- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Mudride, Veles, Nevanta, Wrocław 11.08.2019
miejsce, data: Wrocław, Wyspa Słodowa, 11.08.2019
Trzy kapelki na razie mające w dorobku tylko demówki, grające na scenie, bezpośrednio przed którą przemieszczają się przypadkowi piesi i rowerzyści, ustawionej w sąsiedztwie stoisk ze sprzętem do zabawy i z azjatyckimi strojami do robienia sobie w nich zdjęć - nie brzmi to jak wymarzona impreza dla metalowca. Mimo to czułem potrzebę obecności na koncercie, chociażby po to, żeby zmniejszyć przewagę liczebną zwykłych przechodniów. W końcu naszych trzeba wspierać.
Mudride, Wrocław 11.08.2019, fot. Krasnal Adamu
Władze miasta od kilku lat różnymi sposobami zmieniają wizerunek Wyspy Słodowej, dotychczas kojarzonej raczej z nocnym spożywaniem alkoholu na ławkach, na bardziej familijny. Dodatkowo trwająca rozbudowa jedynej zachowanej na niej kamienicy sprawiła, że zmalała przestrzeń, którą można przeznaczać na koncerty. Jak obecnie wygląda sytuacja, miałem czas się przekonać, bo o godzinie planowanego rozpoczęcia imprezy odbywała się jeszcze próba, i to chyba dopiero pierwsza. Plącząc się między Odrą, budynkiem, barowozami, sceną i kilkoma namiotami, słuchałem dochodzących z głośników fragmentów powtarzanych w kółko autorskich kompozycji młodych grup i raczej wtrącanych dla zabawy coverów. Wśród znanych motywów granych przez muzyków tego późnego popołudnia znalazły się kawałki m.in. The Rolling Stones, Queen i Henry'ego Manciniego, czyli materiał niekoniecznie podobny do twórczości występujących zespołów. Jak się jednak w ciągu kilku godzin przekonałem, wykonawcy potrafili wzbudzać zainteresowanie bez cudzych przebojów. Jeden zespół może nawet dopisać do listy swoich sukcesów, że w trakcie jego występu pod sceną przeszła niewielka wycieczka, której uczestnicy reagowali na imprezę uśmiechami i robili kapeli zdjęcia. Takiego efektu aktualnej specyfiki miejsca akurat się nie spodziewałem.
Nevanta, Wrocław 11.08.2019, fot. Krasnal Adamu
Krakowska Nevanta, jedyna przyjezdna kapelka w zestawie, zaczęła swój występ bez przerwy po próbie, lecz i tak ze sporą obsuwą - ponad godzinę po czasie. Grupa, ze swoim transparentem w tle, zaprezentowała się jako klasyczne power trio, ale było to chyba przypadkiem - czwarty członek zespołu, czyli drugi gitarzysta, na wrocławskiej scenie nie pojawił się z nieznanej mi przyczyny. Zdarzył się niedobór liczebnopersonalny, ale mocy nie zabrakło. Przez czterdzieści minut grupa zaprezentowała dziesięć kompozycji, w tym "Trzym to" - w którego refrenie wszyscy muzycy, a nie tylko gitarzysta, krzyczeli do mikrofonów, więc można uznać, że "gardłowych" było trzech - "Jestem", "Samotnię" i jeden utwór wykonany na żywo po raz pierwszy. Stylistycznie do czynienia mieliśmy z hard rockiem przefiltrowanym przez grunge, z różnymi tempami, urozmaicanymi wokalami i nieraz jazgotliwymi solówkami - było więc przyjemnie, ciekawie i w żadnym razie monotonnie.
Konferansjerką zajmowali się gitarzysta i perkusista. Pierwszy z nich zasłużył na plus tym, że reagował na to, co się dzieje pod sceną, i zdarzało mu się zażartować. Aż chciałbym zobaczyć, jak wygląda jego interakcja z liczniejszą publicznością. Przed sceną było bowiem niestety pustawo. Widzowie chętniej siedzieli pod drzewami i chyba starali się pozostawać w cieniu - a ten się coraz bardziej oddalał od źródła muzyki.
