zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku czwartek, 21 listopada 2024

relacja: Tim "Ripper" Owens, Crimes of Passion, Krusher, Monstrum ("Krushfest 2010"), Jasło "MOSiR" 17.09.2010

23.09.2010  autor: Verghityax
wystąpili: Tim "Ripper" Owens; Crimes Of Passion; Krusher; Monstrum; Access Denied
miejsce, data: Jasło, MOSiR, 17.09.2010

Miewacie tak czasem, że przyjeżdżając na koncert do jakiejś miejscowości po raz pierwszy, odnosicie wrażenie, jakbyście wkroczyli do małego, hermetycznego świata, rządzącego się swoimi prawami? I nie mam tu na myśli metropolii, jak Warszawa czy Kraków, tak kosmopolitycznych, że poza nielicznymi wyjątkami utraciły swój charakter. Tutaj łatwo o anonimowość, w przeciwieństwie do niewielkich miast i miasteczek, gdzie ludność nie jest tak wymieszana, a obce blachy na samochodzie znacznie prędzej zwracają na siebie uwagę. Przybywając z moją przyjaciółką do Jasła, czuliśmy się trochę jak agent Dale Cooper, kiedy pewnego dnia postawił nogę w Twin Peaks - niby się człowiek specjalnie nie wyróżnia, a mimo to w jakiś sposób miejscowi od razu wiedzą, że nie jesteś stąd. Jest coś fantastycznego w tym klimacie, co sprawia, że takie wizyty zapadają w pamięć o wiele wyraźniej niż wyprawy do majestatycznych dżungli z betonu i szkła. Podczas tego typu wojaży trzeba też przyswoić sobie podstawową wiedzę i to z szybkością Clinta Eastwooda wyszarpującego rewolwer z kabury. Warto na przykład zapamiętać, że drużyna, jaką należy tu wspierać, to JKS "Czarni Jasło", na wypadek spotkania z łysogłowymi autochtonami, choć lepiej wcale ich nie spotykać. Jeśli jednak najmniej odmóżdżony sterydami członek gromadki wpadnie na cwany fortel, by zapytać was o nazwisko bramkarza, to całe przygotowanie kontrwywiadu szlag trafia i wówczas możecie polegać wyłącznie na prędkości swych kulasów.

Tim "Ripper" Owens, Warszawa 18.09.2010, fot. W. Dobrogojski
Tim "Ripper" Owens, Warszawa 18.09.2010, fot. W. Dobrogojski

Droga do Jasła z Katowic ze względu na gigantyczny korek pomiędzy Krakowem a Tarnowem oraz równie dramatyczny przejazd przez Nowy Sącz, co było nieudaną próbą ominięcia poprzedniego korka, zaowocowały trwającą około pięciu godzin podróżą. Mimo to, upłynęła nam ona w dobrych humorach, po części za sprawą kojących górzystych widoków przesuwających się za oknem. Naszym celem przeznaczenia był festiwal "Krushfest", którego już piąta odsłona, a druga pod tą nazwą, miała odbyć się w stolicy powiatu jasielskiego.

