zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 23 listopada 2024

relacja: Multicide w Austrii i w Slowenii

14.10.1998  autor: Paulus

Zaczelo sie pieknie, to znaczy ostatniego dnia wrzesnia 1998 roku odwiedzilismy audycje "Trzecia Fala" w Programie III Polskiego Radia. Tam tez poinformowalismy, ze zakonczylismy nagrywanie nowego materialu i ruszamy pokazywac go swiatu. Nowy material Multicide nazywa sie "Catalogue", a dla odmiany koncerty promujace tenze material nazwalismy Catalogue Tour. Ponizej opisze pokrotce, jak w szczegolach wygladala pierwsza (zagraniczna) czesc naszych wojazy.

Rozdzial Pierwszy
"Ta noc do innych jest niepodobna"

Okolo godziny dwudziestej wyszlismy ze slawetnej "Trojki", rozdawszy uprzednio na antenie kilka koszulek z haslem "Catalogue Tour". Przed budynkiem oczekiwal juz nasz kierowca Maciek Pietracho - gitarzysta, kontrabasista, czlonek grupy "Jak Wolnosc To Wolnosc", ojciec i maz, a w koncu nasz kierowca. Po zapakowaniu sprzetu w sile perkusji, dwoch wzmacniaczy gitarowych, wzmacniarki do basu oraz samplera, umocowalismy sie w samochodzie. Okolo 22 wyjechalismy z Warszawy w kierunku "Na Turcje", czyli do Czeskiego Cieszyna. Po nocy spedzonej na pogaduszkach, jak zazwyczaj o poranku, nie mielismy zbyt tegich min, wiec pogranicznicy z trudem identyfikowali nasze facjaty na podstawie li tylko zdjec w paszportach. Jako ze, chwilowo nikt z nas nie byl poszukiwany listem gonczym, opuscilismy granice Rzeczypospolitej Polskiej.

Rozdzial Drugi
"Stolica Cesarstwa Austro-Wegierskiego, czyli po cholere Odsiecz Wiedenska?"

Czeska Republika w strugach deszczu i porannych mglach zdawala sie byc jednym wielkim akwarium, w ktorym niczym ryby plywaja sobie samochody duze i male. Tym bardziej podwodne bylo to wrazenie, ze to wlasnie ja objalem kierownice naszego LT-ka, a nie majac przedtem kontaktu z tak olbrzymimi kolami sterowymi, czulem sie jakbym prowadzil oceaniczny jacht. W koncu nastepna granica. Okolo jedenastej (w miare ladne!) mundurowe panie z charakterystycznym twardym akcentem oznajmily nam, ze bez problemu mozemy wjechac na terytorium ojczyzny Adolfa Hitlera. Pierwsza stacja benzynowa i dowiadujemy sie, ze kawa plus ciastko to prawie 40 PLN, co zreszta przewidywalismy. Konstatujemy rowniez z olbrzymim zdziwieniem, ze na banknotach austriackich w prawym gornym rogu jak wol stoi orzel o kanciastych ksztaltach z sierpem i mlotem w szponach! Chwila konsternacji i powtorka z historii tej czesci Europy. No coz, Austria dlugo po wojnie jeszcze nie byla suwerennym panstwem, a kiedy juz zaczela byc, to wiekszosc w parlamencie kilkakrotnie mialy partie o proweniencji czysto robotniczej. Kto by pomyslal! Kolejna zmiana za kolem sterowym i... zaczyna sie. Wyprzedzajace samochody zajezdzaja nam droge, z drogi podporzadkowanej nie mozemy wjechac na glowna, ktos na nas trabi, a z braku swiatel musimy czekac kilkanascie minut az wreszcie, ktos nas wpusci na autostrade... AUSTRIACY JEZDZA JAK POLACY, TYLKO BARDZIEJ CHAMSKO! Zdziwilo to nas, ale z drugiej strony dla warszawiaka jazda po Wiedniu, to nie Europa Zachodnia tylko skrzyzowanie Swietokrzyskiej z Marszalkowska, czyli life is brutal. Nic to dla nas, brniemy dalej, przedmiescia Wiednia, a tam korki. Swiatla zmieniaja sie chyba raz na dwa dni. Co krok chamstwo i wpieprzanie sie "na trzeciego". Skad my to znamy. Jednak to przykre, bo Sobieski uchronil Wieden przed barbarzyncami, a tu okazuje sie, ze ta czesc Europy wcale tak cywilizowana nie jest, jak sie powszechnie uwaza. Ponadto pierwszy krok w miasto i... sami Turcy. Do cholery! Z tym Sobieskim to chyba jakas bujda. Chcesz napic sie kawy, idziesz do Turka, chcesz kupic tanio owoce, idziesz do innego Turka. Jesli ktos wskaze Tobie droge, to bedzie to zapewne Turek. Znajdujemy w koncu docelowe miejsce, klub KUNSTWERK, a tu srodek tureckiej dzielnicy. Jesli jakies osoby przyjaznie sie do nas odnosza, to zazwyczaj Turcy... Nic to, myslimy, idziemy do baru i wcinamy swietne zarcie (tureckiego pochodzenia oczywiscie) o dziwnie znajomej nazwie - burek. Jest popoludnie, a my czekamy az wrota klubu KUNSTWERK sie otworza.

