- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Metalmania 2005, Katowice "Spodek" 12.03.2005
miejsce, data: Katowice, Spodek, 12.03.2005
miejsce, data: Katowice, Spodek, 12.03.2005
Metalmania, największy chyba obecnie festiwal metalowy w Europie Wschodniej, odbywa się na śląskiej ziemi niemal nieprzerwanie (nie licząc roku 2001) od dwudziestu lat. 5 marca 2005 roku miejscem wielogodzinnych zmagań był tradycyjnie już katowicki "Spodek", a uczestnikami dziewiętnastej edycji tej imprezy było kilka tysięcy mniej lub bardziej mrocznych fanów ciężkich dźwięków.
Festiwal otwierały zespoły małej sceny, Valinor, Dead By Down i Naumachia, lecz wtedy mknąłem jeszcze koleją żelazną ku sobotniej świątyni metalu. Nim dotarłem na miejsce przeznaczenia ominęły mnie również występy pierwszych kapel dużej sceny - Darzamat, który skupił się przede wszystkim na kompozycjach z ostatniego albumu "Semidevilish", jak również deathowców z Dies Irae, którzy zaserwowali przekrojowy zestaw numerów ze swoich wszystkich trzech płyt. Dla mnie Metalmania 2005 zaczęła się od krótkiej wizyty na koncercie dość zabawnej grupy ANJ zza naszej wschodniej granicy. Rosjanie, przypominający wizualnie skrzyżowanie twardzieli z boys bandem, zaserwowali metalowy misz-masz, który wypełniły utwory z debiutanckiej płyty "Pod Pristalnym Pritselom", między innymi "Dayte ognya!", "Ulichnaya voina", "Stat geroem", "Pod pristalnym pritselom" i "Drevnim bogam". W międzyczasie na małej scenie można było zobaczyć występy black-deathowego Abused Majesty i thrash-deathmetalowego Mess Age. Tymczasem chwilę potem deskami dużej zawładnęli Wikingowie z Amon Amarth, którym przewodził brodaty Johan Hegg. Ich występ ściągnął dość znaczną część publiczności, która całkiem nieźle przyjęła dynamiczny, raczej średniotempowy death metal Szwedów, mniej monumentalny, a bardziej melodyjny niż na płytach. Czterdziestominutowy koncert Amon Amarth składał się z siedmiu numerów z ostatnich czterech albumów grupy ("An Ancient Sign of Coming Storm", "For The Stabwounds In Our Backs", "Masters of War", "The Last with Pagan Blood", "The Pursuit of Vikings", "Fate of Norns" i "Death in Fire") i był to jeden z ciekawszych akcentów tegorocznego festiwalu.
Wedle planu jako kolejni na małej scenie mieli zainstalować się zielonogórscy deathowcy z Supreme Lord, jednak ich autobus, w którym jechali także członkowie gdańskiego Hell-Born, uległ podobno wypadkowi, co spowodowało pewne przesunięcie w rozkładzie jazdy. Tak więc gdy w dużej hali smęcili muzycy szwedzkiej formacji Katatonia głównie utworami z płyt "Viva Emptiness" i "Last Fair Deal Gone Down", na małej scenie zniszczenie siała nadzieja polskiej sceny death-grind, czyli stołeczna Pyorrhoea. Rzeźnicze tempa, brutalne wokale (w tej roli nowy gardłowy kapeli Chryste), miażdżące gitary - wszystko w tanecznych rytmach utworów z debiutanckiego "Desire For Torment" (m.in. "Consume You", "Anal Arousal", "Suicidal Masturbation", "Chainsaw Dance"), choć w mało selektywnym brzmieniu - masakrowały bez litości. Po prostu ekstremalna jatka w dobrym stylu.
