- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Motorhead, Warszawa "Stodoła" 6.12.2000
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 6.12.2000
Nie przepadam za twórczością Motorhead, jednakże zespół ten istnieje już 25 lat i jest legendą wśród fanów muzyki metalowej, a jego występy w naszym kraju nie zdarzają się często. Nie mogłem nie skorzystać z okazji, by obejrzeć ich "na żywo". Przed godziną dwudziestą znaczna grupa ludzi tłoczyła się pod warszawskim klubem "Stodoła". W kolejce przewijali się nastolatkowie, lecz znaczny procent zebranych stanowili panowie dobrze po trzydziestce czy nawet czterdziestce.
Wtedy wiadomo już było, że zespół supportujący Speedealer nie wystąpi, a koncert zacznie się nie wcześniej niż o godzinie dwudziestej pierwszej. Lekko zmarźnięty po czterdziestu minutach znalazłem się w środku. Ścisk był niemiłosierny. Udałem się na rekonesans po klubie, w trakcie którego natknąłem się na kilku członków polskich zespołów metalowych, takich jak Vader, Hate, Behemoth, Acid Drinkers, Sacriversum, Neolithic czy Insomnia. Ta przechadzka przekonała mnie o tym, że liczba sprzedanych biletów znacznie przekracza pojemność klubu. Przekonywał mnie o tym tłok we wszystkich pomieszczeniach, a rzut oka w okolice wejścia do sali, gdzie znajduje się scena, tylko to potwierdził. Dostanie się do środka wymagało niemałego wysiłku. Wraz ze znajomymi usiadłem w jednym z barów, oczekując rozpoczęcia koncertu. Z minuty na minutę widziałem coraz większe zniecierpliwienie na twarzach ludzi. Czas mijał. Minęła godzina dwudziesta druga, nic jednak nie wskazywało na to, żeby lada chwila Motorhead miał pojawić się na scenie. Wzrastała liczba wypitych piw i zjedzonych hamburgerów, wzrastał również zarobek klubu "Stodoła". Wydaje mi się nawet, że część ludzi, którzy przyjechali na koncert spoza Warszawy, zrezygnowała, zdążając na ostatni pociąg. Około godziny dwudziestej trzeciej dotarła do mnie informacja z zaplecza, że koncert rozpocznie się za pół godziny, bo Lemmy odpoczywa. Trzy godziny opóźnienia, a wielka gwiazda ma to gdzieś i robi sobie drzemkę. Skandal.
Informacja okazała się prawdziwa, o 23:20 usłyszałem pierwsze dźwięki muzyki Motorhead z sali "koncertowej". Oczywiście nie udało mi się do niej dostać, była wypełniona po brzegi. Stanąłem przy wejściu, mogąc jedynie słuchać. Po paru minutach zdecydowałem się na wciśnięcie się do środka. Chciałem jakimś cudem zobaczyć dziadka Lemmy'ego, co po kilku podskokach mi się udało. Zobaczyłem postać (a raczej jej górną część) wychylonego Lemmy'ego pod wysoko ustawionym mikrofonem, czyli to czego się spodziewałem. Przecisnąłem się z powrotem do wyjścia. I tak spędziłem resztę koncertu. Na temat brzmienia nie mogę wiele powiedzieć, ale nie było nadzwyczajne...
Nie znam zbyt dobrze twórczości Motorhead, jednak na pewno tego wieczoru zagrali: "Born To Raise Hell", "Sacrifice", "The Ace Of Spades", "Iron Fist". Udało mi się wychwycić jeszcze jeden znajomy utwór, lecz nie pamiętam jego nazwy. Po przeszło godzinie usłyszałem, że to już koniec. Udało się jednak wywołać zespół na krótki bis. Potem metalowi rockandrollowcy opuścili scenę.
Wydaje mi się, że część ludzi czuła się zawiedziona, na pewno liczyli na więcej. Nie wspominając o tych, którym w ogóle nie udało się wejść na salę. Wszyscy wyczekali trzy i pół godziny opóźnienia, a zespół-legenda wynagradza im to, odgrywając półtoragodzinny koncert, właściwie bez żadnych bisów. Myślę, że dobrze określa ten koncert opinia: "A ja myślałem, że usłyszę "Ace Of Spades" z 10 razy". Nic dodać nic ująć. Dla mnie ten koncert to jedno wielkie nieporozumienie. Ogromne przesunięcie w czasie, brak supportu, zbyt duża moim zdaniem liczba sprzedanych biletów, a do tego ich cena. Ciekaw jestem, kogo należy obwiniać: Mystic Prod., klub "Stodoła", Motorhead, czy może wszystkich razem?
W 2000r miałem 18 lat, Motorhead znałem od 3 lat, Lemmy miał pięćdziesiąt parę. Już wtedy funkcjonował w świadomości zbiorowej jako coś w rodzaju tyranozaura, który cudem przeżył własną zagładę. Czasem z kolegami dyskutowaliśmy przy jabolu, kto jest bliżej mety - Lemmy, czy Ozzy...
Inne moje ważne doświadczenie to Wacken 2013 - pierwszy występ przerwany z powodu problemów zdrowotnych Lemmy'ego. Od tego czasu była już równia pochyła :(.
Nie byłem na Torwarze w lipcu 2015 "bo przecież co jakiś czas przyjeżdżają, jak nie teraz, to następnym razem". Następnego razu nie będzie. A kto ich nie widział nigdy, ten dzisiaj stracił jeszcze więcej niż ja.
Horror i trwoga: jeśli nic mnie nagle nie trafi, wszystkich ulubionych twórców będę musiał pogrzebać. Tym gorzej, że nikt ich godnie nie zastąpił. Młodzież zdobyła się na jakieś sympatyczne nawiązania, ale nikt nie wejdzie w buty po Motorhead, AC/DC, Deep Purple czy Black Sabbath.
Dzięki za niemal dwadzieścia lat słuchania. To ledwie połowa czterdziestolecia działalności Motorhead. Przez resztę życia będziemy musieli sobie radzić bez nowych dostaw towaru od producenta najczystszego rock and rolla na swiecie :(.
Później widziałem jeszcze 4 razy, jeśli Lemmy pojawiał się gdziekolwiek w moim zasięgu, starałem się być tam. Żałuję, że nie widziałem więcej gigów Motorhead, za każdym razem były to ciary i radość wielka.
R.I.P. Lemmy.