- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Lady Pank, Lublin "Art Bis Club" 7.11.2000
miejsce, data: Lublin, Art-Bis, 7.11.2000
Od czasu do czasu pojawiają się w mediach informacje o różnego rodzaju tragediach, mających miejsce na publicznych imprezach - meczach czy koncertach. Przypadek, który opiszę do tragedii nie doprowadził (zresztą nie jestem do końca pewien), lecz naprawdę niewiele brakowało. Jestem zdania, że bardzo często takim sytuacjom winni są tylko i wyłącznie organizatorzy.
Lubelski klub studencki Art Bis (studencki to on prawdę mówiąc nigdy nie był, studentem to ja kiedyś byłem) bardzo rzadko organizuje koncerty i od razu zabrał się za gwiazdę, jaką niewątpliwie jest Lady Pank. Bilety były po 12 zł(!) w przedsprzedaży, jednak gdyby sprzedano odpowiednią ich liczbę, nie zobaczyłbym takich tłumów przed wejściem i później w środku. Dochodzę powoli do sedna sprawy. Koncert miał się rozpocząć o godzinie 19, a o 18:40 jeszcze chyba nikogo nie było w środku! Ludzie stali spokojnie do momentu otwarcia drzwi, a tego co się zaczęło dziać później, nie sposób opisać. W pewnym momencie, wraz z paroma osobami znalazłem się na ziemi i nie wiem jakby się to skończyło, gdyby nie otrzymana m.in. od koleżanki i kogoś jeszcze pomoc we wstawaniu. Nie będę dalej opisywać tego, w jaki sposób dostałem się do środka, a po wejściu byłem wkurwiony tak, że mogłem zabić bez wyrzutów sumienia. Jeżeli ten tekst przeczyta ktoś związany z owym klubem, to niech weźmie go pod rozwagę, bo będzie miał kiedyś kogoś na sumieniu.
Lady Pank obchodzi osiemnaste urodziny, spodziewałem się więc czegoś specjalnego. Może jakichś rzadko wykonywanych kawałków, może nieco dłuższego czasu trwania koncertu. Nic takiego nie nastąpiło. Był to kolejny (sam widziałem wcześniej dwa) świetny koncert tego zespołu, który potwierdził tylko ogromny profesjonalizm muzyków. Były sola - Borysewicza (takie sobie, w porównaniu do tego co kiedyś słyszałem) i pełne fajerwerków perkusyjne popisy Jabłońskiego, nagrodzone zresztą gromkim "Kuba, Kuba". Podczas koncertu staram się bawić i słuchać muzyki, dlatego później nie pamiętam kolejności, a tym bardziej wszystkich zagranych piosenek. Nie będę się więc specjalnie wysilał i tym razem. Rozpoczęli od starych utworów - "Zamków na piasku", "Kryzysowej narzeczonej", "Fabryki małp" i potem starali się z małymi wyjątkami trzymać chronologię. Były utwory z "Zawsze tam gdzie ty", "Nany", "Międzyzdrojów", "Łowców głów", były też nowe, ale "Naszej reputacji" jeszcze nie słyszałem, więc tytułów zabraknie. Czy można sobie wyobrazić koncert Lady Pank bez "Marchewkowego pola"? Było, a jakże, i to w bardzo długiej, ciekawej i rozimprowizowanej wersji. Borysewicz zaśpiewał, że jest "Wciąż bardziej obcy" (to tak jak Sigourney Weaver), a jednym z jaśniejszych punktów koncertu był utwór "Znowu pada deszcz". Gdy publika wyła w refrenie "i odlecieć byle gdzie oooo" musiało to robić wrażenie. Całe szczęście nie zabrakło mojego ulubionego numeru Lady Pank, czyli "Prawda i serce". Darłem się jak zraniony King Kong.
Pod koniec koncertu miała miejsce miła uroczystość - wręczenie zespołowi urodzinowego tortu (niestety nie widziałem kto dmuchał - poszedłem po jakieś darmowe, piwno-cytrynowe siki o smaku płynu do zmywania naczyń, nazwę pominę ze względu na wrodzone miłosierdzie) oraz chóralne "Sto lat" odśpiewane przez publikę. Nie wiem czy to tylko kurtuazja ze strony zespołu, ale kilkakrotnie dawali wyraz swemu szczęściu z faktu grania w Lublinie. W końcu to właśnie tu kiedyś zaczynali.
Jeżeli chodzi o publiczność, to z małym wyjątkiem sprawdziła się na medal, teksty wykute prawie na blachę, widziałem nawet próby "stage divingu". Zespół często dawał ludziom okazję do pośpiewania i właśnie podczas "Zawsze tam gdzie ty" miał miejsce ów mały obciach. Lady Pank przestali grać i zamiast śpiewać dalej "...budzić się i chodzić spać we własnym niebie..." jakieś łosie zaczęły się drzeć, a za nimi prawie cała reszta. Widziałem mały zawód i konsternację w zachowaniu zespołu. Inna rzecz, że chwilę wcześniej "ciepły krzyk" z tej piosenki wyszedł lublinianom rewelacyjnie, a Panas rzekł "to jest właśnie Lublin...". Miło mi się zrobiło.
Przed bisami było oczywiście "Mniej niż zero", ale dlaczego w połowie w wersji techno-drechno? Co zagrali na bis nie wiem, bo żeby nie przeżyć po raz drugi tego samego co na początku, postanowiłem się ewakuować. Koncert trwał niecałe dwie godziny i chociaż nie żałuję, to zachwycony również nie jestem. To, co wydarzyło się przed wejściem, odcisnęło się piętnem na całej imprezie i wiem, że nie tylko dla mnie.