- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Mastodon ("Ursynalia 2014"), Warszawa "Kampus SGGW" 31.05.2014
miejsce, data: Warszawa, Kampus SGGW, 31.05.2014
Zespół Mastodon od 2011 roku odwiedza Polskę regularnie. Niestety występuje wyłącznie na festiwalach, gdzie na ogół gra w godzinach popołudniowych z setem trwającym niecałą godzinę. Na dodatek ubiegłoroczny koncert grupy został przerwany po zaledwie 4 utworach z powodu ulewnego deszczu. To dlatego występ Mastodona na "Ursynaliach 2014" był mocno wyczekiwany przez polskich fanów. Panowie z Atlanty nie dość, że mieli zagrać jako headliner, to na dodatek po raz pierwszy w naszym kraju mieli okazję do zaprezentowania pełnego setu. Jak na zespół tej klasy przystało, oczywiście doskonale wykorzystali tę sposobność.
Przychodząc na "Ursynalia" miało się wrażenie, że to już nie jest ta sama impreza, co rok temu. Ludzi było niewielu - publikę słuchającą występów spokojnie można byłoby zmieścić w "Stodole". W niektórych miejscach pole imprezy uderzało wręcz pustkami. Scena główna też niestety nie prezentowała się festiwalowo - niewielka, bez dodatkowych głośników i ekranów, jakby wzięta z jakiegoś radiowego, rodzinnego pikniku. Kto chciał, bez problemu mógł dotrzeć pod samą barierkę na pół godziny przed koncertem. Ewidentnie czuć było echa ubiegłorocznego kryzysu.
Jednak rzesza fanów powoli zaczynała zbierać się pod sceną, tworząc całkiem przyzwoitą publikę. Mastodon wszedł o godzinie 22:30. Niespodziewanie (dla tych, którzy nie śledzili setlist z innych państw) zespół zaczął od mało popularnego i progresywnego utworu "Hearts Alive" w wykonaniu instrumentalnym. Przyznam, że dziwny to kawałek na początek - zupełnie nieprzebojowy, skomplikowany, no i na dodatek wykonany bez wokalu. Większość grup przyzwyczaiła nas do mocnych wejść, umieszczając zazwyczaj te mniej popularne utwory w środku setu. Dlatego nie powinno nikogo dziwić, że publika ożywiła się dopiero, gdy Troy Sanders przywitał się i zespół przeszedł do drugiego kawałka - porywającego "Divinations".
Brent Hinds miał małe problemy z gitarą i nie było go słychać, sytuacja jednak szybko się poprawiła. Poza tym na początku dźwięk był dosyć słaby, jednak w miarę trwania koncertu zdecydowanie się poprawił, szczególnie pod sceną. W następnej kolejność Mastodon zagrał dobrze znane wszystkim fanom "Capillarian Crest", "Black Tongue", "Bladecatcher", "Crystal Skull", "Naked Burn" oraz "Megalodon". Ciężko tu mówić o jakichś specjalnych czy wyjątkowych momentach, bo ich po prostu nie było. Każdy muzyk był skupiony na swoim instrumencie - na scenie byli jak zespół, jednak wyglądali, jakby każdy grał sam. Troy rytmicznie swingujący głową na basie, Bran wymiatający oszałamiające partie na perkusji, Bill spokojny i grający swoje po lewej stronie sceny i Brent totalnie zawieszony w swoim własnym świecie. Muzycy też niespecjalnie bratali się z publiką, poprzestając na powitaniu. Jednak byli świetni, więc nie był to problem. W końcu ta formacja nie daje show - po prostu rewelacyjnie gra. Publika doskonale to rozumiała i nie ustawała w koncertowym szale.
Patrząc na dotychczas wykonane utwory łatwo zauważyć, że brakowało przebojów. Pojawił się jeden - "Oblivion". W końcu więcej osób wśród publiczności mogło pośpiewać tego wieczoru. Następnie zespół przedstawił "Blasteroid" i zaprezentował dwa nowe utwory z nachodzącej płyty "Once More 'round The Sun", która w tym miesiącu pojawi się w sklepach. Mowa o "Chimes As Midnight" oraz już wcześniej zaprezentowanym w sieci "High Road". Oba kawałki od razu wpadały w ucho i doskonale prezentowały się na koncercie. Widać, że zespół idzie w kierunku obranym na poprzedniej płycie, skłaniając się ku łatwiejszym dla uszu dźwiękom, nie rezygnując przy tym ze skomplikowanych partii i jakości kompozycji.
Mastodon zagrał jeszcze "Bedazzled Fingernails", "Aqua Dementia" oraz instrumentalną wersję "Sparrow", po czym nagle zakończył występ. Publika była chyba mocno zaskoczona takim obrotem spraw. Wszyscy bawili się w najlepsze i nagle instrumentalny utwór zakończył cały koncert. Muzycy zeszli, tylko Bran Dailor pożegnał się ze wszystkimi, obiecując że grupa wróci do nas zimą, by zagrać utwory z nadchodzącego albumu. Wszyscy byli przekonani, że za chwilę formacja wróci na scenę i razem skandowali jej nazwę. Mastodon jednak nie zagrał bisu. Przyznam, że było to dosyć niespodziewane. Choć fani czekali na "Blood And Thunder", który jest sztandarowym utworem Mastodona, ten o dziwo nie pojawił się na polskiej setliście. To tak, jakby Metallica nie zagrała "Master Of Puppets".
Zespół nie wykonał swoich hitów i w sumie można domyślić się dlaczego. Panowie grają u nas co roku od 4 lat - nie muszą już prezentować nic pod publikę, nie gwiazdorzą. Wiedzą, że mają w Polsce oddanych fanów, dlatego pozwalają sobie na wycieczki w mniej znane rejony, jak chociażby instrumentalny początek i zakończenie całego koncertu. Ktoś, kto widział ich po raz pierwszy, mógł być trochę zawiedziony, jednak fani na pewno wyszli w pełni usatysfakcjonowani.
Mastodon po raz kolejny udowodnił, że jest zespołem z najwyższej półki i obecnie nie ma nikogo, kto mógłby się z nim mierzyć. Dzięki nim "Ursynalia" na pewno odzyskały trochę w oczach wielu osób, które bardziej przychylnym okiem zerkną na następną edycję. Ale to dopiero za rok, a jeżeli Mastodon dotrzyma obietnicy, to w końcu będziemy mieć szansę ujrzeć go na koncercie klubowym i to jeszcze w tym roku.
Sam byłem zaskoczony jak na YT obejrzałem Obliviona i Sparrow.