zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Naked City, Warszawa "Sala Kongresowa" 18.06.2003

19.06.2003  autor: m00n
wystąpili: Naked City
miejsce, data: Warszawa, Sala Kongresowa, 18.06.2003

Osoby Johna Zorna chyba żadnemu szanującemu się fanowi jazzu nie trzeba przedstawiać. Tym razem jednak, w ramach tegorocznego "Warsaw Summer Jazz Days", ten niezwykły muzyk po raz pierwszy przyjechał do Polski wraz ze swym genialnym, totalnie eksperymentalnym projektem, Naked City, w składzie złożonym z samych ważnych postaci sceny jazzowej - basisty Freda Fritha, gitarzysty Billa Frisella, obsługującego instrumenty klawiszowe Wayne'a Horvitza i perkusisty Joeya Barona.

Z kilkuminutowym opóźnieniem cała piątka pojawiła się na scenie, jednak koncert rozpoczął się od ostrzejszych "przepychanek" słownych ze znajdującymi się pod sceną fotografami, których wedle zaleceń Zorna miało tam nie być. Po interwencji służb porządkowych można było zaczynać. Pierwsze utwory, z których rozpoczynający został dedykowany jednemu z ochroniarzy, były raczej typowo jazzowymi kompozycjami, mniej lub bardziej łagodnymi, lekko pokręconymi (partie saksofonu altowego Zorna szczególnie), jednak w takim wykonaniu to prawdziwe perełki, a ich słuchanie to sama przyjemność. Po kilkunastu minutach jazzowego spokoju John, ekspresyjnie dyrygujący przez cały występ resztą muzyków, wywołał na scenę wielkiego Mike'a Pattona, znanego wszystkim z Faith No More czy Fantomas, który zjawił się na scenie z ulizanymi do tyłu włoskami i ubrany nieco "dresiarsko" w dziurawy t-shirt, zniszczone "adidasy" i "bojówkopodobne" spodnie. Wraz z jego pojawieniem się przyszedł czas na ekstremalny i kompletnie odjechany fragment twórczości Naked City - w szczególności numery z zabójczego, "wygiętego" we wszystkie strony "Torture Garden", na którym oryginalnie śpiewa Yamastuka Ey. Kolejne minuty upłynęły więc pod znakiem mieszanki jazzu i noise'u, łomotu i radosnych zagrywek, a nad wszystkim górował wokal Pattona, oszalały, opętany, szczekający, czasem przypominający Kaczora Donalda, wrzeszczący czy growlujący. Przez cały czas Mike miotał się jak targany konwulsjami, a do każdego kawałka przygotowywał się jak sprinter stający w blokach startowych. Po tej dawce zniszczenia i szaleństwa Patton opuścił scenę, i można było nieco odetchnąć ponownie przy bardziej jazzowych dźwiękach, jednak już bardziej zakręconych niż te z pierwszej części, ze świetnymi partiami organów Hammonda Wayne'a Horvitza, odjechanym saksofonem Zorna i znakomitym basem Fritha. Oprócz numerów Naked City, wliczając nieco ambientową kompozycję, pochodząca chyba z albumu "Absinthe", czas wypełniły też cover kapeli rodem z Algierii i doskonały kawałek z repertuaru Masady, a w międzyczasie propozycję kogoś z widowni John, po naradzie z resztą muzyków, skwitował krótkim "Fuck Off".

Wkrótce potem na scenie znów zjawił się Mike Patton, by kolejną porcją "zeschizowanych" wokali w towarzystwie krótkich, totalnie odjechanych, niekiedy żartobliwych połączeń dźwiękówych, po raz drugi roznieść Salę Kongresową w drobny mak. W skład obu części koncertu z udziałem tego świetnego i nieobliczalnego wokalisty z pewnością weszły kawałki ze wspomnianego "Torture Garden", a wśród nich - z dużą dozą prawdopodobnieństwa - były "Cairo Chop Chop", "N.Y. Flat Top Box", "The Prestigitator", nawiązujący do wcześniejszej awantury z fotografami "Perfume Of A Critic's Burning Flesh" (zapowiedziany przez Zorna jako "Perfume Of A Photographer's Burning Flesh"), a także "Gob Of Spit", w którym Patton charknął i bryzgnął z ust łykniętym wcześniej piwem. Oklaskiwani na stojąco muzycy zeszli ze sceny, jednak brawa nie ustawały zmuszając tym samym Naked City do powrotu, gdzie na bis usłyszeliśmy kolejny jazzowy numer, a następnie jeszcze jedną obłędną kompozycję z wokalnym udziałem Mike'a. To był już niestety koniec.

Środowy wieczór w Sali Kongresowej był czymś niesamowitym, przynosząc około stu minut muzyki, przy której szczękę trzeba było zbierać z podłogi, a zawartość artystyczna mogła chyba zachwycić każego, zarówno fana typowego jazzu, jak też wielbicieli jego bardziej eksperymentalnych i ekstremalnych odmian. Przyznaję, że po tym, co zaprezentowało Naked City, trudno będzie mi się otrząsnąć i długo chyba trzeba będzie jeszcze poczekać, by kolejny koncert zrobił na mnie tak wielkie wrażenie.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?