- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: M'era Luna Festival, Hildesheim, 13-14.08.2005
miejsce, data: Hildesheim, 13.08.2005
miejsce, data: Hildesheim, 14.08.2005
Wybierając się na M'Era Luna Festival, spodziewałam się imprezy podobnej do innego, niemieckiego giganta - Wave Gotik Treffen. Dość szybko okazało się, że poza sporą ilością sklepów z gotyckimi ubraniami i gadżetami - trudno jest szukać podobieństw między tymi dwoma festiwalami.
Koncerty odbywały się na dwóch scenach zbudowanych na terenie lotniska w Hildesheim. Poza pasami startowymi znajdowało się duże pole namiotowe z dobrze przygotowaną bazą sanitarną. Potężna scena zlokalizowana była tuż koło wieży centrali lotów, a mniejsza w bocznym hangarze. Na obu scenach grano równocześnie, ale ze względu na nieduży dystans, można było spokojnie krążyć i oglądać różne występy. Pierwszym koncertem, na jaki dotarłam po rozpakowaniu się, był występ niemieckiej grupy Qntal. Jest to bardzo ciekawy projekt, założony w 1991 przez dwóch muzyków związanych z Deine Lakaien (Ernsta Horna i Michaela Poppa) oraz wokalistkę Sigrid "Syrah" Hausen. W swoim założeniu Qntal komponuje nowoczesne aranżacje średniowiecznych utworów, tworząc przy tym coś co można próbować nazywać "elektro-folkiem". Mała scena M'Era Luny idealnie nadawała się do stworzenia folkowego klimatu. Muzycy wykorzystali dużą ilość instrumentów (flety, flażolety, mandolinę, bębny, kotły i tradycyjne gitary) i dosłownie "rozkołysali" całą publiczność, do czasu najbardziej znanego utworu Qntal "Ad morten festynamus", kiedy to sala razem w wokalistką śpiewała i skakała przy akompaniamencie rytmicznych bębnów.
Z małej sceny przeniosłam się na chwilę na powietrze, by zobaczyć niemiecki Limbogott. Nie mam pojęcia dlaczego ta szóstka trafiła ze swoim "show" na główną scenę. Gdy chłopcy wybiegli, koszmarnie umalowani a la tandetne zombie, pokazując wszystkim fucki i rzucając się na boki, moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Pierwsze wrzaski z głośników przyspieszyły więc moją decyzję o powrocie do hangaru, zwłaszcza, że swój koncert zaczęło już Leaves Eyes. Moją ciekawość tym występem podsycały plotki o wielkiej transformacji wokalistki Liv Kristine, niegdyś filaru Theatre of Tragedy. Opowieści krążące o zmianie image i stylu nie były przesadzone. Dynamiczna, szczupła osóbka przy mikrofonie zupełnie nie przypominała Liv z czasów jej solowego albumu "Deus Ex Machina". Białą, loczkowaną świnkę Pigi zastąpiła odmłodzona i silna, ubrana w skóry wokalistka. I tylko głos, niesamowity pod każdym względem, został ten sam. Swoją drogą, ciekawe jak ona potrafi śpiewać tak głośno i głęboko, będąc ubraną w ciaśniutki gorset... Mimo zapewnień, że Liv odcina się od przeszłości z Theatre of Tragedy - jej nowy projekt Leaves Eyes jest dość podobny stylistycznie, choć wzbogacany wokalami jej męża - Alexandra Krulla (Atrocity) wydaje się być nieco cięższy. Artyści sami określają siebie jako zespół z pogranicza metalu, rocka i gotyku. Inspiracją dla ostatniego (drugiego) albumu Leaves Eyes "Vinland Saga" była sztuka i mitologia skandynawska - teksty opowiadają o legendarnym podróżniku, znanym z mitologii jako Leif Erikson, załodze jego statku i rozterkach ukochanej marynarza. Niestety w związku z tym nie są zbyt skomplikowane i oryginalne i miejscami trzeba było ukradkiem ziewać. Publiczność zdecydowanie ożywiła się jednak na mocne "Farwell Proud Men" no i chyba najbardziej znany utwór tej formacji "Elegy".