Nie ukrywam, że zasadniczym powodem, dla którego zdecydowałem się ruszyć na Podkarpacie, była gwiazda wieczoru, czyli Tim "Ripper" Owens, były wokalista Judas Priest. Dzięki łutowi szczęścia i ówczesnej dziewczynie perkusisty Scotta Travisa, w 1996 roku zastąpił on Roba Halforda, po tym, jak ten zrezygnował z uczestnictwa w zespole po zakończeniu trasy promującej album "Painkiller". Z Owensem za mikrofonem Priest nagrało dwa, moim zdaniem, rewelacyjne i niedoceniane długograje studyjne - "Jugulator" i "Demolition" - oraz dwa krążki koncertowe - "'98 Live Meltdown" i "Live in London". W tym czasie Halford zaczął bujać się z Philem Anselmo z Pantery, czego efektem był dźwięk, jaki Rob osiągnął w utworzonej przez siebie grupie o nazwie Fight, obecnie już zapomnianej, zresztą niesłusznie. Krocząc dalej ścieżką eksperymentu, Halford założył z Trentem Reznorem z Nine Inch Nails krótkotrwałe 2wo - panowie wspólnymi siłami zarejestrowali płytkę pod tytułem "Voyeurs", która okazała się komercyjną klapą. Dopiero solowe "Resurrection" postawiło Roba na nogi. Z kolei wyniki sprzedaży nowych dokonań Judas Priest, jak też liczba granych przez nich gigów, nie przedstawiały się tak kolorowo. Co więcej, Owens, praktycznie wyłączony z procesu twórczego, strzeżonego zazdrośnie przez Tiptona i Downinga, zaczął odczuwać potrzebę realizacji własnych pomysłów. W momencie, gdy kapeli groziła już implozja, Halford i jego dawni towarzysze broni, dotychczas namiętnie obsmarowujący się nawzajem w wywiadach, postanowili zawrzeć rozejm i odbudować formację w jej najbardziej pożądanym przez fanów składzie. O tym, że jego czas w Priest dobiegł końca, Ripper dowiedział się z maila otrzymanego od menedżmentu zespołu.

Dalsze losy Tima toczyły się różnie. Wpierw dołączył do Iced Earth, gdzie zastąpił Matta Barlowa, lecz nie zagrzał tam długo miejsca, bo tylko przez kilka lat - zanim doświadczył powtórki z rozrywki w postaci reunionu załogi z klasycznym wokalistą. Będąc jeszcze w Iced Earth, nagrał Owens napisany wspólnie z Johnem Comprixem album "Beyond Fear" pod tym samym szyldem. Miał też okazję wystąpić u Yngwie Malmsteena na krążku "Perpetual Flame", a w zeszłym roku światło dzienne ujrzało w końcu debiutanckie wydawnictwo, które, jak twierdzi sam Ripper, jest w 100% jego dziełem. Przy rejestrowaniu "Play My Game", bo takie nosi miano ów długograj, Tima wspomogło wielu znakomitych instrumentalistów, jak Rudy Sarzo, David Ellefson, Craig Goldy, Simon Wright, Bob Kulick, Jeff Loomis, Vinny Appice, Marco Mendoza, Chris Caffery, James LoMenzo czy Doug Aldrich. Kiedy w 2009 roku w ramach "Sweden Rock Festival" poszedłem obejrzeć koncert Rippera, towarzyszyła mu doprawdy wytrawna ekipa: wspomniani Ellefson, Wright, Caffery i John Comprix. Niestety, ze względu na rozmaite zobowiązania wobec innych grup, tym razem żaden z nich nie ruszył na trasę z Timem. Ich fuchę przejęli: Andy Boss, Jon Vegard, Are Gogstad i Rick Hagan, na co dzień muzycy sesyjni Paula Di'Anno.