Gdy jako następni na małej scenie urzędowali metalowi jajcarze z Quo Vadis ze Skayą na czele, dużą zajęły malowane diabły z Dark Funeral. I muszę przyznać, że dawno nie widziałem tak przeciętnego blackmetalowego koncertu - Szwedzi zupełnie zawiedli, zagrali szalenie nudno i zupełnie nieprzekonywująco. Nie pomogły ani kompozycje z ostatniej płyty "Diabolis Interium" ("The Arrival of Satan's Empire", "Hail Murder", "Thus I Have Spoken", "An Apprentice of Satan", "Goddess of Sodomy", "Armageddon Finally Comes"), ani z wcześniejszych wydawnictw ("Ravenna Strigoi Mortii", "Vobiscum Satanas", "The Secrets of Black Arts", "Open the Gates", "When Angels Forever Die"). W poczyniach Dark Funeral zabrakło ikry, energii i jakiegokolwiek zaangażowania. Tak naprawdę to chyba zabrakło w nim wszystkiego. Tym samym występ kwalifikuje się jako jeden z najgorszych fragmentów Metalmanii 2005. Zupełnie odmiennie rzecz się miała, gdy miejsce Szwedów zajęli ich rodacy z The Haunted. Począwszy od otwierającego "No Compromise", po kończący "Hatesong" bracia Brojler i spółka zademonstrowali blisko trzy kwadranse ostrej metalowej jazdy (nie licząc kilku spokojniejszych momentów), mocnej, energetycznej i porządnie łojącej tyłek. The Haunted to absolutni fachowcy w dziedzinie szaleńczych, thrashujących riffów i świetnej techniki, czego dowodem ich doskonały, żywiołowy (w szczególności za sprawą wokalisty Petera Dolvinga nieustannie biegającego i turlającego się po scenie) katowicki koncert, na który Szwedzi przygotowali solidnie przekrojowy repertuar obejmujący utwory chyba z wszystkich dotychczas wydanych płyt.
Rozkład jazdy tegorocznego festiwalu oraz sprawy organizacyjne sprawiły, że pomijając występ Pyorrhoea, nie widziałem zupełnie poczynań kolejnych kapel na małej scenie, czyli Supreme Lord, Hell-Born, Hedfirst, Hermh i Thunderbolt. Nie udało mi się także zobaczyć koncertu electro-pop-metalowej formacji Pain, której szefuje Peter Tagtgren z Hypocrisy, ale w opinii samego lidera grupy był to jeden z najbardziej gównianych występów w jego życiu. Winą za taki stan rzeczy obarczyć należy oczywiście kwestie brzmieniowe.
Dotychczas szanse zobaczenia na żywo Arcturus równały się niemalże zeru, trudno się więc dziwić tłumom, które zameldowały się w okolicach dużej sceny, by zobaczyć koncert tego zespołu. Przygotowania muzyków trwały dość długo, ale oczekiwanie opłaciło się. Niesamowita muzyka, fantastyczne partie wokalne Simena Hestnasa bez przerwy krzątającego się po scenie i genialny nastrój, tak w kilku słowach streścić by można występ Arcturus. Doskonałe brzmienie i wyśmienicie dobrane kompozycje z dwóch ostatnich płyt, "La Masquerade Infernale" ("Master of Disguise", "Painting My Horror", "Alone", "Chaos Path") i "The Sham Mirrors" ("Ad Absurdum", "Nightmare Heaven") to obraz wyjątkowego, "teatralnego" widowiska, które przygotowali Norwegowie. Obraz, który na długo zostaje w pamięci.
Na zobaczenie godzinnego występu jednego z prekursorów polskiego heavy metalu grupy Turbo, po którym niektórzy widzowie, między innymi za sprawą postawy scenicznej wokalisty Grzegorza Kupczyka, używali w stosunku do kapeli miana "polski Iron Maiden", zabrakło czasu. Chwilę po dwudziestej duża scena zatrzęsła się od deathmetalowych tąpnieć w wykonaniu legendy muzyki ekstremalnej, czyli nikogo innego, jak tylko Napalm Death. Dewastujące riffy, miażdżące bębny, szybkie tempa, opętańczo biegający po scenie wokalista Barney, moshujący swą łysiejącą łepetyną basista Shane Embury, to w kilku słowach opis zniszczenia, jakie zgotowali Brytyjczycy swoim fanom podczas katowickiego występu. Wyborny set przygotowany przez Napalm Death obfitował zarówno w kompozycje z pierwszych płyt (m.in. "Instinct of Survival", "Unchallenged Hate", "Suffer the Children", "Mass Appeal Madness"), jak również kilku ostatnich ("Continuing War on Stupidity", "Breed to Breathe", "Next on the List", "Taste the Poison"). Nie zabrakło też dwóch utworów z najnowszego wydawnictwa, tytułowego "The Code is Red... Long Live The Code" i "Silence is Deafening". Podczas wgniatającego w podłogę występu mieszały się ze sobą stare i nowe numery, ale absolutnie genialna końcówka należała do prawdziwych klasyków, wśród nich "The Kill", "Life?", "Scum" czy "You Suffer". Świetny, kilkudziesięciominutowy koncert, okrojony ze względów czasowych, zakończył utwór o oczywistym przesłaniu "Nazi Punx Fuck Off". Bezapelacyjnie najlepszy występ festiwalu.
