- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Marillion, Tides From Nebula, Warszawa "Stodoła" 29.11.2012
miejsce, data: Warszawa, Stodoła, 29.11.2012
Gdy przeglądałem setlisty z tegorocznych polskich występów Marillion (Kraków we wtorek i Wrocław w środę), wydawało się, że wszystko jest już jasne odnośnie repertuaru, jaki muzycy zaprezentują w warszawskiej "Stodole" w czwartek. Lecz to były tylko pozory. Po raz kolejny miałem się przekonać, że każdy koncert jest inny i niepowtarzalny. A zdarzyć się może wszystko. Generalnie artyści promowali swój najnowszy album "Sounds That Can't Be Made", który ukazał się we wrześniu 2012 roku. Gdy przybyłem do klubu około godziny dziewiętnastej - spory tłumek oczekiwał już na otwarcie drzwi do sali. Tym razem nie ma mowy, aby zająć stanowisko przy barierce. A może to i lepiej, bo tam nie zawsze dobrze słychać. Tak więc umiejscowiłem się kilka metrów od sceny, trochę bardziej po prawej stronie widowni, aby tym razem oglądać dokładniej Steve Rothery'ego. Jak się okazało, nic z tego nie wyszło. Muzycy zrobili mi psikusa i gitarzysta tego wieczoru (jak nigdy) zajął stanowisko z drugiej strony estrady. Dobra jest, niech tak zostanie, zresztą wokół duży tłok i byłyby trudności ze zmianą lokalizacji.
Marillion, Warszawa 29.11.2012, fot. Meloman
Jako support w krótkim, bardzo dobrym półgodzinnym secie zaprezentowała się warszawska formacja Tides From Nebula, grająca muzykę instrumentalną inspirowaną post-rockiem. Do tej pory wydała dwie płyty: "Aura" (2009) i "Earthshine" (2011), a obecnie pracje nad trzecim krążkiem. Chociaż jest to kwartet, tym razem muzycy wystąpili we trzech, bez jednego z gitarzystów.
Artyści z Marillion rozpoczęli o godzinie 20:55 od kawałka "Gaza", otwierającego także nowy album. Nagranie trwa niemalże osiemnaście minut. Wokalista wystąpił w nim w specjalnej białej koszulce z czarnym pacyfistycznym znakiem - utwór jest poświęcony sytuacji politycznej w Strefie Gazy. Następnie, kiedy Hogarth przebrał się w swój zwyczajowy strój (biała koszula i czarna marynarka), przedstawili nam dwa numery z ostatniego longplaya kapeli nagranego jeszcze z Fishem. Były to połączone ze sobą "Warm Wet Circles" i "That Time Of The Night". Dalej wokalista usiadł przy swoim małym zestawie klawiszowym, a z widowni padł kilkakrotnie wykrzyknięty tytuł "The Sky Above The Rain" (zamyka nowy krążek). No właśnie, teraz nie do końca wiadomo, czy mieli to w programie, czy też spełnili życzenie publiczności, bo po krótkim namyśle, mimicznej naradzie i wymianie informacji przez słuchawki zagrali ten utwór w wyśmienitej wersji. Ani we Wrocławiu, ani w Krakowie tego nie prezentowali. Pod koniec nagrania odmówiła posłuszeństwa gitara basowa Petera Trewavasa. Nastąpiła więc szybka wymiana instrumentu, w trakcie której wokalista zagrał nam na dzwoneczkach. Po melodyjnej i rytmicznej piosence "You're Gone" usłyszeliśmy "Power" z nowego albumu, zapowiedziane jako utwór o miłości. Z najnowszego wydawnictwa zabrzmiał jeszcze jeden kawałek - tytułowy, z charakterystyczną solówką gitarową w finale. Jak zwykle fenomenalnie wypadł "Neverland", kolejny utwór tego wieczoru trwający dobrze ponad dziesięć minut, ale nie ostatni z długasów, jak mogliśmy się potem przekonać. Jeżeli chodzi o moje spotkania na żywo z zespołem, to było już czwarte i za każdym razem wykonywali "Neverland", który zawsze wypada magicznie, szczególnie gitarowe solówki, niesamowita dramaturgia głosu oraz stójka (lub żuraw) wokalisty na jednej nodze z rozpostartymi rękami.
Marillion, Warszawa 29.11.2012, fot. Meloman
Kontakt frontmana z publicznością był jak zwykle bardzo dobry. Steve zapowiadał niektóre pozycje, sporo żartował, trochę się wygłupiał i popijał wodę lub piwo z plastikowego kubka. Nawet w jakiejś wolnej chwili zaśpiewał kilka wersów przeboju z lat sześćdziesiątych z repertuaru Dela Shannona - "Runaway" ("I'm walking in the rain"). W pewnym momencie wśród publiczności, pośrodku tuż przy barierkach, pojawiła się biało-czerwona chusta z napisem Marillion, która została przekazana na estradę. Hogarth z dumą i radością pokazał ją nam wszystkim unosząc nad głową, co spotkało się z aplauzem. Sala wypełniona była do ostatniego miejsca i widownia bardzo żywiołowo reagowała na poszczególne propozycje artystów. Miało miejsce wspólne śpiewanie w refrenach i rytmiczne oklaski przy niektórych piosenkach.
