- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Masters of Rock 2009", Czechy, Vizovice 9-12.07.2009
miejsce, data: Vizovice, 9.07.2009
miejsce, data: Vizovice, 10.07.2009
miejsce, data: Vizovice, 11.07.2009
miejsce, data: Vizovice, 12.07.2009
Vizovice, na co dzień senna mieścina w kraju zlińskim w południowo-wschodniej części Republiki Czeskiej, przez cztery lipcowe dni przeżywa co roku prawdziwe oblężenie mrocznych kohort. Wtedy to miejsc do parkowania trzeba szukać na powierzchniach pionowych, hoteliki są już zarezerwowane rok wcześniej, pole namiotowe zapełnione jest przyczepami, namiotami oraz wózkami zarekwirowanymi z pobliskiego "Alberta", a właściciele knajp i restauracji zacierają ręce, bezwstydnie windując przy tym ceny. Jakkolwiek denerwujące, są to nieodłączne elementy składowe charakterystycznego klimatu, który można poczuć tylko na festiwalach. A mowa, rzecz jasna, o festiwalu "Masters of Rock", odbywającym się, zgodnie z tradycją, na terenie gorzelni "Rudolf Jelinek", zajmującej się produkcją śliwowicy, przy której to wójt obiecał córkę i pół PGRu pewnemu śmiałkowi za ukatrupienie Józka z Bagien. W tym roku z komunikacją było zdecydowanie gorzej niż w latach poprzednich - w samym centrum Vizovic, nieopodal rynku, trwał remont odcinka głównej trasy przelotowej, co skutecznie utrudniało poruszanie się autem (coś jak na produkcie "autostradopodobnym" między Krakowem a Katowicami, tylko na mniejszą skalę i za darmo). W dodatku władze samorządowe zadecydowały, że tym razem nie będzie wolno parkować na poboczu biegnącej do Zlina drogi nr 49, co na poprzednich odsłonach "Masters of Rock" było stałym punktem repertuaru. Dzięki temu licznie przybyła brać metalowa i rockowa zakorkowała swoimi machinami wszystkie boczne uliczki, częstokroć parkując na trawnikach, podjazdach i innych samochodach.
Pomimo wszelkich mankamentów, na "Masters of Rock" przybywają co roku tysiące osób z różnych krajów Europy. Mowę polską można tu usłyszeć prawie na każdym kroku (nie wliczając przypadków, gdy do naszych uszu dociera niecenzuralny znak przestankowy piętnujący kobietę o wątpliwej reputacji, bowiem Czesi używają tego wyrazu równie nagminnie, co Polacy). Na "Mistrzów Rocka" przyjeżdżam regularnie od paru lat, gdyż nasi południowi sąsiedzi zawsze oferują ciekawy, urozmaicony skład za stosunkowo niewielką cenę. Kolejnym, niewątpliwym atutem imprezy jest dobre, tanie, czeskie piwo (ale nie polewany tu, parszywy, chrzczony "Pilsner Urquell", tylko dostępne w okolicznych sklepikach "Krusovice", "Staropramen" czy "Velkopopovicky Kozel") oraz serwowane na feście żarcie. W tej ostatniej kategorii można tu zafundować swoim kubkom smakowym prawdziwe kulinarne misterium, bo oprócz sztandarowych fast foodów czescy kuchmistrzowie oferują nam placki ziemniaczane, przeróżne rodzaje makaronów, smazeny syr, węgierskie langose, słowackie haluski i wiele innych smakołyków. Co prawda ceny w niektórych przypadkach są nieco wygórowane, ale i tak uważam, że warto trochę odciążyć swój portfel w tej sytuacji.
Organizacja festiwalu, jak zwykle dopięta była na ostatni guzik, czego, niestety, nie da się powiedzieć o niektórych polskich imprezach tego typu (wystarczy wspomnieć choćby nieszczęsny "Hunterfest").
