- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Moonspell, Carnal, The Sixpounder, Wrocław "Alibi" 27.10.2013
miejsce, data: Wrocław, Alibi, 27.10.2013
Niewiele jest zagranicznych formacji, które jeśli już przyjeżdżają do Polski, to od razu na mini tourne - pod tym określeniem rozumiem co najmniej trzy występy pod rząd. Agencja koncertowa Knock Out Productions zdołała ściągnąć Moonspell właśnie na trzy koncerty, z których pierwszy odbył się w sobotę 26 października w Krakowie, drugi - we Wrocławiu dzień później, trzeci - w Gdańsku w poniedziałek. No i zajebiście, bo nie wiem, czy pofatygowałbym się do Warszawy lub Katowic na ten koncert. Co prawda powrót do chaty zajął mi tyle samo czasu, co z Warszawy, ale to już pokrzyczę na zasrane PKP na innym portalu. Niniejsza relacja dotyczy imprezy, która odbyła się we wrocławskim klubie "Alibi". To klub, jakich wiele we Wrocławiu, to znaczy mała salka z małą sceną, a do tego bar oraz całkiem sporo miejsc do posiedzenia. Wszystko urządzone klimatycznie.
W roli rozgrzewaczy wystąpiły dwie polskie kapele: The Sixpounder i Carnal. Ta pierwsza miała lepsze przyjęcie z tego względu, że narodziła się w 2008 roku we Wrocławiu, czyli grali u siebie. Póki co The Sixpounder ma w dorobku jeden pełnometrażowy album - "Going To Hell? Permission Granted!" (2011) - i to z niego głównie wybierali utwory: m.in. "For Those Who Betrayed" i "Crimson Skies". Ale w zanadrzu mieli też premierowy materiał przygotowywany na nową płytę oraz cover "Ghostbusters" Raya Parkera Jr., przy którym ludziska poskakali i pośpiewali. Generalnie trzeba przyznać, że definiowanie muzyki The Sixpounder jako energetycznego rock'n'rolla zmieszanego z metalem, podanego z luzem i humorem, jest trafne i oddaje istotę granych przez Wrocławian dźwięków. Wokalista łatwo nawiązywał kontakt z publicznością, pozdrowił z imienia kilku znajomych, którzy dotarli na koncert, wielokrotnie przypominał, dla jakiej kapeli wszyscy tu przybyli.
Oba supporty do dyspozycji miały ten sam czas: około 40 minut. Na moje lepiej spożytkował go The Sixpounder. Carnal wypadł poprawnie, lecz dwa razy zdarzyły się jakieś awarie sprzętu, które przystopowały występ. Wokalista Robert Gajewski nie zawsze wiedział, co w tym czasie mówić, wydawał się zmęczony, a pod koniec występu na jego tyrady ktoś z sali wrzasnął: "pierdolisz!". Gajewski przyznał rację, mówiąc: "może i tak, a więc już bez zbędnego pierdolenia dwa kawałki na koniec". Najgorsze jednak było to, że prawie wcale nie było słychać śpiewu, więc i pod tym względem The Sixpounder wypadł lepiej. Carnal istnieje na scenie od czternastu lat i dorobił się w tym czasie trzech dużych albumów, wystąpił na wielu festiwalach, zagrał w wielu klubach, tak więc ta chwilowa niedyspozycja to pewnie wypadek przy pracy. Tym bardziej, że ponoć w Krakowie grupa miała lepszy dzień.
Wspomniałem już, że "Alibi" ma małą scenę i kiedy wyszła na nią portugalska formacja, wydawało się, iż nie wszyscy się tam zmieszczą. Supporty miały więc naprawdę ograniczone pole do działania, a technicy ledwo przemieszczali się, by ten sprzęt usunąć z podestu. Kiedy zostały już rozstawione instrumenty, uwagę zwracała przede wszystkim perkusja marki Pearl w kolorze głębokiej purpury z centralami ozdobionymi znakami alfa i omega. To oczywiste nawiązanie do promowanej właśnie podwójnej płyty "Alpha Noir / Omega White", wydanej w 2012 roku nakładem Napalm Records. Trasa ochrzczona została hasłem "Alpha BEast Tour", co wskazuje nie tylko na związek z bestialstwem, ale również, że będzie ono uprawiane na Wschodzie. Rzeczywiście, przed koncertami w Polsce Moonspell zagrał u Czechów, potem zdaje się na Litwie.
