zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Melissa Auf der Maur, Troy Von Balthazar, Warszawa "Stodoła" 30.11.2010

1.12.2010  autor: Jakub "Rajmund" Gańko
wystąpili: Melissa Auf der Maur; Troy Von Balthazar
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 30.11.2010

Mimo że zima jak co roku zaskoczyła drogowców i doszczętnie sparaliżowała stołeczną komunikację miejską, jakoś udało mi się dotrzeć pod "Stodołę" na czas, a nawet: sporo przed czasem. Nie spodziewałem się przed klubem tłumów i faktycznie ich nie było. Nie myślałem jednak, że "Stodoła" będzie aż tak pusta... "Cóż, jest jeszcze całkiem wcześnie" - tłumaczyłem sobie i na krótko przed dwudziestą wszedłem na salę, gdzie już odbywała się projekcja filmu.

Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni
Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni

Co to za film? "Out of Our Minds", wspólne dzieło Melissy i reżysera Tony'ego Stone'a. Krótkometrażówkę nakręcono jako część projektu powiązanego z ostatnią płytą basistki. Sam film był mroczny, niepokojący i nie do końca zrozumiały. Znalazło się w nim miejsce dla wypadku samochodowego, wikingów i krwawiących drzew, ścinanych przez nieczułych drwali. Wszystko to osadzone w malowniczej scenerii mrocznych lasów. Jeśli ktoś widział teledysk do "Out of Our Minds", to mniej więcej wie, o jakich klimatach mówię. Trzeba przyznać, że projekcja stanowiła całkiem miłe wprowadzenie do koncertu i można było spokojnie na niej poprzestać, rezygnując z supportu - tak jak The Cure, odtwarzający na trasie promującej album "Faith" awangardowy film "Carnage Visors". Niestety, Melissa sprowadziła ze sobą pewnego hawajskiego muzyka...

Przyznaję, że nie znałem przed koncertem twórczości Troya von Balthazara - i z pewnością nie będę chciał zmieniać tego stanu rzeczy, gdy już jestem po jego występie. Na scenie pojawił się nieśmiały, z wyglądu: niewątpliwie dorosły mężczyzna, lecz sposobem zachowania przywodzący na myśl nieśmiałe dziecko z podstawówki. Co prawda miał przewieszoną przez ramię gitarę, ale podkłady leciały z playbacku i nawet specjalnie się z tym nie krył, nie zawsze udając, że w ogóle gra. Z początku zastanawiałem się, czy i wokal nie leci z taśmy, ale gdy zaczął mieć problemy z przebiciem się przez swoje podkłady, okazało się, że jednak śpiewa na żywo. Nic jednak po tym, gdyż zaprezentowana przez niego muzyka była wyjątkowo monotonna i nieciekawa. Zapętlone motywy gitarowe, w niektórych utworach wzbogacone lub zastąpione bardzo prymitywnymi klawiszami. Niestety, Troy próbował też konferansjerki. "Next song is about dogs. It's called: 'Dogs'". Opowiadał też, jak to chciał wziąć ze sobą na trasę pianino, ale mu nie pozwolili, więc będzie musiał improwizować - po czym usiadł na scenie i puścił sobie podkład z magnetofonu. "Next song is about my penis" - i zaczął brzdąkać na gitarze, nucąc "my penis is ok", lecz po chwili się rozmyślił i stwierdził, że jednak znamy się zbyt krótko, by śpiewać nam takie rzeczy. Dawno tak bardzo nie pragnąłem, żeby jakiś support zakończył swój występ jak najszybciej - a Troy "grał", niestety, ze czterdzieści minut. W końcu jednak opuścił scenę i rozpoczęła się przydługa przerwa techniczna.

Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni
Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni

21:30, robi się ciemno, a z głośników leci intro "The Hunt". Pojawiają się muzycy zespołu. Na dobry początek zaczęli "Isis Speaks" i na scenę wchodzi się ona: cudowna Melissa Auf der Maur. Wysoka, zgrabna, uzbrojona w niewiele mniejszy od niej bas i otoczona burzą rudych włosów. Za chwilę instrumentalny, porywający "Lead Horse". I na razie tyle z nowej płyty, bo choć Melissa promowała swój tegoroczny krążek "Out of Our Minds", nie zapomniała wcale o swojej pierwszej płycie. I tak w następnej kolejności usłyszeliśmy potężne "Lightning is My Girl" oraz singlowe: "Real a Lie" oraz "Taste You" (zapowiedziane przez Melissę jako "song for the love we crave"). Zagrała też mocne "My Foggy Notion" i "I Need I Want I Will", a na zakończenie podstawowego setu, a jakże, największy hit, czyli gorąco przyjęty przez fanów "Followed the Waves". A co z drugiej płyty? No właśnie niewiele. Poza wspomnianymi utworami usłyszeliśmy jeszcze tylko tytułowe "Out of Our Minds", niesamowite "22 Below" (ten niepokojący klimat z płyty jest jeszcze intensywniejszy na żywo!) oraz "Meet Me on the Darkside" (przed którym artystka zaprosiła: "meet me at One-Eyed Jacks" - zupełnie, jakby zgadła, że sobie ostatnio przypominam Twin Peaks). Było coś jeszcze... Ale o tym za chwilę.