Główną gwiazdą pierwszego dnia, czyli 9 lipca 2009, był fiński Nightwish. Przyznaję bez bicia, że niegdyś byłem wielkim fanem tej kapeli - obecnie darzę sentymentem jedynie ich pierwsze płyty - ale zraziło mnie prezentowane przez Tuomasa Holopainena i Tarję Turunen żenująco komercyjne podejście do muzyki. Jakby nie patrzeć, Nightwish jest jedynym znanym mi zespołem metalowym, który swoje dwa ostatnie albumy wydaje co roku w coraz to bardziej uberlimitowanym wydaniu, wzbogaconym o kolejne niezliczone dodatki. Ostatnio podobno na rynku ukazała się nowa reedycja "Dark Passion Play" z prawdziwymi wąsami morsa, z których Emppu Vuorinen robi sobie struny do gitary. Nightwish to również jedyna znana mi metalowa grupa, która zrobiła singla z prawie każdej piosenki ze swoich dwóch ostatnich "długograjów". Choć, z drugiej strony, na swój sposób ich rozumiem. Dzięki temu dzieci fińskich muzyków nigdy nie będą musiały głodne stać z kijem nad przeręblem, czekając na Bogu ducha winną fokę. A jak wypadł sam koncert (bo w czwartek dałem radę przybyć tylko na ten występ)? Cóż, dla mnie był on największym rozczarowaniem tegorocznego "Masters of Rock". Po raz ostatni widziałem Nightwisha na żywo w 2005 roku na "Mystic Festival", kiedy to jeszcze za mikrofonem stała Tarja, byłem więc ciekaw, jak radzi sobie nowe gardło zespołu, Anette Olzon. O ile jej wokal można uznać za całkiem przyjemny dla ucha (choć niezbyt wyróżniający się na tle innych kapel grających podobną muzykę), to jednak kompletnie nie pasuje on do stylistyki utworów fińskich powermetalowców. Tarja potrafi śpiewać operowo, podczas gdy Anette za nic w świecie nie wzniesie się na taką tonację, choćby sobie wysmarowała struny głosowe bobrzym sadłem. Nie przeczę, że dziewczyna bardzo starała się rozruszać publiczność, ale powiedzmy sobie szczerze - stare kawałki pisane były pod panią Turunen. Dlatego też klasyka twórczości Nightwisha w wykonaniu Anette prezentuje się równie miałko i nieciekawie, co Wartburg postawiony obok Lamborghini Diablo. Jednak nie tylko niedostatki wokalne pani Olzon położyły koncert martwym bykiem. To również nudna setlista, w której na 13 piosenek aż 5 pochodziło z "Dark Passion Play" ("The Poet and the Pendulum", "Amaranth", "Sahara", "7 Days to the Wolves" i "Escapist"), a z "Once" kolejnych 5 ("Dark Chest of Wonders", "Wish I Had an Angel", "Nemo", "The Siren" i "Romanticide"). Ze starszych płyt zespołu usłyszeć można było jedynie "Dead Boy's Poem", "Wishmaster" i "Dead to the World". W oglądaniu koncertu nie pomogła nawet niezła oprawa wizualna w postaci efektów pirotechnicznych błyskających co chwilę ze sceny - występ był po prostu dramatycznie nużący i spodobał się chyba tylko dzieciakom oraz tym, którzy przyszli na występ Nightwisha po raz pierwszy w życiu.
Drugi dzień na "Mistrzach Rocka" upłynął mi pod znakiem Death Angel i Korpiklaani. Anioła Śmierci miałem już szczęście widzieć podczas ich ostatniego tournee, kiedy to zawitali do wrocławskiego "Firleja". Jako że wspomniany koncert urzekł mnie absolutnie, zobaczenie kalifornijskich gigantów thrash metalu po raz kolejny stało się dla mnie priorytetem. Niestety, od czasu ich występu w 2008 roku, z kapeli odeszło dwóch członków-założycieli: basista Dennis Pepa i perkusista Andy Galeon. Tego pierwszego zastąpił Sammy Diosdado z Bay Area, a za garami na trasie zasiadł Will Carroll. Ku mojej uldze, przetasowanie to nie przeszkodziło chłopakom w zagraniu świetnego koncertu, który z siłą tsunami zmył niesmak po wczorajszym Nightwishu. Gitarowe partie Cavestany'ego pozamiatały, a wokal Marka Oseguedy świdrował w uszach niczym tytanowe wiertło. Setlista była dosyć przekrojowa - pojawiły się m.in.: "Evil Priest", "Buried Alive", "Seemingly Endless Time", "Thrown to the Wolves", "Kill as One" i "Lord of Hate". Jedyny młyn pod sceną, jak zwykle zresztą, robili Polacy, mimo iż Mark zachęcał wszystkich do wspólnej zabawy. Czesi, zwyczajowo, przywodzili mi na myśl trzeci odcinek Latającego Cyrku Monty Pythona - każdemu z nich można by przeczepić karteczkę z napisem: "Nr 1 - modrzew".
