- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: My Dying Bride, Krefeld 8.02.2000
miejsce, data: Krefeld, 8.02.2000
Był znużony. To długie bezowocne oczekiwanie uczyniło go prawie apatycznym, przynajmniej obojętnym na wiele rzeczy dzięjacych się wokół. Nie rozumiał, nie chciał rozumieć i brać udziału w ruchach innych. Długo oczekiwał wieczorów jak ten. Odliczał dnie, planował i miał nadzieję - rzadkiego gościa w jego sercu.
Ubrany był w czerń. Ulubiony kolor, kolor nocy "rozdzieranej bezlitością dnia". Długie włosy spływały falami na plecy odziane w długi ciemnogranatowy płaszcz. Oswobodziwszy się zeń, ukazał równie czarną koszulę. Zapoznawszy sie z lokalizacją, wyłuskawszy parę zgryźliwych uwag o poprzednikach, których dźwięk właśnie wybrzmiewał, oczekiwał. Jej, Ciemnej Dziewczyny, Umierającej tysiącem śmierci, której chóry gigantycznym echem przewalały sie przez jego mózg.
Widzieli go, aktorzy mrocznego przedstawienia, uśmiechnął się, wiedząc, że zaraz zagrają tylko dla niego, nie zważając na liczny tłumek; jednak był przekonany, iż nie tak samo wiernych.
W parę chwil później znalazł się pośrodku owego tłumu, myśląc tylko o tej jedynej, Umierającej... Lecz wtem porwał go inny trans, wielki jaśniejący niczym gwiazda, uśmiech rozlał się po umęczonym obliczu... Gdy tylko spojrzał, jasno oświetlona jej twarz, która była jednym uśmiechem, uczuł...? Szczęście...?!?!??? Dał się porwać w niesamowity kosmos subtelnych uczuć, skakał i śmiał się, jakby to wlaśnie należało do bycia razem w ZGROMADZENIU. Chwilami był naładowany własną elektrycznościa, by znów odlecieć, jako nocnej pory ptak. Niesamowicie odświeżony, niejako po interstelarnej podróży, podczas której dotykał uczuć i wchłaniał w siebie jako kosmiczne paliwo jej usmiech, pomyślał: "Teraz jestem gotów". Na to, co miało nadejść.
Burza, okrutna nawalnica, wichrem rwana ziemia, czarne niebo rozdzierane grzmotem i błyskawica, i... Płacz. Płacz ludzkości, gdy samo niebo płakało wraz ze wszystkimi aniołami, cóż pozostało nam, ofiarom? Rzucić się w JEJ ramiona, groźnej kusicielki, przeklętej, wysysającej dusze, a jednak napełniającej je innym życiem, nieziemskim. Połączył się z nią, jej współczucie było jego gorzkim kielichem, a łzy potu zwiędłymi kwiatami u jego stóp. Unosił się w szalonym wirze, spadał po tysiąc razy, wijąc się - bezwładnie, będąc jedynie zabawką w JEJ zimnych objęciach. Z nich to pogrążył się w otchłani jeziora zapomnienia, wychylając głowę ujrzał go, samotnego jak on, ŁABĘDZIA. W innej niż parę lat (wieków? - nie mierzył już czasu) temu zaintonowali dlań jego tren. KRZYK całej LUDZKOŚCI, opisany w zakurzonej już księdze, wznosił oczy ku niebu, zamkniętemu jednak tej nocy. Pozostało mu oczekiwanie na ŚWIATŁO... Doczekał go, jak tamten nieszczęśnik, "zlitowało się bóstwo", wysławszy go tam, na kraniec świata, by owinąć płaszczem wspomnień. Był także jak we snie, mrocznym, pełnym kłamstw. Stając twarzą w twarz z KŁAMCĄ, zapytał sam siebie "czyż to życie?"; zapłakał, lecz jego łzy zostaną jeszcze osuszone. Wewnętrznie zwęglony, ciągle oczekiwał, kojony jakby spokojną falą, która, wylawszy się na wszystkich wokół, groziła, że nigdy nie powróci. A jednak wróciła, by znów porwać go w swój ciernisty żywiol. Doczekał wreszcie, tego JEDNEGO, gorącego, GŁĘBOKIEGO, na zawsze, BY NIE ZAPOMNIEĆ - POCAŁUNKU. Skradł mu zmysly, by na koniec wrzucic w otmęt GORĄCZKI, całego oceanu niemocy i rezygnacji, zalanego palącą zgrozą.
Kurtyna zapadła, odjechał uniesiony duchem JEJ, niepowtarzalnej muzyki, mrocznej poezji i... uśmiechu.