- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Metalmania 1995", 23.04.1995
miejsce, data: Katowice, 23.04.1995
Oczywiscie wiem, ze odwiedzanie tego typu imprez to pewien rodzaj zboczenia, ale przeciez kazdemu cos dolega... Mimo wszystko zachecam do przeczytania ponizszej relacji.
Juz jakis czas temu dowiedzialem sie, jakie zespoly beda wystepowaly podczas tegorocznego spedu metalowcow. I natychmiast zapragnalem znalezc sie w Zabrzu 23 kwietnia przed poludniem. Na przeszkodzie stal jeden drobiazg - fundusze. Cale szczescie mialem akurat niedawno imieniny i zjawila sie w dodatku ciocia. Dzieki jej zaskakujacej szczodrosci moglem dokonac hurtowego zakupu jednej sztuki biletu i takiej samej ilosci analogicznego artukulu, upowazniajacego do przejazdu PKP na Slask. Poza zastrzezeniem wszelkich mozliwych praw organizatorzy umiescili na bilecie rowniez punkt 9 brzmiacy: "Posiadacze biletu moga byc narazeni na ciagle przebywanie w sferze poziomu dzwiekow, mogacych spowodowac uszkodzenie sluchu". To raczej nie wymaga dodatkowych komentarzy.
23 kwietnia (niedziela) ruszylem porannym ekspresem do Katowic. Spodobal mi sie osobnik zapowiadajacy kolejne stacje, nie byl w stanie zapamietac nazwy pociagu. Nie umial rowniez przeczytac informacji z kartki, mimo, ze robil to kilkakrotnie. Byl trzezwy. Niecale trzy godziny pozniej jechalem juz osobowym do Zabrza, oczywiscie nie bylem sam. Z drugiej strony bylo na tyle luzno, ze pani kontrolujaca bilety nie miala problemow z wykonywaniem swoich obowiazkow. Najpierw podeszla do jednego dlugowlosego - - nie mial w ogole biletu. Stwierdzila, ze wypisze mu mandat, ale najpierw chciala wyegzekwowac absurdalnie wysoka doplate, z powodu zle przymocowanego zdjecia w legitymacji, od innego neandertalczyka. Biedak nie wysiadl na wlasciwej stacji, a gosc bez biletu nie niepokojony opuscil pociag. Chamstwo kontrolerki nie przekraczalo normy, no moze troche.
Hala widowiskowa oddalona jest od stacji o kilometr albo dwa, cala droge towarzyszyla nam honorowa eskorta Policjantow. Mimo to znalazl sie tubylec, ktory chcial porwac mi koszulke, a pewnie rowniez przemeblowac fizjonomie. Przyczyna, jak zwykle, byla bardzo prosta - gosc zapytal skad jestem, wymruczalem, ze z Warszawy, a on wlasnie na to czekal. Nie mialem problemu z wyrwaniem sie, czesciowo dlatego, ze idacy obok byli Slazakami. W sumie znam przyczyny zawisci niewarszawiakow do mieszkancow stolicy, ale nie uwazam ich za specjalnie sensowne.
Przed wejsciem do hali mialem chwilke czasu na przyjrzenie sie publice. Jak zwykle na takich koncertach, przewazali faceci. Srednia wieku - okolo dwudziestki. Zadziwiali mnie osobnicy (plci obojga) zapici w trupa jeszcze przed poludniem. Przeciez mozna rownie skutecznie stracic przytomnosc w wyniku przedawkowania alkoholu bez wybierania sie na Slask. Duzo taniej i przyjemniej. Pieniadze potrzebne na bilety uwazam w tej sytuacji za niecalkiem rozsadnie wydane. Bo co ci ludzie pamietaja po powrocie do domu? Jeszcze warto zwrocic w tym miejscu uwage na stroje. Obowiazujacym kolorem byl czarny, oczywiscie z obrazkami reklamujacymi ulubione kapele. Wiekszosc dziewczyn wygladala tak samo, to znaczy rozpuszczone wlosy, czarne wdzianko, bezsensowny makijaz, ktory po kilku godzinach wygladal najczesciej zalosnie. Tylko jednostki sie wyroznialy i to nie zawsze na plus. Brzydsza czesc publiki wcale nie byla oryginalniejsza, ale przynajmniej nieumalowana. Ciekawym wyjatkiem byl chlopak w koszulce z Asterixem i Oberixem. Ja mialem na sobie czarna (a jakze) koszulke (ale tym razem tylko czarna) i sliczne plazowe krotkie spodenki. Nie widzialem nikogo odzianego w cos zblizonego, a jaka wspaniala wentylacja. Bardzo podobal mi sie zapity skin, ktory nie zostal zabity przez tlum metali, co wiecej, znalezli sie tacy, ktorzy bratali sie z nim, nie sprawiali wrazenia specjalnie trzezwych. Czego to alkohol nie robi z ludzi...