Po koncercie Death Angel mogłem umrzeć szczęśliwy. Miałem pewne obawy, co do tego, jak zaprezentuje się Korpiklaani, gdyż o ile w 2007 roku fińscy folkmetalowcy byli w szczytowej formie, o tyle to, co pokazali na "Masters of Rock 2008" wołało o pomstę do nieba. Jak się okazało, Leśny Klan najwyraźniej wyciągnął jakieś wnioski z poprzedniej klapy albo po prostu zatankował mniej procentów, ponieważ ich piątkowy koncert wypadł całkiem przyzwoicie. W secie znalazło się sporo starych, cieszących się dużą popularnością kawałków: "Journey Man", "Wooden Pints", "Spirit of the Forest", "Beer Beer", "Happy Little Boozer" i "Korpiklaani". Obowiązkowo zagrali także "Vodka" - singla promującego najnowszego "długograja", pt. "Karkelo". Niestety, muzykom brakuje już werwy, którą widać było choćby na "Metalmanii 2007". Zauważyłem też u Finów pewną niepokojącą tendencję - idą w ilość kosztem jakości. Praktycznie co roku wychodzi nowy album studyjny, a poziom trzech ostatnich, w moim odczuciu, pozostawia sporo do życzenia.
Trzeciego dnia pojawiłem się na terenie festiwalu dopiero późnym wieczorem, gdyż z sobotniego składu interesowały mnie jedynie dwie kapele: Blind Guardian i Tiamat. Niemieccy powermetalowcy wkroczyli na scenę witani owacjami licznie zgromadzonego tłumu - widać, że czeska publiczność ich kocha. Nie ukrywam, że twórczość Bardów znam raczej dość pobieżnie, co jednak nie przeszkodziło mi w rozpoznaniu "Valhalla", "Traveler in Time", "The Bard's Song", "Imaginations from the Other Side", "Nightfall" i "Blood Tears". Oprócz tego grupa Hansiego Kurscha zaserwowała publiczności "Sacred", motyw przewodni nagrany przez Blind Guardian do gry cRPG - "Sacred 2: Fallen Angel" - który wedle zapowiedzi ma się ukazać jako bonus track na najnowszym albumie Niemców. Dostałem również to, na co czekałem najbardziej, czyli "The Lord of the Rings" oraz "Mirror Mirror". Oba utwory wypadły całkiem sympatycznie, choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że na krążku te kawałki wibrują większą głębią i mocą.
Ostatnią gwiazdą tego wieczoru była formacja dowodzona przez Johana Edlunda - szwedzki Tiamat. Po raz ostatni widziałem chłopaków na żywo w lutym tego roku w krakowskim "Klubie Studio", toteż spodziewałem się podobnego setu na "Mistrzach Rocka". Repertuar rzeczywiście okazał się, poza nielicznymi zmianami, taki sam, co nie zmienia faktu, że występ Treblinki był jednym z lepszych na całym feście. Metalowcy ze Sztokholmu rozpoczęli od przebojowego "Vote for Love", by potem przejść do nastrojowego "Cain" i "Cold Seed". Nie obyło się również bez niezastąpionego "Brighter than the Sun". Z kolei z ostatniego wydawnictwa Szwedów - "Amanethes" - pojawiło się tylko "Until the Hellhounds Sleep Again". Nie przeczę, podoba mi się ta piosenka, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego Tiamat nie gra na żywo drapieżnego "The Temple of the Crescent Moon", najlepszego - moim zdaniem - kawałka z nowej płyty. Tradycyjnym ukoronowaniem koncertu było "The Sleeping Beauty" oraz "Gaia" i to właśnie te dwa utwory zabolały mnie najbardziej. W "Śpiącej Piękności" Edlund w ogóle nie śpiewa z charakterystyczną dla tego utworu chrypą, słychać też, że jedna sekcja gitarowa została całkowicie wycięta. Identyczne zastrzeżenia natury wokalnej mam do "Gaia", w której w dodatku zmienili i wydłużyli zakończenie. Mimo to, na koncercie bawiłem się świetnie i z pewnością na Tiamat wybiorę się jeszcze nie raz.
Ostatni dzień "Masters of Rock 2009" rozpoczął się dla mnie od występu kanadyjskiego Voivod. Set ten sam, co na "Sweden Rock Festival" - i równie dobra forma. Snake ma niezły kontakt z publicznością, a Mongrain świruje na całego. Wojewodę aż miło ogląda się na scenie, widząc że chłopaki wciąż podchodzą do tego z pasją, pomimo tylu lat obecności na rynku muzycznym. W repertuarze Kanadyjczyków znalazły się takie thrashowe petardy, jak: "Voivod", "The Unknown Knows", "Tornado", "Nothginface" czy "Nuclear War". Z ich najnowszego albumu, "Infini", usłyszeć można było dynamiczny "Treasure Chase". Po koncercie Snake fraternizował się z fanami w namiocie piwnym, a reszta kapeli kręciła się w pobliżu. Na tej samej zasadzie spotkałem tu dzień wcześniej Schmiera z Destruction, który gościnnie wystąpił na czwartkowym koncercie Rage (przegapionym przeze mnie).