Zaraz po Leaves Eyes na scenę wkroczyło Atrocity i, tak dla odmiany, na wokalu pojawiła się Liv Kristine i Alexander Krull. Muzycy zagrali dwa kawałki z najnowszego albumu "Atlantis" (m.in. "Cold Black Days"), które zostały dość chłodno przyjęte przez publiczność. Może dlatego zespół "przeskoczył" do największych hitów Atrocity z przed lat (a nazbierało się, gdyż pierwsze utwory formacji zostały wydane w 1988) m.in. "The Great Commandment". Gdy wybiegałam z hangaru, spiesząc się na amerykanów z The Crxshadows, publiczność właśnie szalała przy "B.L.U.T.". Przed występem amerykanów zdążyłam jeszcze na bisy grupy [:SITD:], które porwały publikę ściśniętą w hangarze pod sufit. Bardzo żałowałam, że nie zobaczyłam całego występu.
The Crxshadows słusznie nazywani są najbardziej popularnym w Europie, amerykańskim zespołem Darkwave. Szkoda, że na M'era Lunie zagrali bardzo słabo, plasując się na wysokim miejscu wśród rozczarowań festiwalu. To nie był mój pierwszy, oglądany, występ amerykanów i dlatego z czystym sumieniem mogę napisać, że byli po prostu nudni. Wciąż ten sam zestaw utworów ("Marilyn", "Return", "Tears" itd.), te same układy taneczne, te same ruchy i gesty. Rogue (wokalista zespołu) oczywiście wpakował się na rusztowania od sceny, a u jego stóp tańczyły apetyczne tancerki. Dodatkowo koncert był fatalnie nagłośniony. Obudziłam się tylko na chwilę, gdy ktoś z polskich fanów wrzucił na scenę materiał z napisem "Dziękujemy za Bolków" (rzecz jasna po angielsku), który Rogue pokazał publiczności. Szkoda, że to był jedyny polski akcent na M'era Lunie.
Następnym "podziwianym" przeze mnie zespołem był niemiecki Schandmaul. Na szczęście pod scenę dotarłam dopiero pod koniec koncertu. Schandmaul to reprezentant, bardzo popularnego w Niemczech, folkrocku. Piszczałki, flażolety, dudy, elektroniczna litra celtycka (!), akordeon podane w jednej jazgoczącej papce dźwięku z podłożonym bitem. A do tego skaczące po scenie skrzypaczki, udające folkowe tańce (których w oryginalne chyba dawno nie widziały). Uszy więdły, a reakcja publiczności wprawiała mnie w nieprzerwane osłupienie. Otóż większość zgromadzonych wokół mnie ludzi wręcz spijała słowa z ust wokalisty. Publiczność śpiewała z zespołem większość utworów, klaskała, skakała, "wkręcała żaróweczki" i robiła "fale". Moje zdziwienie było tym większe, że zaraz na sceną miało wkroczyć legendarne VNV Nation, które stylistycznie nie ma nic wspólnego z folkrockiem nadającym się do tzw. "kotleta". Na szczęście moje męczarnie wkrótce się skończyły, rozbawiona publiczność rozpełzła się po okolicznych sklepach i barach, a ja spokojnie, acz długo, czekałam przy barierkach na brytyjską legendę EBM.
Ronan Harris wybiegł na scenę trochę zdenerwowany na techników, którzy schrzanili ustawienia projektorów multimedialnych co popsuło nieznacznie wizualną stronę występu. Szybko jednak dał się porwać, wchodząc w niesamowity kontakt z publicznością. Ludzie szaleli, skakali, klaskali. Pod sceną nieśmiało zaczęło się pogo. W miarę trwania koncertu widać było zachwyt w oczach wokalisty - aż zaczęłam żałować, że nie widzę tego co on. Był wyraźnie poruszony entuzjazmem publiczności, co jeszcze ją podkręcało. Pomiędzy kolejnymi utworami (m.in. "Honour", "Epicentrum", "Entrophy", "Legion", "Electronaut") wciąż powtarzał "Wow, look at you, you are great..." itd. To był zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów jakie widziałam w czasie tegorocznej M'ery.
Po VNV Nation na scenę wkroczyła gwiazda pierwszego dnia festiwalu - Skinny Puppy. Gdy przed widownie wskoczył wokalista legendy industrialu w swoim, mocno już sfatygowanym kostiumie, wiedziałam, że to nie będzie "normalny" koncert... i nie był. Po koncercie krążyły najróżniejsze opinie - jednych występ "szczeniaka" powalił na kolana, innych rozczarował (np. mnie). Niemniej ciężko będzie zapomnieć fruwające kawałki sztucznego mięsa, bryzgi krwi, plucie, najdziwniejsze przebrania i sceniczne akrobacje. Swoich fanów nie zawiedli, grając utwory z nowego albumu ("The Greater Wrong of The Right"): "I`mmortal", "Pro-Test" oraz starsze kawałki m.in. "Death", "Worlock", "Tin Omen", "Rodent", "Testure". Po koncercie Skinny Puppy, w mniejszym hangarze odbyło się after party.