Od ostatniego występu formacji Apocalyptica w Katowicach minęło raptem kilka tygodni, a już czwórka wiolonczelistów ze swymi pokaźnymi instrumentami ponownie stanęła na deskach "Spodka". Choć koncerty Finów widziałem dwukrotnie, sobotniego wieczoru przeżyłem miłe zaskoczenie. Zaczęli tradycyjnie, na siedząco, jednak w miarę upływu czasu niesieni gorącym przyjęciem muzycy rozkręcali się - od statycznego początku przez machanie głowami, aż po swobodne i zwariowane poruszanie się po scenie z wiolonczelami. Wparty bębniarzem kwartet w szybkich partiach brzmiał niczym solidna metalowa załoga, łojąc smyczkami ile wlezie, uspokajając się jedynie w nostalgicznych, melancholijnych fragmentach. Finowie, w których poczynaniach czuć było pełne zaangażowanie i profesjonalizm, w niewielkim stopniu skupili się na promocji nowego albumu zatytułowanego "Apocalyptica", z którego zabrzmiały kompozycje "Bittersweet", "Fisheye" i "Betrayal", natomiast nie zapomnieli o standardowym elemencie swoich występów, jakim są covery Metalliki ("Master of Puppets", "Fight Fire With Fire", "Nothing Else Matters", "Seek & Destroy" i "Enter Sandman") czy Sepultury ("Inquisition Symphony"). W występie Apocalyptiki znalazło się też miejsce na dwa wcześniejsze utwory, "Path" i "Somewhere Around Nothing", a znakomity koncert fińskich wiolonczelistów uwieńczył świetny "Hall Of The Mountain King".
Cradle Of Filth, uwielbiani przez rzesze nastolatek brytyjscy przedstawiciele wampirycznego metalu, mieli być "gwiazdą" tegorocznej Metalmanii. Przyznaję, że już sam wybór tego zespołu do tej roli budził, nie tylko u mnie, wiele zastrzeżeń, a ich występ jedynie potwierdził moje opory. Ale o tym za chwilę. Zanim Brytyjczycy (ze Szwedem w składzie) zameldowali się na scenie, upłynęły długie minuty, w trakcie których przygotowywano specjalną scenografię. Szczerze mówiąc minuty te absolutnie nie warte były czekania, bo większego cyrku i nudy (trudno inaczej mi określić koncert Cradle Of Filth), dawno już nie widziałem i nie słyszałem. Choć większość tłumu zgromadzonego przed sceną miała pewnie na ten temat inne zdanie. W moim przekonaniu Anglicy wypadli po prostu dramatycznie słabo - kiepskie brzmienie, zero selektywności i mały Dani Filth piszczący przez cały czas na jedno kopyto, pogrzebały kompletnie to przedstawienie. Przedstawienie, bowiem występowi towarzyszyły takie atrakcje, jak akrobatka na linie i wielkie demony czy inne diabły na szczudłach. Gwoździem do przysłowiowej trumny tego marnej jakości koncertu był przygotowany na katowicki wieczór repertuar - za przynajmniej połowę ścieżki dźwiękowej "mrocznego" teatrzyku posłużyły numery z dwóch ostatnich, słabych albumów ("Gilded Cunt", "Nemesis", "Mannequin", "Nymphetamine (Overdose)", "Promise of Fever", "Mother of Abominations"). Złego wrażenia nie były w stanie poprawić znacznie lepsze, starsze kompozycje w postaci "The Black Goddess Rises", "A Gothic Romance (Red Roses For The Devil'S Whore)", "Thirteen Autumns And A Widow" i "The Forest Whispers My Name", nie broniły się też utwory z płyty "Midian", czyli "Her Ghost in the Fog", "Tortured Soul Asylum" i "Cradle to Enslave". Ten występ był po prostu tandetny w każdym calu.
Podsumowując festiwal w świetle widzianych przeze mnie koncertów, warto wyróżnić występy Napalm Death, Arcturus, Apocalyptiki, The Haunted i Amon Amarth. Natomiast poronionym pomysłem było zaproszenie Cradle Of Filth na funkcję gwiazdy, a zupełną porażką był szwedzki Dark Funeral. Z grubsza jednak Metalmanię 2005 należy ocenić pozytywnie. Teraz pozostaje czekać, cóż nam przygotują organizatorzy imprezy na przyszły rok.
Materiały dotyczące zespołów
- Cradle Of Filth
- Apocalyptica
- Napalm Death
- Turbo
- Arcturus
- Pain
- The Haunted
- Dark Funeral
- Katatonia
- Amon Amarth
- ANJ
- Dies Irae
- Darzamat
- Thunderbolt
- Hermh
- Hedfirst
- Hell-Born
- Quo Vadis
- Pyorrhoea
- Supreme Lord
- Mess Age
- Abused Majesty
- Naumachia
- Dead By Dawn
- Valinor