- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Metallica, Apocalyptica, Monster Magnet, Mercyful Fate, Warszawa "Stadion Gwardii" 1.06.1999
miejsce, data: Warszawa, Stadion Gwardii, 1.06.1999
Trzydzieści tysięcy długowłosych, odzianych na czarno, młodych (przynajmniej duchem) osób z najdalszych zakątków Polski najechało pierwszego czerwca Warszawę. Oblężenie, mimo sporej ilości zatrzymanych pasów nabijanych zimną stalą, kilku noży nieznanego zastosowania i drewnianych kijów, a także hektolitrów wypitego piwa, miało charakter pokojowy. Spokojny i cichy... Nie! Cicho nie było! Ryk imponujących zestawów głośnikowych słychać było wiele kilometrów od epicentrum kataklizmu, zwanego koncertem Metalliki.
Od rana w okolicach ulicy Racławickiej robiło się coraz tłoczniej. O 15 otworzono bramy, morze ludzi powoli wlało się na teren Stadionu Gwardii. Spóźnialscy mogli kupić bilety u koników za 90-120 złotych, niezbyt drogo, zważywszy na okoliczności. Biada łakomczuchom i spragnionym, ogromne kolejki ustawiły się do kilku punktów sprzedaży. Nie lepiej mieli chcący pozbyć się nadmiaru płynów w organizmie - 500 osób na jedną ubikację to nienajszczęśliwiej dobrana proporcja. Cóż, jak często bywa, zabrakło wyobraźni.
Nie dane mi było zdążyć na występ Mercyful Fate, dlaczego impreza tej rangi odbywa się w środku tygodnia i rozpoczyna wczesnym popołudniem? Nie wiem też, prawdopodobnie mam szczęście, jak wyglądało wpuszczanie na stadion - sądząc po operacji odwrotnej, nie było przyjemnie...
Monster Magnet uraczyli publiczność utworami z ostatniej płyty z przebojowym "Powertrip" na czele. Nowoczesny amerykański metal (cokolwiek by to nie znaczyło) podobał się sporej części przybyłych, mimo wtórności i "pływającego" dźwięku.
"Metallica plays Apocalyptica" - tak Finowie zapowiedzieli na zakończenie swoich kilkudziesięciu minut gwiazdę wieczoru. Wcześniej jednak czterej jeźdźcy apokalipsy, to jest wiolonczeliści, odziani w obowiązkowe fraki (spodnie to nie fraki, więc mogą być poszarpane, ciężkie, czarne glany komponują się z resztą przyodziewku całkiem nieźle) zmusili swoje instrumenty do wydawania niemiłych dla zębów dźwięków. Dynamiczne wykonanie cudzych (oczywiście Metallica, do tego Slayer, Sepultura) i swoich własnych ("Metal Boogie") nie mogło się nie podobać. Apocalyptica wypada równie dobrze na dużym stadionie i w małej salce, muzyka zajmuje całą dostępną przestrzeń i nie pozostawia słuchaczy obojętnymi.
Długa przerwa, rosnące zniecierpliwienie, szczelnie nabita głowami płyta, pełne trybuny. Z taśmy gra Black Sabbath i... Skyclad! Co chwila okrzyki: "Metallica, Metallica", oklaski dla technicznych sprawdzających instrumenty. Napięcie sięga zenitu. Intro z taśmy i zaczyna się!
Muzyka gra, światła świecą, materiały pirotechniczne wybuchają, a dźwięk pływa z lewa na prawo i z powrotem. Co się dzieje, przecież nagłośnienie miało być wspaniałe?! Niestety już do końca koncertu można było mieć zastrzeżenia - zanikające gitary i wokal, po chwili pojawiające się ze zdwojoną mocą. Do tego dość nieszczęśliwie "ustawiono" perkusję Ulricha, stopa nie powinna znajdować się na pierwszym planie. Tylko nieliczni zwracali jednak uwagę na takie drobiazgi, jak słuchanie muzyki, przecież na scenie szaleli Oni! W dodatku materiał nowszy niż czarna płyta stanowił zdecydowaną mniejszość tego, co zaserwowała nam Metallica. Wszyscy oczekiwaliśmy klasycznych "Master Of Puppets", "One", "Creeping Death", "Fight Fire With Fire", "For Whom The Bell Tolls", "The Four Horseman" i... nie zawiedliśmy się! Nie zabrakło improwizacji, nie zabrakło odgłosów wybuchów i prawdziwych eksplozji przed "One". Można żałować jedynie braku "Seek And Destroy", ale nie można mieć wszystkiego.
Główna część koncertu trwała ponad godzinę, drugą godzinę wypełniły trzy bisy. Na koniec muzycy zapewnili nas, że wkrótce wrócą do nas podczas szykującej się trasy. Włączono światła i trzeba było powoli wychodzić. Zdecydowanie zbyt wcześnie.
Wykonanie większości utworów trudno było nazwać żywiołowym, fragmenty pochodzące z "Ride The Lightning" miały zmienione brzmienie. "Pływający" dźwięk również nie pomagał. Prawdopodobnie miałem zbyt wysokie oczekiwania, ale Metallica to przecież nie podrzędny zespół trzecioligowy! Koncert było tylko dobry, a miał być koncertem roku, pozostał niedosyt.
Ale na to nie wiele można poradzić, to był już słabszy okres zespołu, a ludzie chcieli słuchać kawałków z load, reload i garage.
Cóż, to był okres przejściowy, kapela się nie rozpadła. Tyle, że potem opracowała żelazny kanon koncertowy
z płyt do czarnej włącznie, czyli to co fani lubią najbardziej i jeździ z nim do tej pory. Czy to dobrze słuchać zawsze seek & destroy jako ostatnie, nie wiem, mi starczyło raz na Bemowie.
a pamiątkę (+ bilet) mam do dzisiaj ;p
Rozumiem że dla niektórych to wspomnienie młodzieńczych emocji ale koncert był tragiczny. 5 lat póżniej w Chorzowie panowie odpoczęli i wszystkie błędy naprawili.