Przed wejsciem do sali spotkalem dwie dziewczyny z Warszawy, dzieki czemu nie musialem caly czas targac plecaka. Okazalo sie, ze nie mozna wnosic do srodka zadnych napojow, wody mineralnej rowniez. Wedlug mnie wlasnie ten drobiazg byl najgorszym niedociagnieciem organizatorow. Ochraniarz obmacujacy w poszukiwaniu lancuchow, kastetow i innych narzedzi powiedzial, po spelnieniu swojego obowiazku, "dziekuje" i, wskazujac wejscie, "prosze" (sic!). On naprawde byl uprzejmy! Bilety sprawdzal czlowiek z dlugimi wlosami i stosowna koszulka, tak wlasnie powinno byc. Bylismy w srodku! Liczna publika zajmowala cala powierzchnie hali, niestety bez trybun. Przegapilem prawie caly wystep pierwszego zespolu, a grali calkiem przyjemnie dla ucha. Niezbyt ostro i melodyjnie. Zajelismy niezle miejsce z prawej strony konsoli dzwiekowo/oswietleniowej mniej wiecej w polowie hali. Spokojne, z niezlym widokiem, idealne do wypadow pod scene.
Pierwsza kapela, naprawde warta uwagi, bylo polskie Quo Vadis. Nagrali juz kilka swietnych plyt, a na scenie emanowali wprost energia. Ciagle biegi i skoki, durne miny, przyzwoity wokal i denne naglosnienie gitar. Moze bezprzewodowe wzmacniacze nie sprawdzaja sie jednak w naszych warunkach? Produkowali sie zdecydowanie zbyt krotko. Nastepnie zainstalowali sie Head Like A Hole z Nowej Zelandii (sic!). Za dlugo stali na glowie i chyba im sie imprezy pomylily. Hard Core z elementami rapowymi spotkal sie ze zdecydowanym sprzeciwem widzow w postaci gwizdow. Oni dla odmiany grali zdecydowanie zbyt dlugo. Nastepni byli ich krajanie, styl podobny, gwizdy rowniez. Trzeba przyznac, ze przynajmniej energii im nie brakowalo i radosci zycia. Organizatorzy postanowili pognebic nas jeszcze troszke i sprezentowali polski Dynamind. I znow rapowanie. A juz mialem nadzieje, ze przynajmniej oni nie wystapia... Niestety mialem juz wczesniej nieprzyjemnosc sluchania ich produkcji. Nie meczyli sie na darmo. Widzialem goscia, ktoremu sie podobalo. Podskakiwal nawet. Robil to jednak strasznie, dawno nie widzialem kogos nie majacego poczucia rytmu w takim stopniu.