Wieczorem pod scenę tłumnie przybyli fani jeszcze cięższego brzmienia, bo oto przyszła pora na melodyjny, szwedzki, urywający łeb w miejscu, którego słońce swym blaskiem nie oblewa, death metal - Arch Enemy. Był to już drugi w historii koncert Arcywroga w Republice Czeskiej (pierwszy miał miejsce na "Brutal Assault 2008"). Ja po raz pierwszy miałem okazję widzieć Michaela Amotta i jego ekipę na niemieckim festiwalu "Up From the Ground 2007" w Gemunden nad Menem. Tam, niestety, Arch Enemy straszliwie mnie rozczarowało. O ile instrumentalnie wszystko brzmiało dobrze, o tyle Angela już po trzecim kawałku wysiadła i techniczni musieli jej nieźle podkręcić głośność, żeby cokolwiek było słychać. Mimo to nawet niewprawne ucho wychwyciłoby, że wokalistka po prostu się męczy. Dlatego też do występu Arch Enemy na "Masters of Rock 2009" podszedłem z dużą dozą sceptycyzmu. Na szczęście czekała mnie miła niespodzianka, bo tym razem Angela zaprezentowała o wiele wyższy poziom i formę niż dwa lata wcześniej. Szwedzi od razu uderzyli z pełną mocą, startując z "Blood on Your Hands". Dalej poszło "Ravenous", "Taking Back My Soul" i fantastyczne "Dead Eyes See No Future". Następnie muzycy obwieścili, że nadchodzi "My Apocalypse", moim zdaniem ich najlepsze dokonanie. Setu dopełniło "I Will Live Again", "Revolution Begins", "We Will Rise" i "Nemesis". Jak dla mnie zabrakło tylko "Exist to Exit". Zabawa była przednia, a Angela darła się ile fabryka dała. Mimo to wciąż jestem zdania, że Sabina z Holy Moses ma lepszy wokal i to bez podkręcania głośności. Kiedy Sabinka ryknie w mikrofon, człowiek od razu wie, że ta kobieta codziennie rano do śniadania wypija galon ropy naftowej.
Ostatnią gwiazdą tegorocznego "Masters of Rock" był szwedzki Europe, który, podobnie jak Voivod, widziałem już na "Sweden Rock Festival". Z ukontentowaniem stwierdziłem, że ich występ w Solvesborgu nie był tylko pojedynczym przejawem dobrej formy. W czeskich Vizovicach Joey Tempest i jego grupa ponownie pokazali, że wiedzą, jak rozruszać ludzi. Na pierwszy ogień poszło "Last Look At Eden" z zapowiadanej na wrzesień nowej płyty. Po tak dobrym początku Europa nie dała publice odetchnąć i zagrała jeden ze swoich największych, najbardziej rozpoznawalnych hitów - "Superstitious" z krążka "Out of This World". Dalej na liście znalazły się m.in. "Carrie", "Seventh Sign", "Always the Pretenders", "Scream of Anger" oraz pierwsza piosenka, jaką zespół napisał w swojej karierze - "Seven Doors Hotel". Koncert zakończyły ciepło przyjęte "Rock the Night", "Cherokee" i "The Final Countdown", które wystrzeliło fanów w przestworza euforii.
Na "Masters of Rock 2009", jak i na poprzednich edycjach festiwalu, wszystko odbyło się zgodnie z planem, a ludzie nie mieli powodu do narzekań. Co prawda, czasami pogoda nie dopisywała, ale to już vis maior. Ja, tradycyjnie, wyjechałem z Vizovic w pełni usatysfakcjonowany. "Mistrzowie Rocka" i pozostałe czeskie festiwale rockowo - metalowe to żywy dowód na to, że jak się chce, to można. Chyba że tutaj wszyscy niepokorni oraz wrogi element reakcyjny siedzą już zapuszkowani przez prokuraturę w wyniku skargi złożonej przez organizatora.
Materiały dotyczące zespołów
- Rage
- Nightwish
- Shaman
- In Extremo
- Keep Of Kalessin
- Death Angel
- Kataklysm
- Korpiklaani
- Edguy
- Blowsight
- Kreyson
- Dragonforce
- Deathstars
- Evergrey
- Blind Guardian
- Tiamat
- Kissin' Dynamite
- Legion Of The Damned
- The Sorrow
- Axxis
- Crucified Barbara
- Stratovarius
- Arch Enemy
- Europe
- Audrey Horne
- Eluveitie
- Schandmaul
- Heaven Shall Burn
- Die Happy
- Voivod
Zobacz inną relację
"Masters of Rock 2009", Czechy, Vizovice 9-12.07.2009
autor: Tomasz Solarz