- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Multicide w Austrii i w Slowenii
Zaczelo sie pieknie, to znaczy ostatniego dnia wrzesnia 1998 roku odwiedzilismy audycje "Trzecia Fala" w Programie III Polskiego Radia. Tam tez poinformowalismy, ze zakonczylismy nagrywanie nowego materialu i ruszamy pokazywac go swiatu. Nowy material Multicide nazywa sie "Catalogue", a dla odmiany koncerty promujace tenze material nazwalismy Catalogue Tour. Ponizej opisze pokrotce, jak w szczegolach wygladala pierwsza (zagraniczna) czesc naszych wojazy.
Rozdzial Pierwszy
"Ta noc do innych jest niepodobna"
Okolo godziny dwudziestej wyszlismy ze slawetnej "Trojki", rozdawszy
uprzednio na antenie kilka koszulek z haslem "Catalogue Tour". Przed
budynkiem oczekiwal juz nasz kierowca Maciek Pietracho - gitarzysta,
kontrabasista, czlonek grupy "Jak Wolnosc To Wolnosc", ojciec i maz,
a w koncu nasz kierowca. Po zapakowaniu sprzetu w sile perkusji, dwoch
wzmacniaczy gitarowych, wzmacniarki do basu oraz samplera, umocowalismy
sie w samochodzie. Okolo 22 wyjechalismy z Warszawy w kierunku "Na
Turcje", czyli do Czeskiego Cieszyna. Po nocy spedzonej na pogaduszkach,
jak zazwyczaj o poranku, nie mielismy zbyt tegich min, wiec pogranicznicy
z trudem identyfikowali nasze facjaty na podstawie li tylko zdjec
w paszportach. Jako ze, chwilowo nikt z nas nie byl poszukiwany listem
gonczym, opuscilismy granice Rzeczypospolitej Polskiej.
Rozdzial Drugi
"Stolica Cesarstwa Austro-Wegierskiego, czyli po cholere Odsiecz Wiedenska?"
Czeska Republika w strugach deszczu i porannych mglach zdawala sie byc
jednym wielkim akwarium, w ktorym niczym ryby plywaja sobie samochody
duze i male. Tym bardziej podwodne bylo to wrazenie, ze to wlasnie ja
objalem kierownice naszego LT-ka, a nie majac przedtem kontaktu z tak
olbrzymimi kolami sterowymi, czulem sie jakbym prowadzil oceaniczny
jacht. W koncu nastepna granica. Okolo jedenastej (w miare ladne!)
mundurowe panie z charakterystycznym twardym akcentem oznajmily nam,
ze bez problemu mozemy wjechac na terytorium ojczyzny Adolfa Hitlera.
Pierwsza stacja benzynowa i dowiadujemy sie, ze kawa plus ciastko to
prawie 40 PLN, co zreszta przewidywalismy. Konstatujemy rowniez
z olbrzymim zdziwieniem, ze na banknotach austriackich w prawym gornym
rogu jak wol stoi orzel o kanciastych ksztaltach z sierpem i mlotem
w szponach! Chwila konsternacji i powtorka z historii tej czesci Europy.
No coz, Austria dlugo po wojnie jeszcze nie byla suwerennym panstwem,
a kiedy juz zaczela byc, to wiekszosc w parlamencie kilkakrotnie mialy
partie o proweniencji czysto robotniczej. Kto by pomyslal! Kolejna
zmiana za kolem sterowym i... zaczyna sie. Wyprzedzajace samochody
zajezdzaja nam droge, z drogi podporzadkowanej nie mozemy wjechac na
glowna, ktos na nas trabi, a z braku swiatel musimy czekac kilkanascie
minut az wreszcie, ktos nas wpusci na autostrade... AUSTRIACY JEZDZA
JAK POLACY, TYLKO BARDZIEJ CHAMSKO! Zdziwilo to nas, ale z drugiej
strony dla warszawiaka jazda po Wiedniu, to nie Europa Zachodnia tylko
skrzyzowanie Swietokrzyskiej z Marszalkowska, czyli life is brutal.
Nic to dla nas, brniemy dalej, przedmiescia Wiednia, a tam korki. Swiatla
zmieniaja sie chyba raz na dwa dni. Co krok chamstwo i wpieprzanie sie
"na trzeciego". Skad my to znamy. Jednak to przykre, bo Sobieski uchronil
Wieden przed barbarzyncami, a tu okazuje sie, ze ta czesc Europy wcale
tak cywilizowana nie jest, jak sie powszechnie uwaza. Ponadto pierwszy
krok w miasto i... sami Turcy. Do cholery! Z tym Sobieskim to chyba jakas
bujda. Chcesz napic sie kawy, idziesz do Turka, chcesz kupic tanio owoce,
idziesz do innego Turka. Jesli ktos wskaze Tobie droge, to bedzie to
zapewne Turek. Znajdujemy w koncu docelowe miejsce, klub KUNSTWERK,
a tu srodek tureckiej dzielnicy. Jesli jakies osoby przyjaznie sie do
nas odnosza, to zazwyczaj Turcy... Nic to, myslimy, idziemy do baru
i wcinamy swietne zarcie (tureckiego pochodzenia oczywiscie) o dziwnie
znajomej nazwie - burek. Jest popoludnie, a my czekamy az wrota klubu
KUNSTWERK sie otworza.