Chociaż planowaliśmy być w Jaśle około godziny 15:00, ostatecznie dotarabaniliśmy się tam po 19:00. Obawiałem się, iż zdążymy jedynie na show Owensa, ale korek, przez który straciliśmy tyle czasu, w pewnym sensie również nam pomógł, albowiem zagraniczne gwiazdy także się spóźniły. W rezultacie rozpiska godzinowa poszła w rozsypkę i na "Krushfeście" zapanowała totalna samowolka. Przegapiliśmy występy grup A Day to Come i Access Denied, do sali wbiliśmy na ostatni szlagier Monstrum - "Hymn Stali Rzeszów". Po krótkiej przerwie technicznej na scenę wkroczył krośnieński Krusher, w którym od paru lat wokalnie udziela się Klaudia Kozień. Dziewczę to, choć wielce urodziwe, ze swym podpadającym pod gotyckie klimaty strojem niezbyt pasuje wizualnie do stylistyki heavymetalowej. Pomijając jednakże tę kwestię, Klaudia dysponuje czystym, mocnym głosem; co prawda, brakuje jej trochę charyzmy scenicznej, lecz to akurat da się wyrobić. Obserwując popis gospodarzy festu, mieliśmy wreszcie możliwość rozejrzeć się po hali MOSiRu, w której impreza się odbywała. Sporą część przeznaczonego dla publiczności miejsca zajmowały nieszczęsne trybuny, przez co bez mała połowa uczestników "Krushfestu" wybrała wariant siedzący i niezależnie od tego, jaka ekipa właśnie grała, leniuchy twardo trwały na swym posterunku, niczym przybita do żerdzi norweska błękitna z pamiętnego skeczu Monty Pythona. Frekwencja, która i tak nie należała do imponujących, wyglądała na tym biedniejszą, bo nie wszyscy się bawili. Do hali MOSiRu mam jeszcze jeden zarzut - kiepską akustykę. W wielu momentach atakowała nas ściana dźwięku, a brzmienie ciężko nazwać selektywnym. Krusher zaprezentował tego dnia kilka numerów ze swego ostatniego albumu, pt. "Forward", jak również parę starszych kawałków, nagranych z dwoma poprzednimi gardłowymi. Na setlistę złożyły się: "Lies", "Divine Wind", "Hot Stuff", "Song About Nothing", cover "Highway to Hell" AC/DC, "Solvent", "Lost", "Midnight Child", "Live to Ride", "Poker Face", "Ogień" i "Stay Heavy". O ile ich autorskie numery wypadły dobrze, o tyle cover "Highway to Hell" powinien zostać usunięty z granego na żywo repertuaru. Bon Scott, słysząc wykonanie tego wałka, zapewne przewraca się w grobie.

Crimes Of Passion, Warszawa 18.09.2010, fot. W. Dobrogojski
Crimes Of Passion, Warszawa 18.09.2010, fot. W. Dobrogojski

Następni na podium zagościli Brytyjczycy z Crimes of Passion. O tej załodze nigdy wcześniej nie słyszałem, nie miałem też bladego pojęcia, co właściwie grają. Jak się potem dowiedziałem, panowie pochodzą z Sheffield, tego samego miasta, co Def Leppard - ale przyznają się do zgoła odmiennych upodobań muzycznych. Oprócz kultowych staroci, jak Iron Maiden czy twórczość Ronniego Jamesa Dio, inspirują ich znacznie młodsze bandy, jak Avenged Sevenfold, Bullet for My Valentine i Papa Roach. Mimo iż wokalista, Dale Radcliff, paradował po scenie w koszulce glamowego Stryper, to grane przez nich utwory nie mają z glamem nic wspólnego - stanowią raczej próbę mariażu wspomnianych wpływów, czyli klasycznego hard rocka i heavy metalu z core'owymi inklinacjami. Na pierwszy plan zdecydowanie wybija się głos Dale'a, przypominający barwą nieco Geoffa Tate'a z Queensryche. Do tego pan Radcliff fenomenalnie sprawdza się jako frontman, błyskawicznie łapiąc kontakt z publiką.

Muzycy dali wyjątkowo żywiołowe świadectwo swoich umiejętności, zostawiając o wiele bardziej pozytywne wrażenie, niż typowy support gwiazdy mógłby sobie wymarzyć. Co zaskoczyło mnie niepomiernie, na osiem wykonanych piosenek, tylko jedna, "Pretty in Blood", pochodziła z ich debiutanckiego krążka, pt. "R.I.P.". Pozostałe: "Dare You to Try", "I Can't Stop Killing You", "Love Is to Die for", "Let the Punishment Fit the Crime", "Save You" i "Blackened Heart" trafią na kolejny album, który ma się zgodnie z zapowiedziami ukazać w marcu przyszłego roku. Set Crimes of Passion zamknął cover "Holy Diver" Dio, zagrany trochę za szybko w stosunku do oryginału, jak na mój gust, aczkolwiek z werwą i afektem, jakich można by oczekiwać od prawdziwych fanów Ronniego. Chociaż była to ich pierwsza wizyta w Polsce, mam szczerą nadzieję, że nie ostatnia.

