zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 21 listopada 2024

relacja: Metalmania '99, Katowice "Hala Baildon" 15.05.1999

22.05.1999  autor: Samael
wystąpili: Samael; Grip Inc.; Anathema; Lacuna Coil; Turbo; Vader; Christ Agony; Artrosis; Tower; Evemaster; Pik; Dominium
miejsce, data: Katowice, Hala sportowa huty "Baildon", 15.05.1999

Tegoroczna MM (Metalmania - red.) zaskoczyła mnie paroma rzeczami - po pierwsze Hala Baildon, a nie Spodek. Niby Hala, ale do Spodka ma się nijak - czy aż tak bardzo jesteśmy rozpieszczeni ilością koncertów w Polsce, że nie chce nam się tyłka z domu ruszyć?!? Druga sprawa to bardzo punktualne rozpoczęcie Festu - czy coś takiego w Polsce się już zdarzało? NIGDY nie byłem na koncercie, który by nie zaczął się z poślizgiem. Punkt za organizacje - szkoda tylko, że jak napisałem, Baildon, a nie Spodek, gdzie atmosfery koncertu za bardzo nie było, co zdolniejsi mogli się poopalać... Tylko koncert Samaela odbył się po zmroku.

Niewdzięczna rola rozgrzewacza przypadła rodzimemu Dominium - niestety, nigdy wcześniej o nich nie słyszałem, ale zaprezentowali się całkiem przyzwoicie. Niech żałują Ci, którzy nie dotarli, a wiem, że było ich wielu - zespół grał muzyczkę typowo koncertowa, idealna do machania i innych nietypowych zachowań :) Death w średnich tempach z dość licznymi przyspieszeniami, do tego w tle klawisze, które miały raczej tylko zagęszczać atmosferę. Występ udany, szkoda tylko, że tak krótki (20 min, z czego widziałem może 10).

Jako drugi wystąpił, pochodzący bodajże z Niemiec, PIK (to zespół polsko-niemiecki - red.). Ich muzyka być może przypadłaby mi do gustu, gdybym słuchał tego w domowych pieleszach - niestety na koncert typu MM zupełnie się nie nadaje. Wypadli blado nawet przy swoich poprzednikach - dosłownie flaki z olejem. Ich muzyka to coś jakby połączenie heavy z doom, czyli właściwie początki klimaciarzy, coś a la Solitude Aeternus czy Candlemass, jednak, nie wnosząc do gatunku nic nowego ani wartościowego. W każdym razie nic wyjątkowego - tylko dla maniaków. Być może coś z tego będzie, choć wątpie, gdyż po paru latach działności nic wielkiego jeszcze nie powstało. Zresztą, muzyka nadaje się raczej do słuchania niż do zabawy.

Trzecim zespołem okazał się być (znów zgodnie z rozpiską! ktoś w Polsce nauczył się organizacji!) Evemaster. No cóż, ujmę to delikatnie - jeśli, ktoś o nich nie słyszał, niewiele strącił. Popłuczyny symfonicznego blackmetalu a la Dimmu Borgir, a raczej druga liga tego gatunku... O ile dwa pierwsze zespoły prezentowały sobą jakiś poziom i widać było, że czują swoją muzykę, to muzyka Evemaster dla mnie jest rzemiosłem. Tak, nie sztuka, lecz rzemioslo, nie wiem czy nawet zasługujące na miano "muzyka" - wtórne odtwarzanie cudzych pomysłów, w których naprawdę nie było nic twórczego czy zaskakujacego - takie coś, co można parę razy przesłuchać i potem swobodnie o tym zapomnieć. Na początku nawet próbowałem się wczuć w tę muzykę, jednak ponieważ wszystkie wałki brzmiały identycznie, nie warto było trącić energii... Naprawdę uważam, ze MM jako największy fest w tej części Europy jest nobilitacją dla zespołu i dlatego powinni tu grać wielcy jak Samael czy Anathema, oraz ci dobrze się zapowiadający, a nie zespoły, które swoim dorobkiem zasługują co najwyżej na występ w pubie.