Rozdzial Trzeci
"Narkomany i Narkotiki"

KUNSTWERK ma swietne ujecie internetowe, wlasne studio nagraniowe, lazienki, prysznice... itp, itd. A codziennie od 20:00 leci tam techno. I nic nie poradzisz. Cala generacja austriakow slucha techno i zre narkotyki, lzejsze, ciezsze, kolorowe, czarno-biale... A my w samym srodku. Podobno tydzien wczesniej gral w tym klubie KOBONG, ale nikt nie przyszedl. I nie dziwie sie. Austriacy byli zdziwieni samym faktem, ze muzyka bedzie grana, a nie odtwarzana z gramofonu. (Tak, tak, z gramofonu - DJ'e uzywaja tam tylko winyli, popierajac akcje "Save Vinyl"). To, ze obejrzec MULTICIDE przyszlo troche ludzi, to zasluga oddanego fana naszej grupy - Stephana. Wlasnorecznie porobil flyersy i zarzucil majlami wszystkich swoich znajomych. Dzieki temu troche ludzi sie zjawilo. Niestety "syndrom berlinski" panuje rowniez w Wiedniu. Koncert rozpoczal sie o pierwszej w nocy. Opici Red Bullami i kawa (wiedenska oczywiscie), dalismy do pieca, atakujac publike dzwiekami, a na koncu rowniez gitarami. Biedaczkowie wpadli w panike, ale mysle, ze w ich glowach na stale zagoscil stereotyp, ze w Polsce to kurde dyskorury nie zdzierza, wygarnac chlopaki z wiosel potrafia, a jak trzeba, to i pol klubu zdemoluja. Reasumujac: kapel (sensu stricto) w Wiedniu chyba nie ma zadnych (poza legendarnym DISHARMONIC ORCHESTRA). Trza tam jechac i oby jak najwiecej polskich grup wystepowalo w Austrii. To jedyna droga, zeby ten biedny narod zrozumial, ze quasi-taneczna muzyka, to nie wszystko.

Rozdzial Czwarty
"Po drugiej stronie Alp"

Po koncercie w Wiedniu, wziawszy prysznic, ruszylismy okolo czwartej w nocy dalej na poludnie. Granica austriacko-slowenska objawila sie nam w mglach i oparach. Sluzby celne pozwolily wyjechac z Austrii, ale na wjazd do Slowenii trzeba bylo troche poczekac. Gdyby ktos chcial sie wybrac tam z jakimkolwiek sprzetem grajacym, to od razu odradzamy. Majac papiery, pozwolenia, dokumenty i zaswiadczenia, zespol MULTICIDE czekal trzy godziny na wypelnienie przez urzednikow glupich formularzy. Slowenia aspiruje do UE w sposob zaiste drobiazgowy... W koncu mamy z powrotem nasze paszporty i ruszamy w glab slowenskiej krainy. A tam, zdziwko! Chyba film kreca? Zadnego starego czy chociazby poobijanego samochodu na drodze. Nawet w Niemczech widac czasami wraki i samochody nienowe, a tu tylko luksusowe bryki. Okazalo sie, ze przez pare lat Slowenia nie pobierala cla od swoich obywateli i oni skrzetnie to wykorzystali. Co ciekawe, punki niezbyt zamozne nawet zawsze wysiadaly z bryczek, ktore u nas to widac tylko na reklamach w telewizji. Nic to, myslimy, taki kraj. A tu nagle stop, bramka, placic kase, jestescie na odcinku drogi, za ktory sie buli. Wywalamy kase, ruszamy i znowu stop! Placic kase... i tak mialo byc juz do konca. Cala Slowenia pokryta jest gesta siecia platnych drog i wykosztowac sie trzeba, jesli gra sie tam koncerty, a my gralismy az w czterech miastach.

