- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Mouse On The Keys, Kraków "Re" 8.03.2011
miejsce, data: Kraków, Re, 8.03.2011
Od razu się przyznam - przed koncertem Mouse On The Keys w krakowskim klubie "Re", 8 marca 2011 roku, wiedziałem o tej grupie tylko to, co wyczytałem w sieci. Bo i decyzja o wybraniu się tam zapadła w ostatniej chwili. Na pewno jednak nie będę jej żałował, bo do "Re" po prostu warto było przyjść. Tym bardziej że bilety kosztowały ledwie 25 zł, a nieczęsto goszczą u nas zespoły z dalekiej Japonii.
Muzyka z kraju kwitnącej wiśni na ogół źle się u nas kojarzy. Albo z przesłodzonymi przebojami spod znaku j-pop, albo z tysiącem pokręconych nazw gatunków (obowiązkowo ze słowami hardcore i death), kryjących za sobą równie niezrozumiałe dla przeciętnego europejskiego odbiorcy dźwięki. Nieco inaczej jest z prężnie działającą w tym kraju sceną postrockową i właśnie miłośników tego gatunku było chyba w "Re" najwięcej. Klub gościł tych samych muzyków na jesieni, jednak ponownie zgromadził sporą widownię i według mnie tak samo będzie przy kolejnej ich wizycie w Krakowie, bo zagrali naprawdę dobry koncert. Oczywiście najpierw trzeba było wytrzymać godzinną obsuwę, co w przypadku "Re" jest już niepisaną tradycją. Cóż, łatwiej zachęcić miłośników muzyki do jednego lub dwóch kufli piwa przed koncertem, niż po nim, tym bardziej w środku tygodnia. Takie postępowanie z reguły źle się jednak odbija na publiczności, która znużona zbyt długim wyczekiwaniem nie reaguje tak żywiołowo, jak można by się tego spodziewać. Dopiero od połowy koncertu oklaski i krzyki fanów stały się mniej wymuszone. Z drugiej strony równe 60 minut spóźnienia mogło nasuwać pytanie, czy ktoś tu przypadkiem nie pomylił stref czasowych?
Mouse On The Keys to oficjalnie trio, ale na scenie wystąpiło pięciu muzyków. Regularny skład uzupełnili grający na co dzień w innych japońskich zespołach saksofonista Jun Nemoto i trębacz Daisuke Sasaki, charakteryzujący się bujną blond czupryną w stylu Limahla. Ciekawostką jest przede wszystkim brak basisty - jego rolę przejmuje w zespole jeden z klawiszowców. Wzrok fanów najczęściej kierował się jednak podczas koncertu na wyjątkowo żywiołowo grającego perkusistę Akirę Kawasaki. Koncert rozpoczął się od lingwistycznych popisów Japończyków. Z tradycyjnymi polskimi zwrotami w stylu "dziękuję" czy "kochamy was" szło im całkiem nieźle, o czym kilkukrotnie przypominali w czasie występu. Z całą pewnością znali nasz język lepiej, niż publiczność ich rodzimą mowę, choć na koniec imprezy usłyszeli skromne podziękowania. Po formalnościach przyszła kolej na muzykę i gdzieś w połowie pierwszego kawałka wiedziałem już, że warto było tego dnia ruszyć się z domu.
Najprościej koncertowe oblicze Mouse On The Keys da się sklasyfikować jako fusion w stylu Mahavishnu Orchestra, w czym ogromna zasługa sekcji dętej, która znacznie wzbogaciła raczej sterylnie brzmiące na płytach kompozycje. Całość jest lekko podsycona postrockiem, z dużą rolą instrumentów klawiszowych, podróżujących między kojarzącymi się z rockiem progresywnym riffami, aż po motywy bliższe tradycyjnej muzyce japońskiej. Jedynie od czasu do czasu zespół sięgał po formalne wynalazki i tę powściągliwość mocno sobie ceniłem. Koncert i bez tego był bardzo mięsisty, działo się naprawdę dużo - i co istotne - z klasą.
Poszczególne kawałki (błagam, nie pytajcie mnie o tytuły) okraszone były wizualizacjami. Na ścianie pojawiały się przede wszystkim trójwymiarowe bryły, poza tym miejskie widoczki z nocnego Tokio (rodzinne miasto muzyków) oraz bliżej nieokreślonej treści japońskie napisy. Sami muzycy ubrani byli w garnitury, ale na szczęście bez krawatów. Nie dało się też odczuć żadnej sztywności w ich zachowaniu. Prawie na koniec koncertu perkusista z niekłamaną dumą pochwalił się, że w jego trakcie rozpruły mu się spodnie.
Występ trwał krótko. Po 65 minutach nastąpiła przerwa na reklamy - Akira przedstawił muzyków, po czym zaproszeni goście mieli okazję zaprezentować się i poprosić o kupowanie swoich płyt. Największe brawa zebrał Jun Nemoto za interesujące popisy wokalne. Na bis usłyszeliśmy najbliższy postrockowi kawałek tego wieczoru, a na sam finał - zaimprowizowany, stricte metalowy w brzmieniu utwór o jakże przyjemnym tytule "Kochamy was". Punktualnie o 22:10 publiczność zaczęła opuszczać salę. Ci, którzy zostali, aby zamienić parę słów z dość towarzyskimi muzykami, nie musieli na nich długo czekać, co na pewno należy zaliczyć na plus.
Muzyczna formuła Japończyków okazała się bardzo nośna koncertowo i chętnie zobaczę ich jeszcze raz. Polecam te dźwięki nie tylko miłośnikom orientu, ale wszystkim fanom dobrej, ambitnej muzyki z jazzrockowego pogranicza.