Veles, Wrocław 11.08.2019, fot. Krasnal Adamu
Veles jako jedyny zagrał bez transparentu. Podpisu chyba jednak nie potrzebował. Jak się można było spodziewać po gospodarzach koncertu, to podczas ich występu pod sceną było najgęściej - chociaż dla większości widzów wciąż nieprzekraczalną granicą był przeciwny brzeg ciągu komunikacyjnego.
Kwintet zagrał bodaj osiem utworów. Zaczął od "Victimize" i "Memories". W trakcie czwartego, instrumentalnego, wokalista Filip Suboczewski pobiegł do kogoś znajomego na widowni. W przerwie przed "Fatefull" przedstawił nowego perkusistę, Michała Staszaka, a pod koniec kolejnego, ostatniego utworu - cały zespół. Po około czterdziestu minutach thrash metalu z domieszką heavy metalu grupa pożegnała publiczność ukłonem. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby zrobiła to odrobinę wcześniej, bo muzycznie zaczynała mnie już nużyć. Wizualnie, z drugiej strony, wciąż przyciągała uwagę. Dla oka Veles to przede wszystkim dobry frontman: dużo gestykulujący, przemieszczający się po scenie i obłapiający gryfy "wioślarzy". Warto wspomnieć też o wesołkowatym basiście, szczególnie swobodnie zachowującym się między utworami. Na taką ekipę miło się patrzy.
Mudride, Wrocław 11.08.2019, fot. Krasnal Adamu
Zespoły nie grały długo, ze zmianami między występami uwijały się szybko, więc - pomimo dużej obsuwy na starcie - wrocławski Mudride zaczął ponad dziesięć minut przed czasem. Przed sceną trochę się przerzedziło, ale z kolejnymi utworami ludzie stopniowo wracali. Grupa grała nieźle, chociaż po poprzednich nie była w stanie niczym powalić. Dodatkowo przeszkadzały mi niewyraźne zapowiedzi wokalisty. Nie zawsze była to wina nagłośnienia. Występujące co jakiś czas zaniki wokalu to osobny minus. Walczący z nimi - i pewnie w podobnym stopniu powodujący je - nagłośnieniowiec kilka razy kręcił się po scenie w trakcie utworów, prawie jakby był członkiem zespołu, a co najmniej tak, jakby to wciąż była próba.
W secie podstawowym hardrockowo-rockandrollowej kapeli z zawieszonym w tle obrazkiem świni grającej metal znalazło się dziesięć utworów: "Existence Bill", "Bad Habits", "Hell's Bounty", "Breaking the Law" Judas Priest, "Cleft", ballada "Skin & Bones", "Suckers Shore", "Louder Than Words", "Deadcool" i "Berzerk". W finiszu ostatniego wokalista i basista Mateusz przedstawił kolegów, w tym nowego perkusistę Hrumka, po czym sam został przedstawiony przez gitarzystę Radka. Również ich występ trwał czterdzieści minut, jednak po tym czasie zagrali jeszcze bis. W trakcie "What a Wonderful World" z repertuaru Louisa Armstronga i z dodatkiem riffu z innego utworu, koledzy kwartetu rozkręcili pod sceną młyn. Zespół pożegnał się ukłonem, ale nietypowym: Mateusz, Radek i Hrumek wykonali go, trzymając na rękach Olasa. Wyraźnie był z nich najlżejszy - nawet był w stanie wskoczyć im na nie sam.
Cieszę się, że dałem się skusić i obejrzałem te trzy zespoły na żywo. Jak na takie młode kapelki, koncert wypadł powyżej moich oczekiwań. Poziom muzyczny był dość równy. Tylko niewielką przewagę nad kolegami miała Nevanta, którą chętnie jeszcze kiedyś zobaczę. Wizualnie dominował za to wokalista Velesa - dobry, thrashowy showman. Jego grupa i Mudride mogą z powodzeniem dalej grać na takich imprezach, a w dalszej przyszłości - supportować polskie gwiazdy swoich gatunków muzycznych.