Grupa jest u nas bardzo popularna, o czym świadczą częste występy w naszym kraju. Publiczność powitała muzyków entuzjastycznie, a szczególnie widok Fernanda wkraczającego na scenę w hełmie rzymskiego legionisty wywołał pienia i zachwyty. Tak ubrany Ribeiro zaśpiewał cały pierwszy utwór z krążka "Alpha Noir / Omega White", czyli "Axis Mundi". Przy drugim ("Alpha Noir") zdjął niewygodne nakrycie głowy, a dziewuchy piszczały: och! jaki on przystojny, jaki ma mocny głos, jakie fajne lateksowe portki, co za butki, a jaki łańcuszek z trupimi główkami! Och!
Mała wycieczka w przeszłość przyniosła utwory "Finisterra", "Night Eternal", doskonały "Opium" i niemniej wyborny "Awake"; mało kto pozostał obojętny wobec "Scorpion Flower". Następnie zespół powrócił na łono nowej płyty. Jeśli się nie mylę, to następny w secie kawałek "New Tears Eve" Ribeiro zadedykował zmarłemu w 2010 roku Peterowi Steele'owi, co publiczność nagrodziła owacją. Nic w tym dziwnego, w końcu przypomina trochę ten utwór dokonania Type O Negative. Kolejne trzy kawałki także wyjęte zostały z płyty "Alpha Noir / Omega White", najpierw był to "Lickantrope", a zaraz po nim "Love Is Blasphemy" i dalej rzecz o dziwnym tytule "Em Nome Do Medo".
Kiedy Fernando ryknął głębokim growlem tytuł "Vampiria", to znak, że koncert zbliżał się do końca i czas na największe hity. Scena utonęła w krwistym czerwonym świetle, a my wsłuchiwaliśmy się w opowieść o nieśmiertelnej. Trochę nietypowy jak na Moonspella kawałek "Ataegina" pojawił się po "Vampirii"; ale co tam! każdy nieszablonowy utwór ma szansę być dobrze przyjęty, jeśli jest dobrze zagrany. A ten był! Podstawowa część koncertu zakończyła się "Alma Mater" z płyty "Wolfheart" (1995), po czym Moonspell zszedł ze sceny.
Ukryli się Portugalczycy gdzieś na zapleczu, ale z pewnością wyraźnie słyszeli, jak Polacy przywołują ich na jeszcze parę kawałków. Po gromkim skandowaniu nazwy zespół powrócił na scenę, by zagrać "Wolfshade (A Werewolf Masquerade)". Jakie będzie zakończenie tego koncertu, każdy dobrze wiedział: "Mephisto", a na koniec mój wielki faworyt "Full Moon Madness" - oba kawałki z płyty "Irreligious" (1996). Fernando oczywiście dołączył do Gaspara, by wydobyć z bębnów i talerzy jeszcze więcej dźwięków. Długo się kłaniali kolesie z Moonspella, jak gdyby trudno im się było z nami rozstawać.
Muzycy widzieli nasz entuzjazm i może to dodawało im radości z grania, bo banany z ryjów im nie znikały ani na chwilę. To znaczy Ribeiro marszczył trochę czoło, no ale on - jako mistrz ceremonii - musiał trochę udawać groźnego typa owładniętego gotycką naturą. Na żywo głos Fernando ma niesłychaną moc i głębię. Zastanawiająca jest natomiast jego maniera połykania do połowy mikrofonu. Czy to wpływa w jakiś sposób na technikę wokalną, czy też raczej są to tylko erotyczne wygłupy, wypowiedzieć powinni się specjaliści. Bardzo fajnie wypadł basista grupy, Aires Pereira - facet o najbardziej bujnych sprężynkach w branży. Sporo działo się na stanowisku perkusisty: Miguel Gaspar grał czysto i ładnie, a ponadto znajdował czas na kontakt wizualny z fanami. Dźwięk w "Alibi" był świetnie rozprowadzony, głośność wyregulowana w sam raz. Światła też dobrze podkreślały atmosferę koncertu. Okazało się, że zbędna była ochrona. Barierki dotykały sceny, ale nikt się na nią nie pchał. Gdyby to był koncert takiego Overkilla, to chyba nie dobiegłby on do szczęśliwego końca. Mimo że stałem przy samej scenie, to z koncertu wyszedłem suchy jak pieprz.
Publiczność dopisała, klub był szczelnie wypełniony ludkami ubranymi na czarno, zresztą Moonspell nie musi się martwic o frekwencję na polskich koncertach. Cena biletów była bardzo dobra (75 zł), a to jeden z głównych czynników decydujących o sukcesie przedsięwzięcia. Moonspell to jeden z tych zespołów, które łączą z Polską szczególe więzi. Oby się nie zerwały...
Materiały dotyczące zespołów
- Moonspell
- Carnal
- The Sixpounder