Rozdzial Piaty
"W rodzinnym miescie grupy LAIBACH"

Piekne miasto z wplywami wiedensko-berlinskimi w architekturze. Gramy w klubie "metelkowa". Na sali sami pankowcy, a gra z nami grupa punkowa SIRUP IZ ZAKASZLJENIE. Szybki, dynamiczny grind z wieloma zacieciami a'la NAPALM DEATH. Graja krotkie utwory, pelne fajnej radosnej lupaniny. Nam sie podoba. Po koncercie zwiedzamy Ljubljane i natykamy sie na rzesze mlodych ludzi, przewalajace sie z klubu do klubu oraz odwiedzamy dyskoteke. A w dyskotece caly zestaw kawalkow z MTV plus lokalne hity - skadinad bardzo fajne, bo nietypowe w skali i rytmie - duzo wplywow slowenskiej muzyki ludowej, cos jak nasze DePress albo Piersi i Kukiz. Po nocy gadamy jeszcze z roznymi ludzmi o fenomenie "nowych samochodow" i tak zwanej wojnie dziesieciodniowej w Slowenii. Slowency tlumacza nam, jak szybko i bezbolesnie kraj komunistyczny moze stac sie kapitalistycznym, wymieniamy uwagi, adresy i takie tam... jak zwykle.

Rozdzial Szosty
"Kontrasty i Sprzecznosci"

Dzien nastepny to koncert w Mariborze. Droga niedaleka, ale nuczeni zlym doswiadczeniem, wyruszamy wczesnie rano. W Mariborze napotykamy piekna architekture starego miasta rozlozonego nad stromym brzegiem rzeki Dravy. Gramy koncert z grupami ze Slowenji i z amerykanska punkowa (oczywiscie) kapela PEASANT AND FARMERS. Calosc nosi nazwe Avanti Popolo Festiwal i jest naprawde fajna impreza. Po koncercie znowu wdajemy sie w setki rozmow i dyskusji. Okazuje sie, ze stopa bezrobocia w Slowenji nie jest wcale taka mala, a wiekszosc tych nowych samochodow, to jedyny realny majatek jaki ludzie posiadaja. Malo kto wie, ze Slowency nie potrzebuja wiz do Ameryki! Tak, tak. Jako jedyny kraj z tzw. "postkomunistycznych" nie musza miec wiz. Nadto natykamy sie na charakterystyczny dla krajow zachodnich marazm i niepewnosc, co do przyszlosci. Wiekszosc mlodych ludzi twierdzi, ze nie znajdzie pracy w zawodzie, ktorego wlasnie sie uczy. Skad my to znamy? No nic, zahaczamy w koncu kwestie popularnosci punk rocka, ktora dla nas jest fenomenem socjologicznym. Slowency zdziwieni naszym pytaniem twierdza, ze tak przeciez jest wszedzie na swiecie i opowiadaja nam o dziesiatkach kapel z Polski, ktore znaja... wszystkie oczywiscie to punkowe kapele. ARMIA I DEZERTER tak, ale juz VADER czy CHRIST AGONY, to dla nich kompletnie obce nazwy. Spotykamy nawet jednego metalowca, ale nie umie slowa po angielsku i wszystko konczy sie na na tym, ze zna BURZUM I BEHEMOT. Po koncercie prysznic i dluga droga w rejon Slowenji zwany Gorinskaja, czyli Pogorze. Wyglada to jak nasze Bieszczady. Miejscowosc Zelezniki, w ktorej gramy, jest mala, ale publika bardzo goraca i bezposrednia. Chlopaki zajeli dom Sluzby Lesnej w srodku puszczy i przy pomocy generatora pradu stworzyli z niego bardzo fajny klub. Wlasnosc niczyja, a zabawa przednia. Zreszta nie tylko ten, wszystkie poprzednie kluby rowniez sa w wiekszosci lokowane w budynkach po bylej armii jugoslowianskiej lub po sluzbach publicznych, ktore przestaly istniec w zwiazku z rozpadem Jugoslawii. Jednoczesnie zauwazamy pewien marazm w tym wszystkim. W Warszawie nie ma ani jednego klubu z prawdziwego zdarzenia, to znaczy takiego gdzie sa koncerty i juz, zawsze gdzies tam jest dyskoteka czy cos podobnego... Z koleji tam, w Slowenji ludzie oswoili sie z duza iloscia miejsc, gdzie gra sie na zywo i nie sa tym oszolomieni, moga isc cos zobaczyc, ale nie musza. Troche jak w Berlinie, to znaczy wieksza czesc publiki to publika przypadkowa.

Z kapel, ktore warto polecic, ewidentnie najlepsze wrazenie zrobil na nas wspomniany SIRUP IZ ZAKASZLJENIE. Mocny grind z wplywami NAPALM DEATH i czasami nawet slychac, ze chlopacy znaja nasze DEAD INFECTION. Co do klubow, to ponizej postanowilem podac adresy e-mailowe do miejsc, w ktorych gralismy, moga byc przydatne w organizacji wyjazdu naszych rodzimych kapel, a jesli ktos turystycznie bedzie uderzal w tamtym kierunku, to moze zapoznac sie z programem artystycznym tych miejsc:
Ljubljana - METELKOVA
Maribor - PEKARNA
Koper - MKC

Komentarze
Dodaj komentarz »

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?