- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Lucidvox, Clockwork Totem, Wrocław 28.04.2019
miejsce, data: Wrocław, D.K. Luksus, 28.04.2019
Moskiewski Lucidvox poza Rosję wyjeżdżał dotychczas chyba głównie na festiwale. Również pod koniec kwietnia i w pierwszej połowie maja 2019 r. miał pokazać się na kilku dużych imprezach w Polsce, Niemczech i Wielkiej Brytanii, ale tym razem tak uzupełnił przerwy pomiędzy ich terminami, że efekt nazwał swoją pierwszą trasą koncertową po Europie. Wprawdzie powstały plan po wgłębieniu się w szczegóły wygląda chaotycznie przez to, że zespół występuje na zmianę jako support i jako gwiazda, ale inicjatywę popieram, zwłaszcza że mogłem zobaczyć grupę we Wrocławiu.
Koncert zaskoczył mnie już na bramce. Organizatorzy podawali wcześniej dwie różne ceny za wejście, więc zjawiłem się tam niepewny, ile będę musiał zapłacić. Nie obstawiałem, że poproszą mnie o kwotę o pięć złotych niższą, i się pomyliłem. Odrobina radości szybko jednak wyparowała, bo za drzwi salki koncertowej nie od razu mnie wpuszczono. Clockwork Totem rozpoczął swój występ z nieco ponad półgodzinną obsuwą. Kto przybył do klubu w sam raz - zgodnie z rozpiską - by się od razu bawić przy pierwszych dźwiękach muzyki supportu, mógł kupić bilet, ale progu salki przekroczyć jeszcze nie mógł. Sklepik również dopiero miał się rozłożyć, a nawet dopiero ustalić ceny, bowiem Clockwork Totem musiał się zastanowić, ile warte są jego gadżety.
Chociaż wrocławski support zagrał cały materiał ze swojego wydanego cztery dni wcześniej "Scooping the Light" i nic więcej, skonstruował występ inaczej niż debiutancki album. Zaczęli od końcowego "Hidden Knowledge" - Ufo na gitarze, Bogdan Chajutin na flecie i Kozak na stojąco uderzający miotełkami w talerze. Wkrótce potem perkusista usiadł przy bębenkach. Następnie Bogdan Chajutin chwycił pięciostrunową gitarę basową, a Ufo dołożył wokalizy.
Dalszą część występu wypełnił już bardziej typowy rock progresywny. Zdarzały się jednak pewne urozmaicenia. Pierwsze związane było z brakiem pomocy technicznej. W połowie "Among the Realms" Kozakowi poluzował się jeden z talerzy. Basista na moment przerwał grę, by mu go z powrotem dobrze ustawić, ale to nie wystarczyło. Perkusista zdołał jeszcze parę razy sięgnąć do statywu przechylającej się blachy, lecz nie miał dość czasu, by przykręcić opadający element. Kompozycje Clockwork Totem mają po około dziewięć minut, więc z naprawą trzeba było trochę poczekać.
Po "Flight of the Owl" gitarzysta, dotychczas małomówny, dowcipnie zapowiedział i szybko zakończył przerwę między utworami. Następny, finałowy kawałek miał być według jego słów najmocniejszy. Raczej się nie spodziewał, że "Golden Rays" będzie też minifestiwalem błędów perkusisty, takich jak upuszczenie przez niego pałeczki, którą następnie przez dłuższą chwilę podnosił z podłogi. Paradoksalnie dobrze wpłynęło to na występ. Trudno jest zarzucić coś muzykom jako kompozytorom - materiał jest dobry. Na scenie jednak czegoś brakowało. Nic, łącznie z wizualizacjami Natalii Chosińskiej, nie było w stanie przykuć wzroku na dłużej. Może przydałyby się konkretniejsze ruchome obrazy w tle. Może pomogłoby, gdyby Ufo trochę gwiazdorzył w trakcie solówek i więcej się odzywał do publiczności. Może potrzebne było po prostu jakiekolwiek kolejne urozmaicenie - wszystkie zaplanowane wykorzystane zostały w pierwszych kilku z czterdziestu minut występu, a potem zaprezentowano nam już tylko gitarowe granie. Efekt: zapowiadało się naprawdę interesująco, ale od strony wizualnej po początkowym utworze zabrakło ożywienia.
Przerwa przed grupą Lucidvox potrwała dwadzieścia kilka minut. Na scenie w tym czasie umieszczono m.in. dwie czerwone firany, z których jedną powieszono na statywie mikrofonu. Przy stojącym obok syntezatorze, przyozdobionym przypominającą poroże albo gałęzie konstrukcją z lampkami, zajęła miejsce wokalistka i flecistka Alina. Występ zaczął się dźwiękami z jej instrumentu - wprowadzającym atmosferę tajemniczości, powolnym, basowym, elektronicznym pulsem. Wkrótce potem opary z dymiarki otoczyły białe buty i czarne pończochy lub rajstopy Aliny i jej koleżanek po bokach - basistki Anny i gitarzystki Galli. W przerwie po pierwszym utworze nieśmiało jeszcze reagującą publiczność powitała po angielsku nieco skulona za swoim zestawem perkusistka Nadieżda.
Następnie usłyszeliśmy po kolei "Nie chadi", "Tieło" z partią fletu, połączone "Widenie" i "Dym", "Wichr", w środku którego brakowało mi trochę drugiego wokalu, kompozycję z klawiszami - jedyną zapowiedzianą, chociaż po prostu jako nową, "Wzlietaj" i w końcu blok płynnie przechodzących w siebie kawałków rozpoczęty porywającym "Wremia procz'", z dość hałaśliwą częścią centralną, zwieńczony podniosłym, psychodelicznym outrem z wokalizami i narastającym klimatem.
W ten sposób minęły niecałe trzy kwadranse gry, po których zespół nam podziękował, a wokalistka oznajmiła, że za pięć minut spotkamy się na stoisku z koszulkami, przypinkami i innymi produktami. Widzów nie zjawiło się w klubie wielu, więc te kilka komentarzy, które usłyszałem, wraz z moim wrażeniem mogę uznać za zdanie znacznej części publiczności: byliśmy rozczarowani długością występu. Cztery Rosjanki odziane od kostek w górę w czerń wypadły ciekawie. Zaprezentowana dawka rocka psychodelicznego z domieszką stoner rocka była wystarczająco daleka od monotonii. Na scenie widzieliśmy ruch, zwłaszcza w wykonaniu mającej często wolne ręce i mogącej się lekko oddalić od statywu wokalistki. Również niektórzy widzowie z czasem zaczęli się rozkręcać. Po występie jednak zachowali raczej jeszcze sporo energii - zespół nie dał im okazji, żeby się zmęczyli.
Odczułem niedosyt, jakbym obejrzał dwa supporty, z których pierwszy nie potrafił zachwycić na żywo, a drugi potrafił, ale nie chciał. Czyżby Lucidvox przygotował na całą swoją trasę jeden set, niezależnie od tego, jako który zespół miał się pojawić na scenie - pierwszy czy ostatni? Czy Clockwork Totem nie sprawdziłby się lepiej przed widownią z krzesełkami? Oba zespoły oglądałem z przyjemnością i chętnie zobaczę je ponownie, ale zakładam, że stać je na więcej.