Następny dzień przywitał nas ulewą i zimnym wiatrem. Lało całą noc, wszędzie było błoto i kałuże, choć trzeba pochwalić Niemców bo w błotne bajora na polu namiotowym zwozili na bieżąco traktorami słomę i trociny. Z powodu koszmarnej pogody, większą część tego dnia spędziłam w namiocie dla prasy i pod różnymi daszkami, słysząc z daleka występ The Birthday Massacre i Zeraphine. Co prawda wokalista tej drugiej formacji próbował rozruszać jakoś zmokniętą publiczność (nawet kilka parasoli podskakiwało w rytm muzyki) i żartował, że M'era Luna jest w tym roku największym, błotnym, festiwalem. Widok był naprawdę dołujący, zwłaszcza gdy patrzyło się na nieporadne cyber-gotki na 20 cm obcasach, które próbowały nie zjeżdżać na błotnych zjeżdżalniach, które utworzyły się na nierównym polu do okoła sceny. Myślę, że z tego powodu znaczna grupa ewakułowała się jeszcze przed największymi gwiazdami drugiego dnia M'ery.
Przed siekającym deszczem uciekłam do hangaru, na małą scenę, gdzie akurat grał amerykański Flesh Field. Zespół wspomagany przez klawiszowca formacji Plastic, Matthiasa Ewalda, dał niesamowity show. Trochę gryzł w uszy nieporadny wokal Wendy Yanko, ale całość była zdecydowanie udana. Ludzie bawili się nieźle, gdyż muzyka Flesh Field jest dobrze znana publiczności - można ją za darmo ściągnąć z internetu, z oficjalnej strony zespołu (legalnie!).
Z powodu obsuwy na małej scenie i prasowej bieganiny usłyszałam tylko w tle występ Lacuna Coil (bardzo udany) bo przyszło dokonać jednego z bardziej dramatycznych wyborów tego festiwalu: w tym samym czasie, na dwóch różnych scenach miało występować Diary of Dreams i Deine Lakaien. Ponieważ widziałam już występ Niemców z Diary of Dreams (znanych polskiej publiczności m.in. z festiwalu Castle Party 2003) i niedługo wybierają się do Polski (Gothic.pl Festival #2) poszłam tylko na sam początek. Adrian Hates śpiewał zupełnie inaczej niż na pamiętnym koncercie w Bolkowie. Również image zespołu był odmieniony - widać Diary wraca do korzeni. Zagrali ciężko, wokalista (bez makijażu, ubrany w sutannę jak za dawnych czasów) śpiewał ostrzej, cichsze były bity. Cóż, zostaje cierpliwie czekać na zbliżający się Warszawski koncert, żeby ocenić zmianę jaka zaszła w występach na żywo tego popularnego zespołu. Gdy wychodziłam z hangaru, właśnie kończyło się "Panic". Zobaczenie na żywo Deine Lakaien było jednym z głównych powodów dla których wybrałam się na M'Era Lunę i myślę, że nie dla mnie jednej. Publiczność, choć przetrzebiona przez złośliwą pogodę, wyraźnie nie mogła doczekać się rozpoczęcia występu. Wkrótce na scenie pojawił się Alexander Veljanov oraz Ernst Horn wraz z poszerzonym zespołem (skrzypce, altówka, gitara). Wśród dymu i skromnej, świetlnej oprawy popłynęła melodia "Dark Stars". Alexander, jeden z najbardziej ekscentrycznych muzyków niemieckiej sceny alternatywnej, wykazywał niespotykaną aktywność pokazując język kamerom i machając do fanów. Publiczność falowała. Przy przepięknym, wzbogaconym skrzypcami "Return" niejednej osobie pod sceną zaszkliły się oczy. Deine Lakaien zagrało trzy utwory z ostatniej płyty ("Secret Hideaway", "Midnight Sun", "Over and Down"), "Overpaid" z płyty "Kasmodiah" no i na koniec cudowne "Love Me to the End" (z albumu "Dark Star"). Z niemiecką precyzją występ trwał równo 50 minut, pozostawiając audiencje w bolesnym niedosycie.