Norweski Thunderbolt, planowany jako druga rozgrzewka przed Ripperem, wyleciał z sześciu imprez na tej trasie, wliczając w to całą polską odnogę tournee. Jak wieść gminna niesie, powodem tego stanu rzeczy były sprawy osobiste jednego z członków formacji. Dla mnie nieobecność grupy była akurat dobrą informacją, gdyż miałem już okazję widzieć Thunderbolt w zeszłym roku, kiedy supportowali Paula Di'Anno i jakoś nie zrobili na mnie większego wrażenia.

Tim "Ripper" Owens nie dał na siebie długo czekać i gdy tylko ściany pomieszczenia wypełniły nie dające się pomylić z niczym innym charakterystyczne werble "Painkiller", pod sceną zawrzało. Owens wszedł z grubej rury, nie bawiąc się w subtelności. Dzięki temu zabiegowi zdobył publiczność szturmem, sprawiając, że szalejący poniżej "mankind", jak w piosence, niemal znalazł się na kolanach. Muszę przyznać, że instrumentaliści naprawdę dali radę. Może i nie był to podwójny atak Tiptona i Downinga, lecz i tak zabrzmiało elektryzująco. Szkoda, że płaszcząca tyłki na trybunach część publiczności nie zechciała się ruszyć - dziwi mnie to tym bardziej, że przecież niszczyciele formatu Rippera zaglądają do Jasła raz na ruski rok. Na szczęście ci, którzy przyszli się bawić, dawali z siebie wszystko, więc wstydu nie było. Po solidnym uderzeniu Owens zawołał kilkakrotnie ze sceny: "What's my name?", dając w ten sposób do zrozumienia, że oto pora na kultowy numer z "Sad Wings of Destiny", od którego wzięła się ksywa Rozpruwacza, czyli "The Ripper". Żeby nie było, że czerpie wyłącznie z repertuaru sygnowanego przez Halforda, były frontman Priest sięgnął też do płyty "Jugulator" i zaprezentował "Burn in Hell". Trochę zaskoczył mnie ten wybór, ponieważ "Jugulator" może się pochwalić lepszymi ciosami, jak choćby drapieżne "Blood Stained" czy epickie "Cathedral Spires". Podobnie, jak miało to miejsce w Szwecji, tak i tutaj Tim przypomniał ludziom, że jego kariera nie skończyła się na Judas Priest, napierając z flagowym utworem Beyond Fear - "Scream Machine", a zaraz po nim "It Is Me" z solowego "Play My Game".

Tim "Ripper" Owens, Warszawa 18.09.2010, fot. W. Dobrogojski
Tim "Ripper" Owens, Warszawa 18.09.2010, fot. W. Dobrogojski

Kiedy wydawało mi się, że wokal Rippera nie może mnie już bardziej spiorunować, Owens udowodnił mi, jak cholernie się mylę. Przymierzając się do kolejnego wałka, oznajmił, iż zawsze preferował Black Sabbath z Dio, następnie poprosił wszystkich obecnych o zrobienie "rogów" dla Ronniego i na znak hołdu dla tego niesamowitego człowieka, wykonał "Children of the Sea". W chwili, gdy Tim wszedł ze swymi wokalizami pomiędzy gitarowy zaśpiew, ja wyglądałem jak gupik w porze karmienia. Jak długo żyję, nigdy jeszcze nie słyszałem, by ktoś do tego stopnia zbliżył się barwą głosu do maniery Dio. Absolutnie cudowne doświadczenie. Idąc tropem coverów, do poprzedniego dołączyło "Wrathchild" Ironów oraz "Gates of Babylon" Rainbow, już nie tak chwytające za serce jak "Children of the Sea", ale wciąż trzymające poziom. Po tych nieco lżejszych wałkach, muzycy znów rzucili bombę - jeden z najlepszych kawałków z płyty "Demolition" i zarazem jeden z moich ulubionych utworów Judas Priest w ogóle - "One on One", dając mi tym samym asumpt do wdarcia się w szeregi pod barierkami i darcia mordy do wtóru Owensowi na pełen regulator.