Rozdzial Trzeci
"Narkomany i Narkotiki"
KUNSTWERK ma swietne ujecie internetowe, wlasne studio nagraniowe,
lazienki, prysznice... itp, itd. A codziennie od 20:00 leci tam techno.
I nic nie poradzisz. Cala generacja austriakow slucha techno
i zre narkotyki, lzejsze, ciezsze, kolorowe, czarno-biale... A my
w samym srodku. Podobno tydzien wczesniej gral w tym klubie KOBONG, ale
nikt nie przyszedl. I nie dziwie sie. Austriacy byli zdziwieni samym
faktem, ze muzyka bedzie grana, a nie odtwarzana z gramofonu. (Tak,
tak, z gramofonu - DJ'e uzywaja tam tylko winyli, popierajac akcje "Save
Vinyl"). To, ze obejrzec MULTICIDE przyszlo troche ludzi, to zasluga
oddanego fana naszej grupy - Stephana. Wlasnorecznie porobil flyersy
i zarzucil majlami wszystkich swoich znajomych. Dzieki temu troche ludzi
sie zjawilo. Niestety "syndrom berlinski" panuje rowniez w Wiedniu.
Koncert rozpoczal sie o pierwszej w nocy. Opici Red Bullami i kawa
(wiedenska oczywiscie), dalismy do pieca, atakujac publike dzwiekami,
a na koncu rowniez gitarami. Biedaczkowie wpadli w panike, ale mysle, ze
w ich glowach na stale zagoscil stereotyp, ze w Polsce to kurde dyskorury
nie zdzierza, wygarnac chlopaki z wiosel potrafia, a jak trzeba, to i pol
klubu zdemoluja. Reasumujac: kapel (sensu stricto) w Wiedniu chyba nie ma
zadnych (poza legendarnym DISHARMONIC ORCHESTRA). Trza tam jechac i oby
jak najwiecej polskich grup wystepowalo w Austrii. To jedyna droga, zeby
ten biedny narod zrozumial, ze quasi-taneczna muzyka, to nie wszystko.
Rozdzial Czwarty
"Po drugiej stronie Alp"
Po koncercie w Wiedniu, wziawszy prysznic, ruszylismy okolo czwartej
w nocy dalej na poludnie. Granica austriacko-slowenska objawila sie
nam w mglach i oparach. Sluzby celne pozwolily wyjechac z Austrii, ale
na wjazd do Slowenii trzeba bylo troche poczekac. Gdyby ktos chcial sie
wybrac tam z jakimkolwiek sprzetem grajacym, to od razu odradzamy. Majac
papiery, pozwolenia, dokumenty i zaswiadczenia, zespol MULTICIDE czekal
trzy godziny na wypelnienie przez urzednikow glupich formularzy.
Slowenia aspiruje do UE w sposob zaiste drobiazgowy... W koncu mamy
z powrotem nasze paszporty i ruszamy w glab slowenskiej krainy. A tam,
zdziwko! Chyba film kreca? Zadnego starego czy chociazby poobijanego
samochodu na drodze. Nawet w Niemczech widac czasami wraki i samochody
nienowe, a tu tylko luksusowe bryki. Okazalo sie, ze przez pare lat
Slowenia nie pobierala cla od swoich obywateli i oni skrzetnie to
wykorzystali. Co ciekawe, punki niezbyt zamozne nawet zawsze wysiadaly
z bryczek, ktore u nas to widac tylko na reklamach w telewizji. Nic to,
myslimy, taki kraj. A tu nagle stop, bramka, placic kase, jestescie na
odcinku drogi, za ktory sie buli. Wywalamy kase, ruszamy i znowu stop!
Placic kase... i tak mialo byc juz do konca. Cala Slowenia pokryta jest
gesta siecia platnych drog i wykosztowac sie trzeba, jesli gra sie tam
koncerty, a my gralismy az w czterech miastach.
