występ, ale trochę za krótki. Czas na gwiazdę Natash, czyli Aion. Wybaczcie, ale nie przepadam za ich muzyką, więc po dwóch kawałkach udałem się do lokalu w wiadomym celu. Aion ma fajne kawałki, jest to kapela profesjonalna, ich występ ma najlepszą oprawę i brzmienie (własny akustyk). Puścili dymy, światła - pełen bajer (he, he...), panienki sikały (he, he...). Jednak grali za długo - lubię tylko ich niektóre kawałki, więc na dłuższą metę miałem już dość. Dzięki bisom (bezprawnym zresztą), nasza gwiazda zabrała czas dwóm kapelom i wprowadziła ogólne zamieszanie. Muszę tu wspomnieć o niezbyt miły geście "gwiazdy", która proponowała wypożyczenie brakującego sprzętu innym kapelom za kasę (50 zł). Czas na ostatnią grupę tego wieczoru - Eblis. Trochę się na nich naczekałem. Nim przejdę do samego występu wspomnę o pewnym wydarzeniu. Tuż przed końcem występu Aiona, zrobiło się małe zamieszanie. Okazało się, że do wyjścia na scenę szykują się trzy kapele: Eblis, Sinner oraz Sullen Rain. Wszyscy na raz. Cóż, to kolejny dowód na brak organizacji. Padło jednak na Eblis i to chyba dlatego, że przyjechali taki kawał drogi. Co gra Eblis, wie większość black metalowców, a może już nie wie?. Otóż po przetasowaniach personalnych zmienili lekko styl. Nie uświadczyliśmy już symfoniczności i elementów melancholii znanej z płyty "...And Our...". obecne oblicze Eblis to bardziej surowy, szybki black metal, takiego też wysłuchaliśmy podczas ich występu. Świetny koncert, choć jak większości przypadków tego wieczoru, za krótki. Zdecydowanie obok Calvarii był to najlepszy występ. Z powodu dwu i pół godzinnej obsuwy oraz bisów Aiona, nie zagrali Sinner, Sullen Rain. Szkoda. Na koncert nie dojechały Asgaard i Luna Ad Noctum, był też w planach Abysal, lecz na dwa dni wcześniej się wycofali. Zresztą może to i dobrze, zamieszanie sięgnęło by apogeum, gdyby dołączyły jeszcze trzy kapele.
Impreza skończyła się około 23. Co było potem? To chyba oczywiste - zgon (he, he). Szkoda, że chłopaki z Eblis i Calvaria tak szybko się zmyli (może następnym razem?). Podsumowując. Organizacyjny syf!! Same niedociągnięcia, zszarpane nerwy muzyków (szczególnie tych, którym nie dane było zagrać), nie wspomnę już o zadymie z wypłacaniem kasy (zwrot kosztów podróży). Cóż, Gorzów się nie popisał, a kolejnym minusem była mała ilość ludzi na sali, było może z 50 osób (więcej w knajpie poniżej). Był też ekscesy z prymitywami z ochrony, ale to chyba tradycja. Może kiedyś się uda jeszcze coś zorganizować, jednak przygotowujący koncert mają nauczkę. Nic dziwnego, skoro plakaty zostały rozwieszone tydzień przed imprezą. Jedyny plusem koncertu było to, że się w ogóle odbył (he, he).
Z ostatniej chwili! Może to i plotka, ale dzielni organizatorzy ponoć się pozbierali i ponoć w marcu ma tu zagrać Lux Occulta i coś tam jeszcze, a na jesieni ponoć druga edycja Natash. Hmmm... Ciemno to widzę.
Niniejsza relacja ukazała się w drugim numerze SINFEAST zine.