Honor Metalmanii i mój poziom adrenaliny uratował Tower. Po 1,5h słuchania dźwięków wreszcie usłyszałem coś z pazurem (pierwszego Dominium nie liczę, gdyż byłem za późno), co rzeczywiście pasowało do tego festu. Muszę przyznać, ze wcześniej znałem Tower tylko pobieżnie - muzykę mają całkiem ciekawą, takie pochodne klimatów, trochę mocniejsze, z wplątanymi motywami muzyki ludowej (folkowej?). Rzecz ciekawa i dobrze sprzedana przez wokalistę, który wiedział, jak nawiązać kontakt z publicznością, co było widać po reakcjach pod scena.

Artrosis - moja edukacja skończyła się na płytce "Ukryty Wymiar", którą zresztą uważam za najlepsza w ich dyskografii. Niestety utworów z tej płytki nie było zbyt wiele, a nowy materiał poszedł trochę w inną stronę niż bym tego oczekiwał. Owszem, nie mogę im braku oryginalności ani smęcenia, tyle że zespół bardziej nadawałby się na festiwal w Bolkowie. Do MM pasował chyba najbardziej formatem i popularnością grupy - oceniając po reakcjach publiczności, występ naprawdę ludzikom się podobał. Artrosis można pochwalić za wytrwałość - mimo częstych problemów technicznych, gdy trzy razy stracili dostęp do elektronicznych zabawek i raz do wokalu, grali nadal - taka postawę to ja lubię. Szkoda tylko, ze właśnie w taki sposob objawia się przewaga tradycyjnych instrumentów nad elektroniką...

Po Artrosis, który wraz z Tower zapoczątkował cały blok występów polskich zespołów, zaprezentowali się Christ Agony. I znów liczne problemy techniczne - po dwóch normalnych kawałkach, nastąpił CA unplugged - Cezar z ekipą jednak twardo brnęli dalej, pokazując, że czadu można dać też bez prądu. Może na głośności występ stracił, ale na pewno nie na ekspresji - zaangażowanie muzykow co najwyżej wzrosło ze wściekłości na złośliwość rzeczy martwych. Efekt tego był bardzo widoczny, taka postawa nie tylko mi się podobała, większość sali skandowała "Cezar, Cezar!", bijąc przy tym brawo. Może niezbyt sprawiedliwie, bo cała kapela się męczyła, ale to i tak jakiś dowód uznania. Na koniec zagrali jeszcze materiał z "Unholy union", kończąc występ - nie wiem, czy to było nawet pięć piosenek w sumie - narobili apetytu i zeszli... Nie sądzę, żeby komukolwiek się podobało takie zakończenie, nie tylko ja pragnąłem więcej - mimo bardzo krótkiego gigu, przedstawili przekrój swojego materiału od najnowszego po "Unholy..." Wadą punktualnej organizacji jest brak bisów, który odczułem najbardziej boleśnie chyba w tym właśnie przypadku.

Behemothcik na całe szczęście i ku mojej radosze się nie pojawił - nie chciało mi się oglądać występu mało oryginalnej kapeli z towarzyszącym mu kiczowatym przedstawieniem, raz widziałem, wystarczy. Kicha. Zamiast tego puścili ich nowy materiał ("Ars Satanica"), który, muszę przyznać, bardzo mi się spodobał... Tylko gdzie tu black? Jakieś małe naleciałości, na ogół solidne łupanie w stylu starszego Sinister, czyli techniczny deathik jak się patrzy - może jeszcze zmienię o nich zdanie? W końcu bardzo się zmienili...

Vader należy do zespołów, których na codzień nie słucham, ale na koncertach - a jakże! Dlaczego na koncertach, a nie na codzień? Tu pewnie zostanę zjechany przez rzesze fanów Vadera, ale w muzyce cenię sobie raczej finezję niż agresję, nawet jeśli to jest death metal. Nawet na rodzimym podwórku mógłbym znaleźć bardziej wyrafinowane zespoły, jak choćby Trauma czy Demise. Na koncertach natomiast Vader daje porządnego kopa - mocno i do przodu haha. Na koncerty to jest genialne, w tym momencie MM wyglądała tak, jak powinna wyglądać od początku - totalny headbanging i pogo, z którego zostało mi się parę pamiątek na ciele :) Nie obyło się także bez teatralnych (i jakże zabawnych) wstawek Petera Pana, między innymi o tym żebyśmy byli twardzi i się nie poddawali, czyli nie chodzili na dyski haha. Z całego występu najbardziej spodobał mi się fragment "Sothis", który był dla mnie szczytem mozliwości zespołu - ale to tylko moje zdanie. Vader genialnie sprawdził się jako twórca atmosfery prawdziwego metalowego koncertu i chwała im za to!