Wreszcie skonczyli. Teraz kilka slow o obsludze technicznej koncertu. Dzwiek byl calkiem przyzwoity, moze poza Quo Vadis, niestety. Za to oswietlenie mnie rozbawilo. Przy konsolecie siedzieli trzej dlugowlosi faceci, ktorzy paluszkami podrygiwali rytmicznie na przyciskach. To powodowalo wlaczanie i wylaczanie calej baterii swiatel scenicznych. Nie ma to jak wysoce rozwinieta technika. Jak zwykle zmiany kapel trwaly stanowczo zbyt dlugo, ale tego wymaga odpowiednia jakosc dzwieku. Przerwy wypelniala (jesli chodzi o halas) muzyka z tasmy. Najpierw My Dying Bride z najnowszej plyty. Nie ma to jak melodyjki. Podpisywali rozne rzeczy i mieli zagrac. Niestety mieli. Moze ktos stwierdzil, ze tlumek nie zdazy odjechac z Zabrza i narozrabia? A moze cos sie po prostu popsulo. Nie raczono nas poinformowac. Po wysluchaniu calego albumu, raczeni bylismy nowym Deathem. Ogolnie tasmowe granie dawalo uszom pewien odpoczynek.
Acid Drinkers, jak zwykle, zainstalowali swoja wlasna perkusje. Mieli problemy z jednym kotlem, co dalo Litzy (gitara, wokal) wspanialy pretekst do gadania. Twierdzil, ze i tak beda mieli najlepiej brzmiace bebny. W koncu zaczeli grac. Jako drugi, czy trzeci utwor chcieli wykonac "Jonasza", ale biedacy nie mogli. Gitara nie stroila. Litza znow zabawial sie w konferansjera. Kazal technicznemu wyjsc na scene, a nam wygwizdac go. Co tez skwapliwie uczynilismy. Pozniej okazalo sie, ze nie stroil bas, Litza bardzo sie wstydzil, Titus (wokal, bas) tez. A poza tym, po ktoryms kolejnym szybkim utworze, powiedzial po cichu, obok mikrofonu, "moje serce!". Przypominam, ze przeszdl ciezka operacje tegoz w zeszlym roku i nagral piec albo szesc plyt. W ramach spokojniejszego utworu zagrali "Seek And Destroy", do kompletu dodali oczywiscie "Smoke On The Water". Pospiewalismy troszke. Jedyny zespol tego dnia, ktory sluchal, czego chce publika i gral to, niezaleznie od czasu powstania utworu. Na koniec poczestowali nas Kissami, podobno podobaja sie Popcornowi (gitara). A propos Popcorna, nie zaskoczyl tym razem strojem. Po szlafroczku wlasciwie nic nie moze zdziwic. Na glowie w ogole nie mial wlosow. Litza zobaczyl w pewnym momencie flage Deathu i stwierdzil, ze sa swietni, i ze on tez przyjechal na "deta". Acidzi po raz kolejny potwierdzili, ze sa jednym z najlepszych zespolow koncertowych w tym kraju. Wszystko wykonali po prostu wspaniale, brzmieli doskonale. I oczywiscie zeszli ze sceny o wiele za wczesnie, a muzyka z tasmy uniemozliwila domaganie sie bisow. Przy nich troszke podrygiwalem, ale pogowac zaczalem dopiero przy nastepnym zespole.
Grave. Szwedzi, a graja zupelnie cieplutko i ostro. Jest ich trzech, w tym kompletnie lysy wokalista. Wydzieral sie, ze az milo. A jak milo sie pogowalo. Tylko, ze innym dookola nie starczalo kondycji na wiecej niz dwa utwory. Wiec musialem skakac prawie sam. Niestety nie znalem repertuaru, wiec skandowanie "Into the Grave" niewiele mi mowilo, ale glosne bylo. Pod koniec wystepu poczulem sie spragniony i udalem sie do stoiska z napojami. Po pol godzinie tloczenia i pocenia udalo mi sie zakupic dwa duze kubki wody mineralnej. Wymagalo to duzej ilosci masy miesniowej. Co slabsi (slabsze?) wlasciwie nie mieli szans. Bez kolejki dostepne bylo tylko EB, a ja nie pijam alkoholu, piwa tez nie. To tak w ramach wychowania w trzezwosci.
