zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Mustasch, Sincere, Berlin "Knaack" 11.03.2003

17.03.2003  autor: BadBlood
wystąpili: Mustasch; Sincere
miejsce, data: Berlin, Knaack, 11.03.2003

"Ja pierdolę, MUSTAAAAASCH!!!!"... tak zaczyna się historia dość nieoczekiwanego, acz być może bardzo w skutkach brzemiennego wyjazdu do Berlina. Stop, inaczej... Historia ta zaczyna się w dniu, w którym na forum rockmetal.pl pojawił się post trójmiejskiego dandysa znanego światu jako Trotzky, objawiający mu (światu, nie Trotzkiemu) pojawienie się Geniuszu przebranego za czterech Szwedów ukrywających się pod nic nikomu wówczas nie mówiącą nazwą Mustasch. Po ściągnięciu kilku kawałków z sieci oszalałem. A kiedy wreszcie udało mi się dorwać wydaną w ubiegłym roku płytę "Above All", po prostu dostałem pierdolca! To było jak kop z okutego glana w ryj, jak grom z jasnego nieba, jak... podobne wrażenie zrobiłoby chyba na mnie tylko objawienie Matki Boskiej! Potrafiłem przez kilka dni nie wyciągać tego krążka z odtwarzacza, te dźwięki działały i ciągle działają na mnie jak narkotyk. Kiedy więc surfując z kumplem po sieci trafiliśmy zupełnie przypadkiem na terminarz koncertów mających odbyć się tego roku w Berlinie i w jednej chwili krzyknęliśmy "Ja pierdolę, MUSTAAAAASCH!!!!", od razu wiedziałem (a właściwie wiedzieliśmy, bo i tego kumpla ta biblijnych rozmiarów zaraza dosięgnęła), że muszę tam być. Bez względu na koszta, stracony czas... wszystko!

Po wielu przebojach związanych załatwieniem transportu (niestety po rozkraczeniu się fury trzeciego członka wyprawy nie dysponowaliśmy własnym pojazdem), wreszcie we wtorek 11 marca, około godz. 17.00, wsiedliśmy do najętego przez nas wraz z kierowcą za 200 zł Opla Rekorda z otwieranym na śrubokręt bagażnikiem i ruszyliśmy w drogę. Podróż, pomimo lejącego bez przerwy deszczu, przebiegła bez zakłóceń i około godz. 20 (duża to zaleta zamieszkiwania zachodnich rubieży Polski) zameldowaliśmy się pod klubem "Knaack", gdzie czekał już na nas mieszkający na stałe w stolicy Reichu krajan - Andy, wokalista heavy metalowej grupy Syper Force. Dzięki temu, że załatwiłem sobie akredytację na ten koncert (a na miejscu okazało się, że na moje nazwisko opiewają dwie "wjazdówki"), a i gość w kasie był cokolwiek nieprzytomny, dość niespodziewanie po zakupieniu jednego biletu za 13 Euro cała nasza czwórka dostała się do środka. Wnętrze sali koncertowej wielkiego wrażenia na nas nie zrobiło - niewielka powierzchnia, odrapane, czarne ściany, ciemno... idealne miejsce na koncert rockowy.

Punktualnie o 21 na scenę wyszedł supportujący Mustasch belgijski zespół Sincere. Szczerze (ahem!) powiedziawszy, spłynął po mnie ich występ jak woda po kaczce. Umówmy się jednak, że połączenie brit-popu z klimatami Smashing Pumpkins średnio pozytywnie na moje doznania wpływa. I o ile na żywo najszybsze, najbardziej dynamiczne partie ich utworów mogły się momentami podobać, o tyle cały ich set podsumuję stwierdzeniem, że ich ostatni wtorkowego wieczoru kawałek (notabene majszybszy i najdynamiczniejszy właśnie), był moim ulubionym. Bo ostatnim.