Występ Turbo obserwowałem z zaciekawieniem, ale już z trybun. Jak to ładnie powiedział prowadzący atomikowy Bunkier, zespół, o którym mogliśmy słyszeć od starszych kolegów... Może trochę przesadził, ale naprawdę byłem zdziwiony faktem, ile osób się przy tym bawiło - wyglądało na to, ze niektórzy nawet specjalnie na to przyjechali - świetnie wyglądali machający "weterani" - połowa ludzi na dole miała 25 lat i więcej. Mimo, że wielu ludzi się tylko przyglądało, chyba jeszcze więcej się bawiło na dole - ochrona miała sporo roboty z wyłapywaniem ludzi, żeby nie wpadli na scene. Swoją drogą nie zauważyłem specjalnych braków kultury u ochrony, ale może się mylę - tak normalnej ochrony dawno już nie widziałem...

Po polskim bloku nadeszła pora na Lacuna Coil. I to tyle, co chciałbym napisać na temat tego występu, bo był na tyle żałosny, że nawet tyłka mi się nie chciało ruszyć z podłogi...

Po tak badziewnych poprzednikach, jeszcze jaśniejszą gwiazda okazała się Anathema. Co tu ukrywać, przyjechałem specjalnie na ten koncert, a zespół spełnił całkowicie moje oczekiwania - było o wiele lepiej niż dwa lata temu na tym samym feście. Liverpoolczycy zaczęli nietypowo, bo od coveru Metalliki, zdaje się "Oriona". Do całego występu może to nie pasowało, ale od razu rozruszało wsiech i stworzyło koncertową atmosferę. Później poleciały głównie kawałki z "Eternity", także parę z "Alternative 4" i co najważniejsze dwa nowe kawałki. Pierwszy z nich raczej spokojny, w klimatach "Alternative 4", ale z jakimś średnio ciekawym wokalem a la Pearl Jam - mam nadzieję, że tylko mi się tak wydawało. Drugi powinien być rozbudzaczem na nowej płycie Anathemy, zespół przypomniał sobie, że można grać trochę szybciej i mocniej - to mi się podoba! Mam nadzieję, że nigdy nie pójdą w swojej ewolucji do jakichś rytmów i nie staną się kolejnym klonem depeszów. Na razie się na to nie zanosi, a ja już wiem, na co wydam 60 zeta w czerwcu - na nowa płytę Anathemy... Po nowych utworach przeplatanych tymi lekko starszymi z "Alternative 4", znów jazda z "Eternity". Na koniec jeszcze utwór dedykowany dla wszystkich, którzy byli tam dwa lata wcześniej (to znaczy na MM, nie w Baildonie) - dzięki! - czyli "A Dying Wish" z ich kultowego krążka "The Silent Enigma". Cały występ oczywiście stworzył niesamowitą atmosferę typową dla Anathemy - szczególne zasługi należy przypisać tu frontmanowi i wokalowi w jednej osobie, czyli Danny'emu Cavanaghowi. Najbardziej podobał mi się tekst z początku koncertu - "We are Anathema. Do You know us?", jakby się chcieli upewnić, czy nikt ich nie pomyli z dziadoliką, haha. Później cały czas było polskie "dziękuję" i nieustanny dialog z publicznością.

Cały występ da się podsumować tak: lepiej być nie mogło. Może parę lat temu, z innym materialem, ale teraz to już trochę inny zespół - to co mieli obecnie, wykorzystali jak mogli najlepiej. To właśnie z tego koncertu pozostaną najlepsze wspomnienia po MM, przebił wszystkie inne razem wzięte - czekam na następne...