Zaraz po Deine Lakaien, na małej scenie zainstalował się The Klinik. Z relacji znajomych wiem, że zagrali m.in. "Cold as ice", "Moving hands", "Hours and Hours", "Sick in Your Mind" a na bis "Go Back" - czyli tradycyjnie numery z pierwszych trzech płyt. W czasie gdy w hangarze trwało gigantyczne pogo i ścisk, na dużą scenę wyszła gwiazda tegorocznego festiwalu - Sisters of Mercy. Mimo deszczu, który powrócił po krótkiej przerwie w połowie koncertu, pod sceną zgromadziły się tłumy. Wśród kłębów dymu pojawił się wokalista "Sióstr", w odmienionym image. Ci, którzy wytrzymali do końca, mimo ulewy mogli usłyszeć "Crash & Burn", "Ribbons", "Alice", "Giving Ground", "First And Last And Always", "Dominion/Mother Russia", "Summer Slept", "Anaconda", "Temple Of Love", "(We Are The Same) Suzanne", "Romeo Down", "Flood II" a na bisy "Lucretia", "Top Nite Out", "Vision Thing" (pełną "set-listę" otrzymaliśmy od www.postindustry.org, za co dziękujemy).
Festiwal takiego kalibru jak M'era Luna to nie tylko sceny i prezentujące się na nich zespoły. To również wielki biznes, moda, imprezy - tego również nie zabrakło w Hildesheim. Na zdjęciach z WGT, ale przede wszystkim na deptakach M'era Luny widać triumfalny powrót czerni i tradycyjnych, gotyckich ubrań. Styl cyber odchodzi do lamusa. Nawet jeśli pojawiają się kolory, to te bardziej tradycyjne - czerwień, fiolet, srebro. Gotki znów mają czarne oczy, paznokcie, dziurawe pończochy i dredy. Mężczyźni odkopali długie płaszcze, cylindry, laseczki i materiałowe spódnice. Zeszłoroczne kraciaste wzory i kosmiczne, świecące paski zostały zastąpione czarnymi taśmami z kółkami i niezliczoną ilością karabińczyków. Na dno szaf poszły też upiorne dzwoneczki, którymi rozbrzmiewały zeszłoroczne festiwale. Zobaczymy co moda przyniesie w przyszłym roku - w najnowszym katalogu XtraXa, czyli wiodącego producenta odzieży fanów darkwave, królują groszki a la bar mleczny, lata 70-te w Polsce. Czy zobaczymy je w przyszłym roku na ciałach smukłych gotek? Utrzymał się za to hit zeszłego sezonu - styl Gothic Lolita, czyli fartuszki pokojówek, kapelusiki, diademy i wstążki. Miłośnikom "czarnej" mody szczególnie polecam zapoznanie się ze znacznie poszerzoną ofertę butów New Rock.
Na festiwalu można było kupić ubrania wszelkiej maści, buty, dodatki (torby, biżuteria itd), gotyckie perfumy, pościele, wyposażenie kuchni (wszystko z modnym motywem trupich czaszek i upadłych aniołów), gadżety samochodowe, trumny i wszelkie akcesoria około porzebowe, mnóstwo kosmetyków, artykułów papierniczych no i oczywiście płyty. Okazyjnie już od 2-3 euro.
M'era Luna jest na pewno festiwalem wartym odwiedzenia, jeśli interesują was wiodące gwiazdy sceny darkwave. Sprawdzone zespoły, świetna infrastruktura i zaopatrzenie, dobre możliwości dojazdu i niższe koszty niż przy WGT - to wszystko sprawia, że to wydarzenie co roku gromadzi około 20 - 25 tysięcy ludzi, głównie z Niemiec, Rosji, Francji. Dość często można też usłyszeć język polski, może niebawem również na scenie?
Materiały dotyczące zespołów
- Skinny Puppy
- Hocico
- VNV Nation
- Mesh
- Schandmaul
- Combichrist
- The 69 Eyes
- The Neon Judgement
- The Cruxshadows
- [:SITD:]
- Atrocity
- Autumn
- Leaves Eyes
- Negative
- Potentia Animi
- Limbogott
- QNTAL
- Osiris Taurus
- Klimt 1918
- In Mitra Medusa Inri
- Zeraphine
- Trisomie 21
- The Vision Bleak
- The Sisters Of Mercy
- The Klinik
- The Birthday Massacre
- Subway To Sally
- Staubkind
- Scream Silence
- Melotron
- Lacuna Coil
- Kiew
- Gate
- Flesh Field
- Faun
- Diary Of Dreams
- Deine Lakaien
- Cephalgy
- Amduscia