- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Lacrimosa, Warszawa "Progresja" 1.09.2009
miejsce, data: Warszawa, Progresja, 1.09.2009
Przeszło dekadę temu Tomasz Beksiński pisał o Lacrimosie, że zdaje się być fatamorganą na jałowej pustyni rapu, grunge'u i tak zwanych gotyckich pozerów. Że to nie tylko zespół tworzący Muzykę, ale i Zjawisko (wielkie litery zamierzone). Wypadałoby takiego Zjawiska doświadczyć na żywo - kto wcześniej nie miał okazji, mógł wybrać się wczoraj do warszawskiego klubu "Progresja", gdzie Lacrimosa zagrała koncert, promujący najnowszy album "Sehnsucht".
Lacrimosa, Warszawa 1.09.2009, fot. Lazarroni
Występ miał rozpocząć się nietypowo wcześnie, jak na koncertowe normy, bo o 19:30. Na dodatek poskąpiono nam supportu, także w roli rozgrzewki musiało wystarczyć ewentualne piwo ze znajomymi. Jeśli ktoś nastawił się, że nadrobi tego dnia w "Progresji" nieobecność na tegorocznym "Castle Party" i będzie mógł napatrzeć się na gotycki pokaz mody, też mógł się nieco rozczarować. Prawdziwie dopasowanych wizualnie do charakteru koncertu gotów (i gotek) było nie tak wielu, wśród publiczności można było zaobserwować przedstawicieli najrozmaitszych pokoleń i subkultur. To dużo mówiło o tym, jak wiele odmiennych gustów potrafi połączyć przepiękna muzyka Tilo Wolffa.
Punktualnie o 19:30 ze sceny popłynęło klasyczne, koncertowe intro Lacrimosy. Można się już było przyjrzeć obecnemu line-upowi grupy oraz jak zwykle cudownej Anne Nurmi, ale wciąż brakowało najważniejszej postaci. Zamiast Wolffa pośrodku sceny stał duży telewizor LCD. Właściwy koncert rozpoczął się tak, jak ostatni album - od "Die Sehnsucht in Mir". Utwór leci, zespół gra, a Tilo dalej brak. Gdy doszło do momentu, w którym powinna wejść linia wokalna, telewizor zabłysnął i ujrzeliśmy wokalistę na tle czarnych kafelków. Z tajemniczym uśmiechem na twarzy zaczął wyśpiewywać swój przejmujący tekst. Przez moment zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałby cały koncert odśpiewany w ten sposób, ale gdy tylko skończył zwrotkę, telewizor zgasł, techniczni w pośpiechu wywieźli go za kulisy i już po chwili mieliśmy Tilo Wolffa we własnej osobie na scenie.
Lacrimosa, Warszawa 1.09.2009, fot. Lazarroni
Po odegraniu pierwszego utworu, Niemiec szybko przywitał się i od razu przeszedł do prawdopodobnie największego przeboju swojej kapeli: niezapomnianego "Alleine zu Zweit" z genialnej "Elodii". Potem cofnęliśmy się aż do "Inferno" za sprawą kolejnego hitu - opartego na wymarzonym na koncerty riffie "Schakal" (w którym pan gitarzysta, zdaje się, na moment się zagapił). Następnie, ku uciesze publiki, pierwszy raz do głosu doszła Anne i zaśpiewała swój utwór z "Sehnsucht", czyli "A Prayer for Your Heart". Zostając przy promocji ostatniego krążka, w dalszej kolejności odegrano "Mandira Nabula" i "I Lost My Star in Krasnodar", przedzielone kolejnym hitem z przeszłości: entuzjastycznie przyjętym przez fanów "Alles Luge". "Letzte Ausfahrt: Leben" było jednym z dwóch utworów z poprzedniej płyty, które usłyszeliśmy tego wieczora, zaś potem mieliśmy dwukawałkowy set z "Fassade" w postaci wyciszonego, klimatycznego "Senses" Nurmi i mojego osobistego faworyta: "Der Morgen danach". W trakcie tego ostatniego Tilo oddał głos publiczności na jeden refren - był wyraźnie zadowolony z naszej reakcji. W ogóle należy pochwalić fanów za znajomość tekstów, zważywszy że przecież lwia część z nich wcale nie została napisana w popularnym języku Szekspira.
