- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Nagrobki, Wrocław 23.10.2019
miejsce, data: Wrocław, D.K. Luksus, 23.10.2019
Okres przed 1 listopada jest idealny do słuchania Nagrobków. W 2019 roku dodatkowym pretekstem jest wydany 11 października album "Pod Ziemią" i promująca go trasa koncertowa po Polsce. Ten, kto chciał popaść w świąteczny nastrój, miał okazję sprawdzić, czy duet nazwie klub w piwnicy "swoim dołem", i wysłuchać tam telefonu z "drugiej strony".
Wchodzących do salki koncertowej witało wyświetlone na ekran logo Nagrobków. Zaraz po tym, jak włączono jeszcze odtwarzanie pewnego jazzowego kawałka, ludzie zaczęli się tłoczyć i śmiało podchodzić pod samą scenę. Muzyczka dobiegła jednak końca, wystartowała od nowa i nic się nie działo. Wpuszczony dym zdążył opaść, a publiczność wciąż cierpliwie czekała. Wreszcie, jako pierwszy, pojawił się perkusista Adam Witkowski. Zanim zajął swoje miejsce, pochylił się nad aparaturą gitarzysty Macieja Salamona i włączył zapętloną partię basu. Następnie usiadł za zestawem i wykonał pierwszą zwrotkę "To już chyba koniec". Po chwili dołączył do niego kolega z hipnotyzującą partią swojego instrumentu i dalszymi wersami.
Perkusista powitał nas na wieczorze z Ligą Mistrzów, po czym gitarzysta zmienił wizualizację. Logo grupy zostało zastąpione "pisanym" wideoklipem z tekstem piosenki. Zespół stworzył ich niedawno całą serię. Jak się przekonaliśmy, zrobił je nie tylko do nowego albumu - od tego momentu koncertu towarzyszyły chyba już wszystkim utworom, również starszym, oprócz jednego. Duet nie trzymał się przy tym sztywno tego, co wyświetlał, i już "Spalam się" wykonał z dodaną pod koniec zwrotką, której ostatni wers brzmiał "Dlaczego dziś gracie w 'Luksusie'?". W przerwie po piosence muzycy wrócili do tematu piłki nożnej, a raczej ponownie zasugerowali, żeby do niego nie wracać. Spytali, co nas interesuje, a po usłyszeniu kilku odpowiedzi odnieśli się do jednej z nich poprzez krótkie przedstawianie swoich upodobań kulinarnych. Adam Witkowski okazał się być większym smakoszem od swojego kolegi.
Po "Ile wziąć" wykonane zostały "Mój dół" i "Zaraza", pomiędzy którymi perkusista wyjaśnił, że wizualizacje wzięły się stąd, że po przeczytaniu w relacji ze swojego poprzedniego koncertu w "Luksusie" komentarza odnoszącego się do kosztu wstępu duet stwierdził, że je dorobi i podniesie ceny biletów. Następnie poprosił o dym, jako również wliczony w tę wyższą opłatę. Owe atrakcje nie zasłoniły mi niestety braków w obu utworach w stosunku do ich wersji studyjnych. Rozumiem, że muzycy wolą występować we dwóch, bez gości, ale efekty mogą rozczarowywać. W "Moim dole" Maciej Salamon jeszcze w miarę skutecznie zdołał zastąpić partię instrumentu klawiszowego swoją grą na gitarze. "Zaraza" przez brak dęciaków straciła jednak sporo zadziorności i niewiele pomogło wplatanie w miejsce niektórych ubytków riffów m.in. z "Seven Nation Army" The White Stripes i "Smells Like Teen Spirit" Nirvany. Brzmi to paradoksalnie, ale na koncertach Nagrobków może lepiej jest nie znać za dobrze zawartości ich płyt.
"Zaraza" przeszła w "Smutno mi Boże", w trakcie którego Maciej Salamon zapętlił riff, by zagrać solówkę. Podobne zabiegi stosował w "Nie chcę myśleć o śmierci". Tu ponadto obaj muzycy dodali trochę wokaliz, a finisz w wykonaniu gitarzysty brzmiał przyjemnie kakofonicznie. Następnie Maciej Salamon spytał, czy na sali są jacyś ojcowie. Gdy po chwili wahania paru się zgłosiło, zadedykował im "Idę do Ciebie mój ojcze". W trakcie utworu znalazło się też pole do współpracy zespołu z publicznością - przy wykonywaniu wersu "Nie mnie!": gitarzysta go zaczynał, a widzowie kończyli.
W ramach wprowadzenia do częściowo jazzowego "Co z nami będzie" wygłoszona została seria żartów o tematyce tatrzańsko-góralskiej. Następnie duet zagrał kompozycje "Nie uwierzysz skąd dzwonię", "Kolejny rok w urnie" i - poprzedzoną pytaniem, czy to ballada, czy zwykła piosenka - "Matka jedyna". Po utworze odbyło się głosowanie publiczności, w którym wygrała opcja pierwsza, ale Adam Witkowski zasugerował inną odpowiedź: "rock ballad". Gdy ktoś z widowni rzucił na to nazwą Scorpions, odbyła się jedna z zabawniejszych tego wieczoru rozmów duetu na scenie: perkusista usiłował przypomnieć gitarzyście, jak idzie "Wind of Change", a Maciej Salamon przedstawił swoje wrażenia z dużych koncertów w Gdańsku, których słuchaczem jest często mimo woli. Od uwag o muzycznych imprezach różnych telewizji przeszedł do zapowiedzi "Chciałbym nie wierzyć w nic". Gitarzysta oznajmił, że uważa ten utwór za najważniejszy na nowym albumie.
Adam Witkowski zaznaczył, że "Matka jedyna ciąg dalszy" grają bez dedykacji dla matek. Zaproponował za to koledze, żeby wykonać utwór z większą werwą, niż ostatnio. W efekcie teksty na wizualizacji pojawiały się z rosnącym opóźnieniem w stosunku do wokalu. Następnie Maciej Salamon zapowiedział "Nigdy już nie wróci" jako ostatni utwór.
Po siedemdziesięciominutowym secie post-punka duet opuścił scenę. Owacjami i skandowaniem hasła, które Nagrobki podobno propagują jako zastępstwo dla "Napierdalać!", został jednak przywołany z powrotem. Po "Na śmierć zapomniałem" gitarzysta poinformował, że to już naprawdę koniec i za pięć minut muzycy będą w sklepiku.
Z wypowiedzi perkusisty Adama Witkowskiego zrozumiałem, że byłbym nieoryginalny, gdybym napisał, że, jak na koncert za dwadzieścia pięć złotych, było nieźle - ale tak właśnie było, chociaż niestety równocześnie bez rewelacji ani zachwytów. Czegoś brakowało i bynajmniej nie chodzi mi o to, że odpowiednik Meg White nie miał włosów. Przy tym stopniu zubożenia aranżacji twórcy projektu za mało dali w zamian. Parafrazując tekst promocyjny: ci, którzy słyszeli Nagrobki z płyt, na koncertach mogą być nieco zaskoczeni i odrobinę rozczarowani. Dorzuciłbym dychę za jeszcze jednego muzyka - takiego, z którym duet byłby w stanie grać na żywo i czuć się z tym komfortowo.