Choć pierwsze skrzypce grała niewątpliwie Melissa, w dwóch momentach wyjątkowe role przypadły dwóm mężczyznom. Za pierwszym razem, gdy cały zespół opuścił scenę i została na niej tylko rudowłosa basistka. Ktoś z tłumu krzyknął, żeby zaśpiewała "Devil's Plaything" Danziga. Melissa stwierdziła, że prawie zgadł i zaczęła nucić pierwszą zwrotkę tego utworu. Następnie jednak przeszła do osobistej opowieści o powstaniu wyjątkowej piosenki na swojej ostatniej płycie: "Father's Grave", duetu z Glennem Danzigiem właśnie. "Niestety, nie udało mi się spakować Glenna w walizkę i przywieźć do Polski... Jest na to za duży" - także utwór poleciał z playbacku, a Melissa oddała się rewelacyjnemu wykonaniu swoich partii wokalnych. I choć w trakcie koncertu basistka czasem nie radziła sobie w wyższych rejestrach, tym utworem nadrobiła wszystkie wcześniejsze niedociągnięcia. Nie zamierzam się też czepiać playbacku - akurat w tym utworze był w pełni uzasadniony. Czego nie można było powiedzieć o występie Troya von Balthazara. Zresztą - i tak był od razu na straconej pozycji, bo nie umiałby się przy swoich podkładach poruszać tak zmysłowo, jak Melissa.

Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni
Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni

Drugim ważnym momentem z udziałem mężczyzny było odegranie "Paranoid" Black Sabbath. "To piosenka ku pamięci Petera Steele'a, którego niedawno straciliśmy..." - zapowiedziała artystka i zaczęła nucić "loving you was like loving the dead" z niezapomnianego "Black No. 1" Type O Negative, a następnie przeszła do klasyka Ozzy'ego i spółki. Dopiero po tekście rozpoznałem, co to za utwór - wersja zagrana przez zespół Melissy została zwolniona w iście doommetalowy sposób, którego nie powstydziłaby się kapela nieodżałowanego Petera Steele'a. W cover wpleciono też fragment "Iron Man" oraz motyw z "Black No. 1" Type'ów.

Z kwestii pozamuzycznych: Melissa, poza tym, że świetnie wyglądała, okazała się też niesamowicie otwartą i rozmowną artystką. Co chwila zagadywała do publiczności oraz wdawała się z nią w rozmowy. Biorąc pod uwagę dość niewielką widownię, wykreowało to bardzo intymną atmosferę (tyczy się to zwłaszcza tej części koncertu, w której basistka wykonała "Father's Grave"). Melissa przez cały koncert starała się wymówić "Warszawa", ale wychodziło jej tylko "Wawa-wawa-wawa... Wawaszyński", w którymś momencie więc poddała się: "can I just call you Warsaw?". Na bisach obiecała, że po powrocie do domu przeczyta wszystkie książki historyczne o Polsce i postara się wrócić (tutaj zdecydowanie powiedziała, że się obrazi, jeśli jej nie zaprosimy na któryś z letnich festiwali). Opowiadała też o swoim polskim przyjacielu, a na bis wypiła nasze zdrowie i zagrała ze swoim zespołem cover "When the Music's Over" The Doors. Dla formalności wspomnę też, że występowi towarzyszyły mroczne, leśne wizualizacje, ale chyba nikt - przynajmniej z męskiej części widowni - nie zwracał na nie uwagi, traktując samą Melissę jako najlepszą wizualizację do tego występu.

Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni
Melissa Auf der Maur, Warszawa 30.11.2010, fot. Lazarroni

Nie spodziewałem się, że tak spodoba mi się ten koncert. Materiał jeszcze tylko zyskał w stosunku do wersji płytowych (drobne niedociągnięcia wokalne były znośną ceną za towarzyszącą piosenkom energię), a sama Melissa dała się poznać jako przeurocza, inteligentna artystka. Szkoda tylko, że tak niewiele osób miało okazję się o tym przekonać na własnej skórze. Wiem, że Auf der Maur to nie Lady Gaga, ani nawet jej brzydsza koleżanka z Hole, która też niedawno grała w Warszawie, do tego koncert wypadł w środku tygodnia i pośród zasp śniegu, niemniej trochę wstyd... Ale Melissa i tak była nami zachwycona - a my nią jeszcze bardziej.

Zobacz: zdjęcia z koncertu.

