zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 23 listopada 2024

relacja: Martin Turner's Wishbone Ash, Sounds Of Silence, Łódź "Dekompresja" 23.11.2010

6.12.2010  autor: Kwiecio
wystąpili: Martin Turner's Wishbone Ash; Sounds Of Silence
miejsce, data: Łódź, Dekompresja, 23.11.2010

Wishbone Ash to jedna z najciekawszych istniejących grup, wykonujących klasycznego rocka. Początki tego zespołu sięgają końcówki lat 60-tych. Przez ponad 40 lat działalności udało mu się stworzyć masę świetnych numerów, a płyta "Argus" jest wręcz kamieniem milowym inspirującym kolejne pokolenia gitarowych twórców. Mimo słusznego wieku muzyków, dźwięki wykonywane przez Brytyjczyków nie straciły na sile i energii.

Obecnie można wyróżnić dwa odłamy Wishbone Ash. Jeden z nich dowodzony jest przez oryginalnego gitarzystę Andy'ego Powella, drugiemu zespołowi używającemu tej samej nazwy (a raczej Martin Turner's Wishbone Ash) przewodzi wokalista i basista Martin Turner. Właśnie tego ostatniego mogliśmy oglądać w łódzkiej "Dekompresji".

Nigdy wcześniej nie miałem okazji odwiedzić tego miejsca i muszę przyznać, iż sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Spory bar oddzielony od sali koncertowej, duża scena, profesjonalne światła itd. Akustyka i brzmienie przez cały okres trwania koncertu również pozostawały bez większych zastrzeżeń. Jedynie temperatura utrzymująca się tego dnia w klubie była trochę za niska.

Jako support zaprezentował się lokalny zespół Sounds Of Silence, który zaprezentował twórczość wyraźnie inspirowaną nowoczesną odmianą hard rocka i grunge'u(?). W kawałkach, które mieliśmy okazję usłyszeć, pobrzmiewały echa takich zespołów, jak Alice In Chains, Shinedown czy Pearl Jam. Generalnie występ nie był porywający, a dokładniej rzecz ujmując - dosyć nierówny. Niektóre numery nastrajały naprawdę pozytywnie - niezłe aranżacje, ciekawe partie solowe, łatwo zapadające w pamięć refreny. Od strony wokalnej brakowało momentami wyrazistości, momentami wszystko wydawało się jakieś rozmyte, bez polotu... Sama maniera artykułowania niektórych wersów bywała niekiedy trochę irytująca. Nie można jednak odmówić wokaliście starań nawiązania kontaktu z publicznością, energicznej konferansjerki. Technicznie chłopaki radzą sobie bez zarzutu. Gołym okiem widać, że z choinki się nie urwali - są ograni i z duża łatwością przychodzi im generowanie dźwięków. Ciężko spekulować, jakie mogą być ich perspektywy na przyszłość, ale myślę, że jeśli z konsekwencją będą szlifować swoją twórczość, ich nazwa może zaistnieć na rodzimym rynku muzycznym.

Około godziny 20-tej przyszedł czas na występ gwiazdy wieczoru. Set zespołu Martin Turner's Wishbone Ash podzielony został na dwie części. Gros zaprezentowanych kawałków stanowiły utwory z osławionego "Argusa". Do niewątpliwych zalet trzeba zaliczyć bardzo dobre, selektywne brzmienie. Całość instrumentarium nagłośniono na bardzo wyważonym poziomie, dzięki czemu z łatwością można było wyłapać wszystkie "smaczki", których w muzyce Wishbone Ash jest przecież niemało. Ponadto gra świateł na scenie znakomicie pomagała budować atmosferę. Co do samej muzyki - utwory były odgrywane dosyć wiernie. Szczególnie ucieszyło mnie brawurowo odtworzone podwójne solo z "Throw Down The Sword", które z tego, co wiem zdarza się być niekiedy traktowane po macoszemu. Na spontaniczne "odchyły" muzycy pozwalali sobie w bardziej rock'n'rollowych partiach. Satysfakcjonująca była też dobrze wyeksponowana linia basu, nadająca głębi całości. Zespół uraczył nas też m.in. "Persephone", "King Will Come", "Blowin' Free" (na bis), "Rock'n'Roll Widow", "Warrior" i oczywiście "Errors Of My Way". Sfera wokalna, zważywszy na konkretną liczbę lat na karku (i zapewne względnie dużą ilość opróżnionych butelek napojów wyskokowych), również nie dawała większych powodów do narzekań. Należy zaznaczyć, że nieźle spisywał się na tym polu zarówno lider, jak i wspomagający go gitarzyści. Konferansjerka na świetnym, bardzo sympatycznym poziomie - praktycznie po każdym kawałku Turner zabawiał publikę jakąś anegdotą, a Ray Hatfield popisywał się zdolnościami lingwistycznymi, posługując się zwrotami typu "dziekuja" czy "jak się masz". Ze sceny czuć było radość z gry, szczególnie w ostatnich kompozycjach, które członkowie urozmaicali swobodnymi pląsami czy patentami typu: granie sobie nawzajem na gryfach, czy pozwolenie komuś z publiki na "porzępolenie". Co się z tym wiąże, zespół Martina Turnera pokazał w Łodzi niesamowity profesjonalizm. Niewiele jest muzyków o takim stażu, którzy potrafią zagrać dwugodzinny koncert z werwą, której może pozazdrościć niejeden młokos. Koncert był pierwszorzędny i z pewnością mogę go zaliczyć do czołówki najlepszych muzycznych imprez tego roku.

Kapela nie zaszyła się po występie za sceną, ale cierpliwie rozdawała autografy i pozowała do zdjęć. To jeszcze dobitniej wskazuje na poważny, a zarazem przyjacielski stosunek do fanów. Przykład postępowania tego zespołu powinien być wzorem dla ludzi, którzy aspirują do miana profesjonalnych muzyków.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?