Rozdzial Piaty
"W rodzinnym miescie grupy LAIBACH"
Piekne miasto z wplywami wiedensko-berlinskimi w architekturze. Gramy
w klubie "metelkowa". Na sali sami pankowcy, a gra z nami grupa punkowa
SIRUP IZ ZAKASZLJENIE. Szybki, dynamiczny grind z wieloma zacieciami a'la
NAPALM DEATH. Graja krotkie utwory, pelne fajnej radosnej lupaniny. Nam
sie podoba. Po koncercie zwiedzamy Ljubljane i natykamy sie na rzesze
mlodych ludzi, przewalajace sie z klubu do klubu oraz odwiedzamy
dyskoteke. A w dyskotece caly zestaw kawalkow z MTV plus lokalne hity
- skadinad bardzo fajne, bo nietypowe w skali i rytmie - duzo wplywow
slowenskiej muzyki ludowej, cos jak nasze DePress albo Piersi i Kukiz. Po
nocy gadamy jeszcze z roznymi ludzmi o fenomenie "nowych samochodow"
i tak zwanej wojnie dziesieciodniowej w Slowenii. Slowency tlumacza
nam, jak szybko i bezbolesnie kraj komunistyczny moze stac sie
kapitalistycznym, wymieniamy uwagi, adresy i takie tam... jak zwykle.
Rozdzial Szosty
"Kontrasty i Sprzecznosci"
Dzien nastepny to koncert w Mariborze. Droga niedaleka, ale nuczeni
zlym doswiadczeniem, wyruszamy wczesnie rano. W Mariborze napotykamy
piekna architekture starego miasta rozlozonego nad stromym brzegiem
rzeki Dravy. Gramy koncert z grupami ze Slowenji i z amerykanska punkowa
(oczywiscie) kapela PEASANT AND FARMERS. Calosc nosi nazwe Avanti Popolo
Festiwal i jest naprawde fajna impreza. Po koncercie znowu wdajemy sie
w setki rozmow i dyskusji. Okazuje sie, ze stopa bezrobocia w Slowenji nie
jest wcale taka mala, a wiekszosc tych nowych samochodow, to jedyny realny
majatek jaki ludzie posiadaja. Malo kto wie, ze Slowency nie potrzebuja
wiz do Ameryki! Tak, tak. Jako jedyny kraj z tzw. "postkomunistycznych"
nie musza miec wiz. Nadto natykamy sie na charakterystyczny dla krajow
zachodnich marazm i niepewnosc, co do przyszlosci. Wiekszosc mlodych ludzi
twierdzi, ze nie znajdzie pracy w zawodzie, ktorego wlasnie sie uczy.
Skad my to znamy? No nic, zahaczamy w koncu kwestie popularnosci punk
rocka, ktora dla nas jest fenomenem socjologicznym. Slowency zdziwieni
naszym pytaniem twierdza, ze tak przeciez jest wszedzie na swiecie
i opowiadaja nam o dziesiatkach kapel z Polski, ktore znaja... wszystkie
oczywiscie to punkowe kapele. ARMIA I DEZERTER tak, ale juz VADER
czy CHRIST AGONY, to dla nich kompletnie obce nazwy. Spotykamy nawet
jednego metalowca, ale nie umie slowa po angielsku i wszystko konczy
sie na na tym, ze zna BURZUM I BEHEMOT. Po koncercie prysznic i dluga
droga w rejon Slowenji zwany Gorinskaja, czyli Pogorze. Wyglada to
jak nasze Bieszczady. Miejscowosc Zelezniki, w ktorej gramy, jest mala,
ale publika bardzo goraca i bezposrednia. Chlopaki zajeli dom Sluzby
Lesnej w srodku puszczy i przy pomocy generatora pradu stworzyli z niego
bardzo fajny klub. Wlasnosc niczyja, a zabawa przednia. Zreszta nie
tylko ten, wszystkie poprzednie kluby rowniez sa w wiekszosci lokowane
w budynkach po bylej armii jugoslowianskiej lub po sluzbach publicznych,
ktore przestaly istniec w zwiazku z rozpadem Jugoslawii. Jednoczesnie
zauwazamy pewien marazm w tym wszystkim. W Warszawie nie ma ani jednego
klubu z prawdziwego zdarzenia, to znaczy takiego gdzie sa koncerty i juz,
zawsze gdzies tam jest dyskoteka czy cos podobnego... Z koleji tam,
w Slowenji ludzie oswoili sie z duza iloscia miejsc, gdzie gra sie na zywo
i nie sa tym oszolomieni, moga isc cos zobaczyc, ale nie musza. Troche
jak w Berlinie, to znaczy wieksza czesc publiki to publika przypadkowa.
Z kapel, ktore warto polecic, ewidentnie najlepsze wrazenie zrobil na
nas wspomniany SIRUP IZ ZAKASZLJENIE. Mocny grind z wplywami NAPALM
DEATH i czasami nawet slychac, ze chlopacy znaja nasze DEAD INFECTION.
Co do klubow, to ponizej postanowilem podac adresy e-mailowe do miejsc,
w ktorych gralismy, moga byc przydatne w organizacji wyjazdu naszych
rodzimych kapel, a jesli ktos turystycznie bedzie uderzal w tamtym
kierunku, to moze zapoznac sie z programem artystycznym tych miejsc:
Ljubljana - METELKOVA
Maribor - PEKARNA
Koper - MKC