- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Nagrobki, Wrocław 6.03.2020
miejsce, data: Wrocław, D.K. Luksus, 6.03.2020
Nie potrafię jednoznacznie wytłumaczyć, dlaczego chciałem iść na ten koncert. Podczas występu Nagrobków niecałe pół roku wcześniej, który był moim pierwszym spotkaniem z duetem twarzą w twarz, podobało mi się poczucie humoru muzyków, ale ogólnie wyszedłem z klubu zawiedziony. Nie zapowiadało się na to, żeby kolejny koncert miał się czymś różnić od poprzedniego, zwłaszcza że grupa promowała nadal ten sam album - "Pod Ziemią" - tylko tym razem wydanie winylowe. Może chciałem postawić kropkę nad "i" w swoim niezadowoleniu. A może wierzyłem, że piosenki - gdy już się oswoję z faktem, że w aranżacjach na żywo są tylko cieniem swoich studyjnych wersji - jednak zdołają się obronić.
Bilety kosztowały tym razem 27 złotych i 16 groszy w przedsprzedaży - z opłatą serwisową - i 25 złotych na bramce. Pomny żartów podczas poprzedniego koncertu, założyłem, że za tę cenę powinienem się spodziewać urozmaicenia w postaci znanych z kanału zespołu na YouTube wizualizacji z tekstami. Nic z tego - żadnych pozamuzycznych dodatków nie przygotowano. O wizualizacjach duet w trakcie występu tylko wspomniał - jako o temacie często poruszanym na pewnym blogu. Ich braku nie uważam jednak za wadę. Na pewno pozwolił bardziej się skupić na muzyce.
Maciej Salamon włączył jako intro z playbacku zapętlony motyw gitarowy i zniknął za kulisami. Po około trzech minutach obaj muzycy zajęli miejsca na scenie. Gitarzysta zaczął ostentacyjnie kaszleć i duet wykonał utwór, którego tekst już od paru dni przyrównywałem do aktualnych wydarzeń na świecie - "Zarazę". Później zespół oznajmił, że była to "piosenka sytuacyjna". Nawiązań do epidemii koronawirusa było więcej - chociaż już tylko w konferansjerce - ale jego nazwa chyba ani razu nie padła.
Szybko odczułem niezadowolenie, chociaż z niespodziewanej przyczyny. Podczas występu, słuchając dochodzących z ust Macieja Salamona słów i melodii, wielokrotnie, zwłaszcza w paru pierwszych utworach, odnosiłem wrażenie, że albo nie chce mu się śpiewać, albo - jakby naprawdę był chory - nie ma siły, albo próbuje wprowadzić urozmaicenia, ale słabo mu to wychodzi. Sytuację ratował wspierający go Adam Witkowski, który tego wieczoru od początku wokalnie wyraźnie przewyższał kolegę, mimo że przecież perkusiści w trakcie gry stosunkowo często mają problemy ze sprawną, niezakłóconą emisją głosu.
W "Zarazę" wplecione zostały motywy m.in. z "Seven Nation Army" The White Stripes i "Smells Like Teen Spirit" Nirvany. Na koniec duet dodał znaną z utworu "Ja" zwrotkę "Jesteśmy Nagrobki...", ale przywitał się dopiero po wykonaniu następnego kawałka - "Mojego dołu".
"Nie uwierzysz skąd dzwonię" i "Idę do Ciebie mój ojcze" zaskoczyły mnie pozytywnie aranżacjami. Do najjaśniejszych punktów należały wokalizy Adama Witkowskiego, ale popisał się również jego kolega. Przy słowach "nie mnie", pod koniec drugiego z utworów, Maciej Salamon wreszcie wskoczył na wyższy poziom jako wokalista i frontman. Nie tylko skłonił publiczność do wspólnego śpiewania, ale i sam wyzwolił w sobie na chwilę dzikie, sceniczne zwierzę.
W kolejnej pozycji w secie - "Bladym świcie" - gitarzysta wykonał solówkę na klawiszach. Z instrumentem, którego więcej tego wieczoru już nie użyto, związany był ogłoszony i rozwiązany zaraz potem konkurs dla widzów. Nagrodę stanowiła w nim płyta formacji.