Komentarze
Dodaj komentarz »
wroc
piiiii (gość, IP: 77.79.255.*), 2010-12-03 14:46:05 | odpowiedz | zgłoś
we Wrocławiu było identiko, bardzo smutny Troy i mega czad Melisy:D
Troy
xacto (gość, IP: 217.153.187.*), 2010-12-03 13:58:18 | odpowiedz | zgłoś
Troy zrobil duzo dobrego przez ostatnie 20 lat pod nazwa Chokebore.
troy
Krasnal Adamu
Krasnal Adamu (wyślij pw), 2010-12-02 20:14:00 | odpowiedz | zgłoś
Troy ma poczucie humoru, dystans do siebie... Co w tym złego? Podobną konferansjerkę uprawiają różne inne kapele, chociażby bardzo ostatnio chwalone, nagradzane itp. Indigo Tree. Skoro Melissa wzięła go jako support, może to oznaczać, że... też ma poczucie humoru. W końcu nie jest silącym się na true - evil - black - ortodoks - satan dzieckiem, tylko zupełnie normalną rockmanką.
auf der maur
abcd (gość, IP: 94.254.134.*), 2010-12-02 18:03:13 | odpowiedz | zgłoś
Troszkę żałosne, że piszący na portalu tej wielkości recenzent nie potrafi odróżnić używania sekwencera i loopera od grania z playbacku. Mi też Troy średnio podchodził, Melissa - klasa.
O co tyle szumu?
Mrs. Robinson (gość, IP: 156.17.160.*), 2010-12-02 11:28:53 | odpowiedz | zgłoś
Szanowny autor swoimi niezbyt zgrabnymi komentarzami co do występu Troy'a daje wyraz swoim ograniczeniom muzycznym. To, że recenzja jest zamieszczona na serwisie poświęconym nurtom rock- metal, nie znaczy, że trzeba wyśmiać każdą muzykę alternatywną. Co do Melissy- zgadzam się, fantastyczna kobieta, świetny muzyk i performer, ale bez bałwochwalstwa też by się ta recenzja obyła.
re: O co tyle szumu?
rajmund
rajmund (wyślij pw), 2010-12-02 18:01:41 | odpowiedz | zgłoś
Nie uważam się bynajmniej za osobę ograniczoną muzycznie i też często denerwuje mnie, gdy widzę w tym serwisie przejawy takiego nastawienia. Do muzyki alternatywnej nic osobiście nie mam. Nie zmienia to jednak faktu, że to, co zaprezentował Troy, było w mojej ocenie po prostu mierne, a już zupełnie nie rozumiem, czemu akurat jego Melissa wybrała na swój support, bo pasował do jej występu, niczym przysłowiowa pięść do nosa.
Zarzuty o bałwochwalstwo przemilczę :)
Pozdrawiam i dziękuję za "zgrabny" komentarz.
Piękny koncert pięknej kobiety
Wombat (gość, IP: 94.75.121.*), 2010-12-02 08:00:00 | odpowiedz | zgłoś
Zgadzam się w 100% z autorem recenzji - Troya nie będę nawet komentował, za to Melissa była wspaniała. A coś, co przerosło moje oczekiwania to to, że bycie boginią na scenie nie przeszkadza jej w byciu uroczą, przemiłą dziewczyną poza nią! Nie uciekała od fanów, nie stroniła od rozmów - była otwarta, ciepła i niesamowicie sympatyczna. I napiliśmy się wiśniówki!

Ruda zmysłowa piękność z basem, do tego tak przyjemna w osobistym kontakcie... Hmmm... Mój ideał kobiety? ;-)
melissa...
narvany (gość, IP: 178.36.146.*), 2010-12-02 07:47:50 | odpowiedz | zgłoś
Jak przedmowca, Troy korzystal z sekwensera i praktycznie wszystko gral sam, jak dla mnie pokazal sie jako pomyslowy i perfekcyjny instrumentalista a publicznosc po prostu dala d*py i pokazala swoja nieznajomosc alternatywnej muzyki. W szczegolnosci trzech panow, ktorzy o malo co nie dostali na jawne wyszydzanie i wysmiewanie Troya.

A co do Melissy: niesamowita, niesamowita, niesamowita i jeszcze raz niesamowita. Ta kobieta dala mi taka dawka soczystego rocka jakiej dawno od zadnego zespolu nie uslyszalem.

Wstyd mi za tak mala publicznosc, ludzie, sluchajcie dobrej muzyki i chodzcie na koncerty w szczegolnosci jesli przyjezdza taka gwiazda i to za tak nedzne pieniadze! Niech zaluja po stokroc ci ktorych nie bylo!
.
Mikefalls (wyślij pw), 2010-12-01 23:38:01 | odpowiedz | zgłoś
To ja krzyknąłem i chodziło konkretnie o "Devil's Plaything"(taki numer jak playground nie istnieje:P) kawałek który Melissa coverowała z Karen Elson. A Troy nie grał z playbacku tylko używał zwykłego loopera i trochę sekwensera. Radzę zapoznać się z możliwościami jakie daje technika studyjna przed oskarżaniem kogoś o granie z playbacku:>
re: .
rajmund
rajmund (wyślij pw), 2010-12-02 18:00:45 | odpowiedz | zgłoś
Dzięki za zapoznanie z możliwościami, jakie daje technika studyjna. Looper, nie looper, taki sposób prezentacji materiału Troya w moim odczuciu jeszcze tylko umniejszał atrakcyjność tego i tak już wyjątkowo nieatrakcyjnego występu.
Co do Danziga: przyznaję się, moja haniebna pomyłka - tym bardziej, że sam jestem wieloletnim fanem Glenna.
Pozdrawiam.
« Nowsze
1

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?