- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: "Lollapalooza Festival", Deer Creek, Indiana 24.07.1997
miejsce, data: Deer Creek (Indiana), 24.07.1997
Powodem, dla którego postanowiłem pozbyć sie 25 dolców na rzecz biletu, był koncert Toola. Reszta zespołów mających tam wystąpić miała robić za, powiedzmy, tło.
Po wejsciu na teren koncertu, który był dosyć rozległy, pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy była tabliczka o treści: "No moshing, stage diving and crowd surfing". To była dla mnie nowość, ponieważ dotad nie spotkałem sie z zabranianiem ludziom dobrej zabawy! Jako, że do koncertu pozostało mi troche wolnego czasu, zajrzałem na małą scenę, na której prezentowały sie mniej znane bandy i miało to raczej wygląd happeningu niż koncertu. Odwiedziłem także stoiska, przy których można było się zaopatrzyć w koszulki, fajki do palenia marijuany i takie tam inne. Zjawiło się także Sony z pojazdem, wewnątrz którego można było pobawić sie Playstation.
Główna scena wystartowała z godzinnym opóżnieniem, które było świadome, ponieważ planowany występ Korna został odwołany, co zreszta wzbudziło ogólne niezadowolenie wśród ludzi. Co do publiki to można było zobaczyć klientów w najróżniejszych t-shirtach, ale ogólnie najwięcej było ludzi spod znaku wesołej rodziny Marilyn Manson. Treść mojej koszulki ("Ceremony of Opposites" Samaela) u co poniektórych wzbudzała znaczne zainteresowanie...
Zaczęło się dokładnie o godzinie 14:00. Pierwszą kapelą, która zagrała była formacja synów Boba Marleya. Styl muzyki jaką wykonywali to oczywiscie reggae i musze powiedzieć, ze ich występ bardzo mi się podobał, jak zresztą całej zebranej publice. Następna na scenie była kapela z Anglii, co wzbudziła u mnie podejrzenia, że koledzy angole uraczą nas brit-popem i tak sie w sumie stało. Nie była to muzyka w stylu Oasis czy bęcwałowatego Blura, ale i tak nieszczególnie mi podeszła, więc ich występ spędziłem w kolejce za żarciem...
Tricky'ego znałem tylko z nazwy i gdzies słyszałem, że podobno jego muzyka jest fajna. Miałem okazję się o tym przekonać. Ogólnie nie umiałem stwierdzić, co to za styl, ale było fajnie. Po pojawieniu się na scenie Snoopa, stwierdziłem znaczne ożywienie wśród ludzi. Prawie wszyscy siedzący wstali z krzeseł (krzesła są przy samej scenie, dopiero za nimi znajdują się tak zwane miejsca stojące) Jego występ wzbudził owacje. Kiedy zapalił trawkę na scenie (co jest oczywiście nielegalne) ludzie zaczęli się drzeć, klaskać i robić dziwne rzeczy... Kiedy Snoop zakończył swój koncert, było już ciemno...
Teraz przyszła kolej na Toola, czyli na główna dla mnie atrakcję wieczoru. Na scenie pojawiły sie dziwne rekwizyty takie jak dywan, czy wielki gong. Nad sceną zamontowano dwa tele-beamy do wyświetlania filmów, które miały towarzyszyć muzyce. Gdy muzycy Toola pojawili się na scenie, można było przekonać się, że z kolegą Maynardem Keenanem jest coś nie tak. Był ubrany w stanik (tzw. wonderbra), damskie szorty i miał do głowy przyczepiony długi warkocz. Do tego oczywiscie nienaganny makijaż. Przypominał trochę M. Mansona... Nie pamiętam, od czego zaczeli, ale większość czasu wypełniły utwory z "Aenimy". Zagrali także kultowy "Sober" oraz "Prison Sex" z albumu "Undertow". Na tele-beamach wyświetalano najróżniejsze, krótkie filmy: miedzy innymi kopulujące slonie (!?), taniec jakiegoś afrykańskiego plemienia oraz coś, co zdawało się ukazywać więzniów obozu koncentracyjnego, chodzących w koło. Podczas numeru "Aenema", na beamach odbyła się, jak mówiono premiera teledysku tegoż utworu. Od poczatku koncertu na terenie miejsc stojących zebrał się duży tłum i rozpoczęła się zabawa. Jak można było zauważyc, ludzie olewali nakazy ochrony. Ta z kolei nie pałowała każdego, kto się nawinął, jak to czasami bywa u nas, tylko pilnowała, żeby nikomu nic się nie stało. Widok kilku tysięcy ludzi w regularnym młynie... był naprawde imponujący! Koncert Toola trwał godzinę i piętnaście minut.
Specjalnym gościem koncertu było The Prodigy, czyli grupa u nas poniekąd już dosyć ograna, za to w Ameryce dopiero poznawana. Do ich występu przygotowano specjalną dekorację z mnóstwem świateł, laserów i stroboskopów. Zagrali utwory z dwóch ostatnich płyt - "Music For The Jilted Generation" i "Fat Of The Land". Dla mnie nie była to żadna nowość, ale Amerykanom muzyka The Prodigy bardzo przypadła do gustu... Grali równą godzinę, po czym zapadła cisza i wszyscy grzecznie udali się do wyjścia...
Ogólnie było fajnie i nie żałowałem tych 25 dolarów. Przy okazji zebrałem troche promocyjnych kaset, komapktów, naklejek i innego śmiecia. Ze strony organizacyjnej podziwiałem Amerykanów. Dać sobie rade z taką ilością bydła bez jednej burdy i bez konieczności zaopiekowania się tonami chlewu, w Polsce jest raczej nie do pomyślenia.
Gdyby tylko Tool zagrał dlużej i gdyby zestaw przypominał Ozzfest... byłoby świetnie, ale i tak nie narzekam.
Materiały dotyczące zespołów
- The Prodigy
- Tool
- Snoop Doggy Dog
- Tricky
- Korn
- James
- Julian & Damian Marley