Po "Spalam się" duet wspomniał o przedstawieniu teatralnym "Krótka rozmowa o śmierci", w którym bierze udział, oraz o wrocławskim zespole Job Karma. W ten sposób zapowiedziany został utwór pochodzący, jak zrozumiałem, z wymienionego spektaklu i dotyczący, jak zapamiętałem, wieszania się w lesie.
Aranżacja "Matki jedynej" zawierała mocno gitarową część środkową. Zaraz potem duet jeszcze dorzucił do ognia w połączonych "Co z nami będzie" i "Jak mu dewastuje grób", do których największych zalet należały wokale wspierające w wykonaniu Adama Witkowskiego.
Między "Smutno mi Boże" a "Kolejnym rokiem w urnie" wysłuchaliśmy serii żartów związanych z teatrami i śpiewającymi aktorami. Następnie duet ponownie sięgnął po materiał z przedstawienia. Z refrenu marszowego utworu zapamiętałem słowo "komedyja".
Po "Ile wziąć" zespół wykonał "To był tylko cień", w trakcie którego pod sceną doszło do wypadku. Muzycy nie przerwali gry, ale - mimo że Maciej Salamon zauważył, co się dzieje, ze sporym opóźnieniem - zareagowali i z wyraźnym zatroskaniem "zapętlili się" na cichym fragmencie, póki chyba półprzytomny po niefortunnym kontakcie twarzy z twardym przedmiotem widz nie został przez bawiących się wokół wyniesiony z sali. Jak później słyszałem, poszkodowanemu szybko udzielono pomocy, ale występu już nie śledził, a wkrótce po jego zakończeniu ruszył do domu, gdzie dotarł o własnych siłach, choć na wszelki wypadek eskortowany przez kilku innych uczestników imprezy.
Koncert już się prawie kończył. W tekst "To był tylko cień" Maciej Salamon wplótł pożegnanie, po czym duet płynnie przeszedł do "Na śmierć zapomniałem", w środek którego wstawiona została "leniwa" wersja "Jesteśmy martwi". Pod koniec bardziej punkowego pierwotnie kawałka, gitarzysta z łatwością skłonił publiczność do wykonywania wokaliz w refrenie. Set podstawowy potrwał przyzwoite pięć kwadransów, ale dobrze wychowani widzowie nie dawali za wygraną i zaczęli skandować "Grać utwory!". Duet wrócił i do zapętlonego motywu, wciąż jeszcze powtarzanego od "Na śmierć zapomniałem", przez chwilę improwizował, aż Adam Witkowski przerwał swoją melodeklamację o padającym śniegu stwierdzeniem, że na freestyle nie ma szans. Na bis usłyszeliśmy ponownie "Zarazę". Taka powtórka nie była czymś, na co miałem ochotę, ale przynajmniej zakończenie utworu tym razem było inne. Również cały set różnił się od jesiennego, co mnie ucieszyło. Mimo to osobiście nie byłem z niego w pełni zadowolony. Brakowało mi przede wszystkim "Chciałbym nie wierzyć w nic", a także "Nie chcę myśleć o śmierci", "Dla Grzesia", "Nekropolo" i "Nigdy już nie wróci" - czyli całkiem sporo kawałków.
Na koniec zespół zaprosił widzów do swojego sklepiku. W sprzedaży miał m.in. koszulki z lustrzanym odbiciem swojego logo. Jak tłumaczył, były one efektem pomyłki wykonawcy. Duet nazwał je "koszulkami do selfie". Sprzedawały się nieźle.
Stopniowo się przekonuję, że Nagrobki potrafią wykorzystywać potencjał swoich piosenek na różne sposoby i każdy z nich jest dobry. Wizytę na koncercie w ramach marcowej trasy "Za tych, co pod ziemią" uważam więc za dobry wybór, podobnie jak - wbrew pierwszemu wrażeniu - na wcześniejszym, październikowym "Pod Ziemią Promo Tour". Jeśli duet przyjedzie do Wrocławia, żeby promować ten sam album po raz trzeci, pewnie znowu pójdę obejrzeć występ, nastawiony już realistycznie i optymistycznie zarazem.