Po "Der Morgen Danach" wróciliśmy na chwilę do "Lichtgestalt" za sprawą energicznego kawałka tytułowego, po czym Tilo zapowiedział, że teraz zagrają utwór, od którego zaczęła się cała historia nowej płyty. Nie wykonują tego każdego wieczora, ale dla nas to zrobią - miał na myśli zamykającą "Sehnsucht", monumentalną "Komę". Potem znów kawałek Anne, tym razem "Not Every Pain Hurts". Tutaj już wyraźnie było słychać, że Finka ma tego wieczora problemy z przekrzyczeniem gitarowych podkładów swoim delikatnym głosem. Mocne riffowanie, które rozpoczęło kolejny kawałek, mogło oznaczać tylko jedno: kultowy "Copycat". Następnie usłyszeliśmy "Stolzes Herz" z pięknymi dźwiękami klawiszy, licznymi zmianami tempa, zróżnicowanymi partiami wokalnymi Wolffa... I podstawowy set dobiegł końca.
Lacrimosa, Warszawa 1.09.2009, fot. Lazarroni
Ale przecież nikt nie wierzył, że to już koniec, mimo że minęło przepisowe 90 minut grania. Powrócili kolejnym monumentalnym utworem w postaci "Ich bin der brennende Komet". Anne dawno nie było przy mikrofonie, także następnym wykonanym kawałkiem było "Make It End". I był to zdecydowanie najlepszy jej utwór tego wieczora. Mnie jednak dalej czegoś brakowało i już zacząłem się poważnie obawiać, że tego na tym koncercie nie usłyszę... Na szczęście pojedyncze dźwięki basu, które po chwili usłyszałem, rozwiały moje wątpliwości, ustępując miejsca ciarkom na plecach. Tak, to jeden z najbardziej poruszających utworów z całego katalogu Lacrimosy: "Ich verlasse heut dein Herz". Gdy w czwartej minucie skończyła się partia wokalna, Tilo zniknął ze sceny i zostawił nas sam na sam z rozdzierającym serca solo gitarowym. A gdy cały utwór dobiegł końca - zespół ponownie zniknął ze sceny.
Szybko okazało się jednak, że i tym razem była to tylko kilkuminutowa przerwa, a nie zakończenie całego występu. Tilo znów pojawił się na scenie i - przeplatając niemiecki z angielskim - podziękował, że tak doskonale przyjmujemy na tej trasie materiał z nowej płyty. W związku z tym teraz zagrają dwa kawałki właśnie z niej: "Feuer" i "A.u.S." O ile teledysk do tego pierwszego zdecydowanie się nie udał, tak już na wykonanie live nie ma co narzekać. Pośród publiki wybuchł prawdziwy "Feuer" i zdecydowanie będzie to koncertowy killer Lacrimosy. Melancholijny "A.u.S." zaś doskonale sprawdził się jako zakończenie tego występu.
Lacrimosa, Warszawa 1.09.2009, fot. Lazarroni
"Progresję" opuszczałem mimo wszystko trochę rozczarowany. Niby nie mogę narzekać na setlistę: zagrano solidną reprezentację wszystkich płyt od "Inferno" wzwyż, pomijając tylko "Echos". Były przeboje i nastrojowe perełki. Nie mogę też narzekać na formę Tilo Wolffa - wokalnie robił duże wrażenie, publikę też udało mu się zahipnotyzować swoimi minami, żywiołową gestykulacją i zachowaniami w stylu tańca z mikrofonem czy wymachiwania flagą zespołu. Mogę trochę ponarzekać na nagłośnienie, bo ze trzy razy przepiękna muzyka Lacrimosy zakłócona została głośnymi trzaskami. Lepiej też można było nagłośnić wokal i klawisze pani Nurmi. Ogólnie rzecz biorąc, koncert prezentował się podobnie jak płyta, którą promował: niby wszystko jest na swoim miejscu, niby pięknie i wzruszająco, ale jednak zabrakło jakiejś magii. A może po prostu czepiam się, bo nie zagrali "Halt Mich"?
Halt Mich zagrali w Krakowie, tu zagrali kawałki, których w Kraku nie grali - jakieś niewielkie przetasowanie setlisty być musiało.
To wszystko sprawiło,że cudu nie było,choć jak wspomniałem koncert był udany.
W tym miejscu muszę też zwrócić uwagę na jedną rzecz,która mnie podczas tego występu dość mocno irytowała,a mianowicie chodzi mi tu o zachowanie publiczności.Zawsze myślałem,że oklaski zespół powinien dostawać po wykonaniu utworu,a nie w połowie czy pod koniec.Najgorsza rzecz to jednak brawa podczas solówki w Ich verlasse heut dein herz - najbardziej podniosły i magiczny moment podczas całego koncertu,a tu kurwa klaskanie.Nie moja rola kogoś pouczać,ale mógłby się ktoś łaskawie czasem zastanowić co robi.