Po około półgodzinnej przerwie zauważyłem wychodzącą z zaplecza w kierunku niewielkiej sceny dość charakterystyczną postać, a raczej fryzurę, wokalisty Mustasch - Ralfa Gyllenhammara. Chwilę później pojawiła się na niej reszta szwedzkiej załogi, czyli gitarzysta Hannes Hansson, basita Mats Johansson i bębniarz Mats Hansson. Jeszcze chwila na dostrojenie instrumentów i się zaczęło... świetnym - znanym jak zdecydowana większość utworów zagranych w "Knaacku" przez Mustasch z "Above All" - "Ocean Song" opartym na mięsistym sabbathowskim (circa "Sabbath Bloody Sabbath") riffie i rewelacyjnym głosie Ralfa, łudząco przypominającym swą manierą Iana Astbury'ego z The Cult. Kto zresztą Mustasch zna, a niestety ludzi takich jest bardzo mało, ten wie, że w tych właśnie kanonach utrzymana jest cała twórczość zespołu. I nawet jeśli jest to twórczość wtórna, właściwie nic nowego do gatunku nie wnosząca, to po tysiąckroć wolę tak genialne wykorzystanie lata temu opracowanych schematów niż wymuszone chęcią bycia oryginalnym i nowoczesnym szukanie dziury w całym. Mustasch na szczęście na obecnie panujące trendy uwagi nie zwraca i stawia na bezpretensjonalny, do bólu szczery "atomowy wykurw z dupy" (jak to pięknie określił kiedyś wspomniany już forumowy klasyk). I taki właśnie był "Ocean Song", a Mustasch od pierwszych jego dźwięków siał śmierć i zniszczenie. Na drugi ogień poszedł powolny, ciężki jak słonica w zaawansowanej ciąży i masywniejszy niż Henry Rollins "White Magic". Kiedy zaś usłyszałem po tym kawałku charkterystyczny riif otwierający przegenialny "I Hunt Alone", po prostu straciłem nad sobą kontrolę... wystrzeliło mnie na orbitę jak jakiegoś pierdolonego Sputnika! "When you see me, youve been trying to hide/ I could eat you, and it feels just allright"... obłęd! A w Ralfa faktycznie wstępowała bestia, kiedy śpiewał (a głosem obdarzony jest potężnym) "I'm the beast that you fear in the shadows of night", był tego dnia panem "Knaacka", władcą dusz, Wielkim Magiem. I nie spuszczał z tonu nawet na moment, serwując - przy udziale reszty załogi oczywiście - jednego killera za drugim, dowcipkując po niemiecku, zmuszając nawet dość niemrawą publikę do odśpiewania Matsowi Johanssonowi, który obchodził akurat urodziny, ichniego "Sto lat". W secie pojawiły się jeszcze "Coomber" z debiutanckiego mini CD "The True Sound of the New West", kipiący energią "Teenage Pacifier", mantrowy "Muddy Waters", najbardziej chyba "dekaltowski" "Into The Arena", znane z mini krążka "Homophobic Alcoholic" i "The Wave", jeden utwór zupełnie mi nie znany oraz otwierający "Above All" dynamiczny rocker "Down In Black". Tu zespół zeszedł ze sceny, pozostawiając u mnie uczucie lekkiego niedosytu... "A gdzie się podział 'The Dagger'?" zastanawiałem się głośno. Szwedzi nie zapomnieli o nim jednak i nie dając długo się prosić przez rozentuzjazmowaną publiczność wrócili za chwilę na scenę, by na bis zagrać właśnie ten utwór. A właściwie przedłużaną w nieskończoność jego wersję, która przerodziła się w jam session połączone z chóralnym śpiewaniem. To już niestety był koniec... potwornie zmęczeni i spoceni, ale zadowoleni jak diabli (jeszcze na samo wspomnienie koncertu morda mi się cieszy) udaliśmy się na Alexander-Platz, gdzie zapakowaliśmy się do fury i ruszyliśmy w powrotną drogę. Dziś sam jestem dziadkiem... tfu!, nie tak!... Dziś przestałem już oglądać się na Warszawę, Katowice czy Kraków. Dużo bliżej mi do Berlina, taniej, wygodniej, bezpieczniej, a i nagłośnienie nie utrudnia odbioru muzyki. Radzę się kiedyś wybrać. A jeśli w terminarzu koncertów ujrzycie nazwę Mustasch, nie zastanawiajcie się ani chwili. Mustasch PONAD WSZYSTKO!!!

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?