zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

relacja: Kongh, Guantanamo Party Program, O.D.R.A., Wrocław "Firlej" 13.04.2014

27.04.2014  autor: Krasnal Adamu
wystąpili: Kongh; Guantanamo Party Program; o.d.r.a.
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 13.04.2014

Czy słyszeliście kiedyś o... Kongh? Nie o filmowej małpie, tylko o szwedzkim zespole. Jeśli komuś nie trzeba tej różnicy tłumaczyć, a i samo pytanie nie jest mu obce, mógłby się skusić na obejrzenie koncertu z kapelą w roli głównego wykonawcy. Wiedziałby, jakiego stylu, a nawet jakiej długości utworów, się na polskim przystanku trasy zatytułowanej wymownie "Ten Years of Doom" spodziewać. Wypadało odpowiedzieć "Tak, słyszeliśmy o Kongh... ale pokażcie je nam jeszcze raz".

Przed Szwedami na scenę wyszły dwie lokalne kapele. O.D.R.A. była mi z nich słabiej znana. Choć z jej muzyką zetknąłem się po raz pierwszy już kilka lat temu, nigdy jeszcze zespołu nie widziałem. Nie wiem dlaczego, ale wokalistę wyobrażałem sobie jako kogoś w wieku i o wyglądzie zbliżonym do Darka Paraszczuka z Para Wino. Miałby to być lubujący się w wódce facet, który wychował się na punk rocku, ale pewnego dnia spotkał niewiele od siebie młodszych muzyków zafascynowanych stylem Kyuss - i są razem do dzisiaj. W "Firleju" moja wizja legła w gruzach. Nie zgadzała się ani średnia wieku, ani wygląd. Szczególnie zaskoczył mnie wokalista. Może powinienem go pochwalić za to, że robił na mnie dotychczas wrażenie pewnego siebie frontmana kapelki świadomie i bezkompromisowo robiącej swoje, bardziej jednak odczułem rozczarowanie, że nie wygląda na pana sytuacji, za jakiego go brałem. Na szczęście O.D.R.A. obroniła się jako całość. Serwowane przez nią przez czterdzieści pięć minut kawałki, w tym "Karl Denke Blues", "Różowy Hitler", "Lament starej kurwy" i "Trupi jad", wypadły według mnie trochę ciekawiej niż na płytach. Chyba jednak słuszne były wcześniejsze myśli, że to nie jest materiał do analizowania, tylko do wchłaniania przy piwie i do zabawy. W takim razie można przymknąć oko na takie nieprofesjonalne zachowania, jak problemy z dogadaniem się kolegów, czy grają jeszcze jeden utwór, i cieszyć się, że - chociaż część muzyków zamierzała już opuścić scenę - ten ostatni kawałek wykonali. Dopiero po nim gitarzysta podziękował publiczności i na wszelki wypadek podał nam nazwę zespołu. Wyglądało to nieco chaotycznie, ale przynajmniej muzycznie wypadło solidnie. Miłośnikom prostego, klubowego, sludge'owo-stonerowego grania można kapelę polecić.

Następnie sceną zawładnęły chłopaki w krótkich spodenkach. Tak naprawdę to udział właśnie Guantanamo Party Program zadecydował o mojej wizycie w "Firleju". Początkowo z występu nie mogłem być niezadowolony. W stosunku do repertuaru Odry kompozycje były bardziej zróżnicowane i rozbudowane, a zachowanie Darka Liboskiego jak zwykle pogłębiło emocjonalny charakter muzyki. Wprawdzie tego wieczoru frontman nie biegał po fosie, ale miał w zanadrzu inne chwyty. Szczególne wrażenie robił początek "Na zachodzie bez zmian", podczas którego, przy spokojnym akompaniamencie gitary, wokalista wykrzykiwał tekst bez mikrofonu. Wcześniej zespół zagrał m.in. "Stare fotografie" i "Samotność", a później... niewiele. Zaskoczyło mnie niemiło, że występ Guantanamo Party Program trwał zaledwie trzydzieści pięć minut. Chętnie usłyszałbym więcej kawałków, zwłaszcza z albumu "I", którego przypadł mi do gustu bardziej niż "II". Niestety nie było mi dane bawić się np. przy "Kruchym". Gdybym chciał to sobie zrekompensować poprzez zakup debiutanckiej płyty, w sklepiku niestety też jej nie było. Na domiar złego nagłośnienie odbiegało od ideału. I jak tu nie czuć niedosytu? Następnym razem proszę o co najmniej trzy kwadranse muzyki.

Po demontażu zestawu perkusyjnego, z którego korzystały supporty, na scenie zrobiło się sporo wolnego miejsca. Jak na ironię, zespół, który miał z tej przestrzeni korzystać, posiadał najmniejszy skład. Trzyosobowe Kongh zdawało się tylu metrów kwadratowych nie potrzebować. Gitarzysta David Johansson i basista Olle Hedenstrom większość występu spędzili, pomimo długich partii instrumentalnych, przy swoich mikrofonach. Zespół zaczął występ przy wykorzystanym już na demie z 2006 r. fragmencie dialogu z międzywojennego filmu "King Kong". Zagrane zaraz potem "Sole Creation" - tytułowy kawałek z ostatniego albumu - nie cieszyło niestety tak, jak powinno. Nie tylko czysty śpiew w refrenie brzmiał niezbyt dobrze, ale też po prostu nagłośnienie było jeszcze gorsze niż podczas występu Guantanamo Party Program. Nisko nastrojone instrumenty nieraz traciły czytelność. Siedzący za perkusją Tomas Salonen zagubionym słuchaczom pomagał niewiele - w końcu Kongh nie hołduje prostym rytmom. Fanów to na szczęście nie zraziło. Dobrze przyjęli i starsze utwory, jak "Adapt the Void", i nowsze, jak "The Portals". Dopiero przy wywoływaniu zespołu na bis zaangażowanie wydawało się za małe, chociaż faktem jest, że przyczyniło się do tego przygaszenie świateł nad sceną, a zapalenie nad widownią. Tym większym zaskoczeniem dla rozchodzącej się już publiczności było, że Kongh wróciło zza kulis i godzinny występ wydłużył się o kwadrans, a konkretnie o "Tamed Brute". Do dodatkowych atrakcji można zaliczyć przybijanie "piątek" na zakończenie oraz sporo szwedzkiego języka, basista bowiem nieraz odzywał się do kolegów z zespołu i z ekipy, stosując mowę ojczystą. Co ciekawe, również ten muzyk nam dziękował, chociaż to nie on jest głównym wokalistą, a w zespole gra o wiele krócej od dwóch pozostałych członków, którzy zresztą są założycielami Kongh. Jeśli jeszcze uwzględnić, że w zasadzie jest basistą tylko koncertowym... umowa z kapelą musi mieć sporo podpunktów. Twierdzę wręcz, że to on podczas występu przykuwał najwięcej uwagi. Nie mam nic przeciwko, ale zastanawiam się, czy rzeczywiście z Kongh powinienem zapamiętać głównie jego.

Jeśli przeanalizować koncert na zimno, mogę być zawiedziony. O.D.R.A. była przeciętnym rozgrzewaczem, Guantanamo Party Program zagrało za krótko, a Kongh miało problem z nagłośnieniem. Na szczęście do bycia zadowolonym nie potrzebuję ideału. Koncert był dobry, a Szwedów chętnie zobaczę znowu, gdy wydadzą następny album. Może będą wykonywali więcej 15-minutowych utworów.

Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołów

Napisz relację

Piszesz ciekawe relacje z koncertów? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?