Kiedy grali "The Great Escape" przed oczami miałem scenę z filmu Marillion - "Brave", gdy bohaterka w samobójczym skoku spada z mostu ("Ten most nie jest wysoki / Pięćdziesiąte drugie piętro"), przy fragmencie o podtytule "Fallin' From The Moon". Na zakończenie głównej części widowiska muzycy zaprezentowali dwa numery. Najpierw zapowiedziany jednym słowem "King", przed którym wokalista uniósł w symbolicznym geście gitarę (Hogarth podczas występów gra również na gitarach), a potem utwór pasujący na finał, spontaniczny z dynamiczną melodią "Man Of A Thousand Faces". Kilka razy technik podawał wokaliście jeszcze jeden instrument, zwany klawiszowym alkomatem. Lecz o ile dobrze pamiętam, Steve na nim nie zagrał.
Marillion, Warszawa 29.11.2012, fot. Meloman
Niepowtarzalność tego koncertu polegała między innymi na liczbie bisów oraz na ich zawartości. W trakcie pierwszego, za sprawą "Ocean Cloud", epickiej szesnastominutowej opowieści o żeglarzu, który nazywał się Don Allumn i łodzią wiosłową przepłynął Atlantyk, przenieśliśmy się w krainę oceanu i wielkich morskich fal, a muzycznie w sferę dłuższych instrumentalnych fragmentów wspieranych przez wokal. Drugi bis okazał się niespodzianką. Steve wyszedł na scenę w okularach, marynarce i w koszuli pod krawatem, podpierając się laseczką, co oznaczało, że zabrzmi "Invisible Man". Jest to długa, blisko trzynastominutowa kompozycja ostatnio niezbyt często prezentowana na żywo. Tym razem wokalista odbiegł jednak trochę w swoich partiach od wersji studyjnej, ale nagranie wypadło bardzo dobrze. Wyszli także po raz trzeci. Publiczność dosyć długo wywoływała kapelę i najpierw pojawił się Mark Kelly, który syntezatorowym wstępem rozpoczął najstarszą z prezentowanych tego wieczora pozycji - "Garden Party" z debiutu Marillion. Steve Hogarth wdrapał się na lewy zestaw głośników i śpiewał najpierw na siedząco, a potem stojąc, niemalże dotykając głową sufitu. Wyglądało to naprawdę karkołomnie. Ale dzięki staraniom dwóch pracowników ochrony podtrzymujących konstrukcję wszystko na szczęście dobrze się zakończyło. Z czystej formalności powinienem też zaznaczyć, że perkusista Ian Mosley skutecznie ukrywał się za swoim zestawem perkusyjnym, czyli jak zwykle był niewidoczny, do czego już zdążyłem się przyzwyczaić. Tak zakończył się spektakl trwający w sumie dwie godziny i dwadzieścia pięć minut.
Marillion, Warszawa 29.11.2012, fot. Meloman
Gdy muzycy schodzili ostatecznie ze sceny, spotkało mnie coś niezwykłego. Mianowicie rzucona przez któregoś z wykonawców (chyba Hogarth) w stronę publiczności kostka od gitary wylądowała przy mojej lewej nodze, więc ją zdumiony podniosłem. Nie musiałem specjalnie łapać czy o nią zabiegać. Tak, jakby była przeznaczona właśnie dla mnie. Niesamowita pamiątka. To już druga kostka, którą udało mi się w taki sposób pozyskać. Pierwszą przechwyciłem również w "Stodole", w 2009 roku, gdy muzycy promowali "Happiness Is The Road".
To był wyśmienity występ zespołu Marillion. Chyba najlepszy, jakiego byłem świadkiem. Repertuar dobrany został ze szczególnym zwróceniem uwagi na mniej przebojowe, dłuższe i ambitne kompozycje. Pominięto zupełnie materiał z przedostatniego krążka, ale w moim odczuciu fakt ten nie wpłynął negatywnie na końcowy efekt. Wiadomo, jak się ma w dyskografii kilkanaście albumów, wybór setlisty zawsze będzie trudny i nie każdemu może przypaść do gustu. Myślę jednak, że szczególnie wierni i starzy zwolennicy zespołu, obserwujący od lat jego działalność, nie powinni być zawiedzeni. Jeszcze trzeba koniecznie wspomnieć o bardzo dobrym nagłośnieniu.
Marillion, Warszawa 29.11.2012, fot. Meloman
I wreszcie zwyczajowo podaję pełną listę utworów łącznie z tytułami albumów i datą wydania:
Gaza, Sounds That Can't Be Made, 2012
Warm Wet Circles, Clutching At Strawbs, 1987
That Time Of The Night, Clutching At Strawbs, 1987
The Sky Above The Rain, Sounds That Can't Be Made, 2012
You're Gone, Marbles, 2004
Power, Sounds That Can't Be Made, 2012
Neverland, Marbles, 2004
Sounds That Can't Be Made, Sounds That Can't Be Made, 2012
The Great Escape, Brave, 1994
King, Afraid Of Sunlight, 1995
Man Of A Thousand Faces, This Strange Engine, 1997
Bis nr 1:
Ocean Cloud, Marbles, 2004
Bis nr 2:
Invisible Man, Marbles, 2004
Bis nr 3:
Garden Party, Script For A Jester's Tear, 1983
Materiały dotyczące zespołów
Zobacz inną relację
Marillion, Kraków "Studio" 28.11.2012
autor: Boomhauer