Przez całe show Tim co chwilę przybijał piątki z fanami w pierwszym rzędzie i dyrygował publiką z wprawą profesjonalisty, dając nam do zrozumienia, że przyszliśmy tu, aby "zagrać w jego grę". W pewnym momencie Owens zauważył, iż na sali brakuje piwa, wyrażając swoje zdziwienie żartami na temat rzekomej nielegalności tego napoju w Polsce. Jako osobę zmotoryzowaną, problem ten nie dotknął mnie osobiście, ale kiedy już Ripper o tym wspomniał, połapałem się, że jedyne piwo na "Krushfeście" pochodzi z puszek przemyconych przez przedsiębiorczych uczestników festu. Jak utrzymują organizatorzy, papiery niezbędne do uzyskania wymaganego zezwolenia na sprzedaż alkoholu na terenie imprezy złożyli. Ponoć owe pozwolenie zostało nawet wydane, lecz za późno. Czy jest to kwestia zwykłego pecha, czy może ideologicznej postawy urzędującej z ramienia PiSu pani burmistrz, nie mnie decydować. Organizatorzy nie omieszkali jednak głośno wyrazić swojego niezadowolenia z zaistniałej sytuacji.

Zasadniczą część gigu zakończyło "Desert Plains" i "Breaking the Law". Wśród czterech bisów znalazło się "Hell Bent for Leather", "Starting Over" jako drugi i ostatni przedstawiciel solowego albumu na tym koncercie, obowiązkowe "Electric Eye" i bardziej rozrywkowe "Living After Midnight".

Przypuszczalnie będę w mniejszości, ale preferuję wokal Rippera. Może po części dlatego, że od płyt "Jugulator" i "Demolition" zacząłem swoją przygodę z Priest. Bynajmniej nie oznacza to, że nie lubię Halforda - jego głos i niepowtarzalny falset zawsze darzyłem wielką estymą. Nie ulega natomiast wątpliwościom, że obecnie Rob nie ma startu do Tima. Jeśli ktoś nie wierzy, niech wybierze się na koncert Judasów i potem porówna to sobie z formą Owensa na żywo - Ripper to pieprzona elektrownia atomowa, zdolna wchodzić na niesamowite rejestry i kto tego nie słyszy, ma chyba pół kilo pasieki w uszach albo jest po prostu zatwardziałym ortodoksem z klapkami na oczach. Pewnie zaraz usłyszę postękiwania, że Halford, że się nie znam, że Halford i jeszcze inne równie przekonujące argumenty. Mam to gdzieś. Najpierw zobaczcie, potem krytykujcie. Pomimo niezbyt zadowalającego nagłośnienia i przeciętnej frekwencji, ja na "Krushfeście" bawiłem się dobrze. Oby tylko w przyszłym roku fest odbył się w hali z lepszą akustyką.

Zobacz zdjęcia z koncertu w Warszawie, 18.09.2010: Primal Fear, Tim "Ripper" Owens, Turbo, Crimes Of Passion.

Komentarze
Dodaj komentarz »
mogłabym czytać, czytać i czytać :)
paulatc
paulatc (wyślij pw), 2010-09-23 18:56:24 | odpowiedz | zgłoś
no pieknie! :) mogłabym czytać, czytać i czytać :) kolejna świetna relacja (a raczej felieton, ale to dobrze - bo wspaniale wprowadza w, i oddaje klimat koncertu - oby tylko tego typu relacje były), no i juz sie doczekać nie mogę opisu imprezy z Progresji, bo tam był jeszcze lepszy koncert :P i popieram, że Ripper jest genialny na żywo (i nie tylko, na płytach również), Halford to klasyka, ale Ripper och... to ciężar i moc - wspanialy głos!

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?