zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Monster Magnet, Gluecifer, The Quill, Warszawa "Stodoła" 20.03.2004

5.04.2004  autor: Justi
wystąpili: Monster Magnet; Gluecifer; The Quill; Dive3D
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 20.03.2004

Wydawałoby się, że nazwa Monster Magnet powinna przyciągnąć do "Stodoły" wielu fanów rockowego grania - niestety, publiczność nie dopisała (za drogie bilety?) i w rezultacie koncert Amerykanów oglądało mniej niż 1000 osób. A szkoda, bo impreza była przednia.

Zaczęło się od dużego opóźnienia - zespół utknął gdzieś po drodze z Niemiec i długo nie mógł dotrzeć do Warszawy, przez co impreza rozpoczęła się dopiero o 21:00. Jako pierwsza miała zagrać nasza rodzima grupa Dive 3D, ale z niewiadomych przyczyn ich występ został odwołany, więc koncert zainaugurował szwedzki The Quill. Zespół jest w Polsce kompletnie nieznany i chyba właśnie dlatego pod sceną stało tylko kilkadziesiąt osób. Nie zmienia to faktu, że Szwedzi zaprezentowali się z jak najlepszej strony - ciekawe, hardrockowe granie w stylu lat 70. plus szalejący wokalista dały w sumie bardzo interesujący efekt. Zagrali kawałki ze wszystkich czterech albumów, dzięki czemu warszawska publiczność miała okazję dobrze poznać możliwości grupy. Największe uznanie wzbudziły "Control", "American Powder", a zwłaszcza pochodzący z ostatniej płyty "Voodoo Caravan", który nie bez powodu jest ich największym przebojem.

Potem na scenę wyszedł kolejny skandynawski zespół, tym razem z Norwegii, czyli Gluecifer. Właściwie, tak samo jak poprzednicy, zaprezentowali się bardzo dobrze i sądzę, że po tym występie paru rodaków zasili szeregi fanów grupy, a sprzedaż ostatniego albumu "Automatic Thrill" (polecam!) znacznie wzrośnie... Norwegowie grają już od 10 lat i zdążyli wydać pięć płyt, więc materiału starczyłoby im na znacznie dłuższy koncert, ale taka rola "rozgrzewaczy", że ich występy trwają krótko. Trochę szkoda, bo ich muzyka jest naprawdę przyjemna dla ucha, chociaż prosta - potężne brzmienie perkusji i gitar, intrygująca barwa głosu wokalisty Biffa Malibu i do tego niesamowity luz sceniczny. Po prostu energetyczne, rockowe (a momentami wręcz punkrockowe) granie. Generalnie Gluecifer pozostawił po sobie bardzo pozytywne wrażenie.

Oba występy szybko jednak poszły w niepamięć, gdy na scenie pojawił się Monster Magnet. Na pierwszy ogień poszedł "Bummer" i już było wiadomo, że to będzie dobry koncert. Panowie chyba postanowili wynagrodzić publiczności długie oczekiwanie (zaczęli grać dopiero o 23:00) i dlatego od samego początku "dali do pieca". Dave Wyndorf dwoił się i troił; kładł się na scenie, siadał, wstawał, tarzał, palił papierosy i diabli wiedzą, co jeszcze - wykorzystał chyba cały wachlarz swoich scenicznych pomysłów. Na szczęście te "wyczyny" nie przeszkadzały mu ani w śpiewaniu, ani w grze na gitarze. Mocny, głęboki głos i bardzo dobra dykcja sprawiały, że aż ciarki chodziły po plecach, gdy słuchało się kawałków z najnowszej płyty "Monolithic Baby": "Supercruel", "Unbroken", "Radiation Day" czy "Monolithic". Starsze utwory też wypadły świetnie - "Tractor", "Melt" i "Powertrip" zostały przyjęte niezwykle entuzjastycznie i rozpaliły publiczność do czerwoności. Widzowie szaleli pod sceną, a muzycy "piętro wyżej" - gitarzyści często wchodzili na specjalnie w tym celu przygotowane podesty i starali się nawiązać kontakt z publicznością, ale mimo ich starań był to teatr jednego aktora. Wyndorf panował nad fanami w sposób całkowity i niepodlegający dyskusji. Gdy temperatura w "Stodole" osiągnęła poziom wrzenia, panowie z Monster Magnet zagrali kawałek, na który czekali chyba wszyscy. Pierwsze takty "Space Lord" wywołały wprost euforię i już po chwili wszyscy wykrzykiwali refren razem z Dave'em. Było już po północy i teoretycznie powinien to być koniec, ale publiczność wcale nie zamierzała zrezygnować z dokładki i wywołała zespół na bis. Jak się później okazało, był on niesamowity. Trwał nieco ponad pół godziny, chociaż składał się tylko z dwóch kawałków: "Right Stuff" i "Spine Of God". Pełno było w nim improwizacji i zabawy, a momentami wręcz szaleństwa - w pewnym momencie Wyndorf rozwalił swoją gitarę i rzucał w publiczność jej szczątkami (sporo osób będzie miało ciekawą pamiątkę, bo kawałki były dość małe ;)). A potem niestety nastąpił koniec.

To był ekscytujący wieczór i właściwie jedynym mankamentem tej imprezy była zbyt skromna liczba widzów. Wszystkie zespoły stanęły bowiem na wysokości zadania i pokazały, że wbrew obiegowej opinii rock wcale nie umarł - przeciwnie, po tym koncercie doszłam do wniosku, że ma się całkiem nieźle. Osoby, które wybrały się do "Stodoły", zyskały dużo wrażeń i prawdopodobnie prędko tego wieczoru nie zapomną. A ci, którzy nie byli, niech żałują, bo koncert wart był swojej ceny (a może nawet i większej).

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?