Na przebudzenie usłyszeliśmy dźwięki Grip Inc. Zagrali głownie starszy materiał, przeplatany paroma (4-5?) piosnkami z "Solidify". Charyzmatyczny wokal, pulsujące, raczej core'owe brzmienie plus totalne pogo przed scena, którego nie powstydziłby się Vader. Szkoda, że z winy nagłośnienia nie całość energii Gripów została nam przekazana. Oczywiście cały czas najbardziej wyróżniał się wokal, który zachowywał się jak na starego (? - chyba duchem!) punka przystało - totalne szaleństwo, machanie połączone z roznoszeniem sceny, wycieczki po głośnikach itp. Na koniec, co bardziej chętni dostali po głowie statywem od mikrofonu... Po tym nastąpił mały zgrzyt w zespole, gdyż Lombardo wkurzony na zachowanie Chambersa (wokal, rzut statywem itp.), opuścił halę i pierwszego możliwego bisu nie było :((

Zespołem zamykającym festiwal był Samael, próbujący wypełnić lukę powstałą w wyniku nieobecności Chucka i spółki (występ Death został odwołany w ostatniej chwili - red.). Czy im się to udalo? Opinie na pewno będą podzielone, na pewno nie był to Samael, jakiego chciałbym widzieć na festiwalu, wolałbym przenieść się parę lat wstecz, no ale cóż... Epoka "Rebellion" i "Ceremony..." minęła. Ci, którzy wola jeszcze starsze rzeczy być może ucierpieli jeszcze bardziej. Wszystko zostało podporządkowane elektronice, niestety perkusja była tylko co najwyżej wzmocnieniem dla automatu. Koncert rozpoczął się jednym z przearanżowanych utworów z "Ceremony...", nie dam głowy, ale chyba "Black Trip" - trochę podobnie, ale jakże inaczej. Cały koncert to głównie "Passage" i jej nowe aranżacje.

Na nieszczęście dla mych uszu nastąpiły także "utwory", eh, przepraszam - "dzieła muzyczne", pochodzące z "Exodus", które nie maja nic wspólnego z muzyką, jakiej oczekuję od tego zespołu... Żadnego mroku, żadnej ciężkości i klimatu, takie tam puk-puk i inne rytmy plus światełka, czyli z Hali Baildon zawędrowaliśmy do Trendu albo innej rytmoteki... To tragiczne zdarzenie tak mocno zachwiało kultową pozycja podstawy szwajcarskiej sceny, że wiele osób poczuło nieodpartą chęć opuszczenia obiektu, dosłownie eksodus, hehe. Po tej żenującej wstawce, mogło być tylko lepiej i niech żałują Ci, którzy nie byli dla nich pobłażliwi - można było jeszcze usłyszeć m.in. "Baphomet's Throne", "Rain" i "Shining Kindgom" oraz trzy nowe utwory, z których szczególnie interesująco brzmiał "The Cross" - coś jak "Passage", tylko ciężej i już nie tak rytmicznie, czego szczególnie się obawiałem. Cześć artystyczną uzupełnili hmmm... tancerze(?) z ogniami, którzy dali dwa naprawdę dobre występy i myślę, że byli ciekawym urozmaiceniem.

Moja ogólna ocena: jeśli nie liczyć dwóch żałosnych kawałków - genialnie, bez zarzutu. Niestety te dwa kawałki dały mi się we znaki, jakbym trafił nie do tej hali co trzeba...

Podsumowując cały festiwal: kto nie był, niech żałuje, impreza była warta o wiele większych pieniędzy - szkoda tylko, ze nie odbyła się w Spodku. Organizacja jak na Polskę niezwykła, nawet ochrona nie była szczególnie upierdliwa. Wątpliwości pozostawia dobór zespołów, no ale, gdy ja odpoczywałem, inni się bawili - a ja tam byłem i miód z uszu piłem...

Ta recenzja jest wynikiem moich wyłącznie subiektywnych odczuć Jeśli masz merytoryczne uwagi, jeśli ze zmęczenie lub utraty słuchu źle rozpoznałem czyjś utwór - proszę o komentarz. Jeśli nie podoba Ci się recenzja jako taka, napisz swoja :)

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?