Wypilem, a czesc wylalem sobie na glowe i pobieglem z powrotem pod scene. Wlasnie zaczal Samael, swietni. Na wzmianke niewatpliwie zasluzyl klawiaturzysta. Czarne okulary, przylizane wlosy i przerazliwe dzwieki, wydobywajace sie z instrumentu. Znow moja kondycja okazala sie najlepsza. Teraz dla odmiany zachcialo mi sie do ubikacji. Kolejka rownie duza, co do wody, za to smrod o wiele wiekszy. W dodatku tam tez zorganizowano palarnie. Niestety wypadly z rozkladu dwa zespoly, przede wszystkim My Dying Bride.
Zagrala za to gwiazda: Death. Przedtem byla szczegolnie dluga przerwa, a potem okolo godziny wspanialych gitar. Swoja droga panowie profesjonalisci wyjatkowo dlugo odpoczywali pomiedzy utworami, przy wylaczonym swietle wycierali gitary (przez caly czas gorac panowal przeokrutny), pili, naradzali sie. Nawet po dwie, trzy minuty. Ale pozniej zagrali na przyklad "Philosophera", lepiej niz na plycie. Potrafia stworzyc doskonala atmosfere, szybko wywijac palcami i przez caly czas jest w tym w dodatku mase melodii. Wokal nawet czasem przerywal charczenie i wydawal z siebie calkiem ludzkie odglosy. Zachecal do zabawy, przekonujac nas, ze w koncu po to tu jestesmy. Mial racje. Jak wszystkie dobre zespoly, Death rowniez zbyt szybko skonczyl swoj wystep. Wlaczono swiatla, a muzyka znow zagluszyla krzyki domagajace sie bisow. Nie pozostalo nic innego, jak udac sie na stacje... Bylo po dziesiatej, oczywiscie wieczorem.
Eskorta policyjna znacznie sie wzmocnila, zomowcy nie chcieli nas niestety podwiezc. Doszlismy na stacje, ustalilismy z dziewczynami, ze jednak przydaloby sie kupic bilety do Katowic. Popchalem sie przez jakies pol godziny i moglismy legalnie wsiadac do pociagu. Wspaniala jest idea dwoch kas na taka mase ludzi. Dawno nie pilem czegos tak paskudnego, ale flamaster okazal sie jedynym dostepnym w Zabrzu napojem. Wydawanie pieniedzy okazalo sie zbyteczne, tlok w pociagu i tak uniemozliwilby jakakolwiek kontrole. W Katowicach odpoczelismy, kupilem strawne picie i bilety, dziewczyny wyslaly pocztowke i po godzinie czekalismy na peronie. Okazalo sie, ze wracajacych w kierunku Warszawy przybylo (w stosunku do pociagu porannego). Umiejetnosc biegania (glownie moja) umozliwila nam zajecie miejsc siedzacych w przedziale. Niestety weszli do niego rowniez mlodzi milosnicy metalu z jakiejs wiochy, ktora niestety znajdowala sie gdzies po drodze do domku. Glowna ich wada byla gadatliwosc i palenie papierosow. Moze i nie jestem tolerancyjny, ale nie lubie calego tego smrodu. Upraszam wszystkich palaczy o nie obrazanie sie na mnie. Podroz powrotna trwala okolo czterech i pol godziny, czyli prawie dwa razy dluzej niz w tamta strone. Taka jest wlasnie roznica pomiedzy ekspresem, a pociagiem pospiesznym.
Dotarlismy do Warszawy okolo piatej. Ciekawe, czy jeszcze kiedys zobacze te dziewczyny, jesli tak, to pewnie na jakims koncercie. Zakupienie biletu komunikacji miejskiej okazalo sie o tej porze niewykonalne, a naprawde chcialem jechac legalnie. W domku wskoczylem pod prysznic i przespalem caly dzien. Koniec.
P.S. Wielkie dzieki dla Sylwii za to, ze nie musialem obawiac sie nocowania na dworcu w Katowicach.
Materiały dotyczące zespołów
- Death
- Samael
- Grave
- Acid Drinkers
- Head Like A Hole
- Quo Vadis