- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Keith Caputo, Wrocław "Firlej" 25.09.2009
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 25.09.2009
Na ten piątkowy wieczór początkowo planowałem wizytę na koncercie Para Wina. Ostatecznie trafiłem na drugą imprezę z cyklu "Singer - Songwriting" - występ znanego z Life Of Agony wokalisty Keitha Caputo. Trudno jest porównywać obu artystów - nie nazwałbym ich konkurencyjnymi wobec siebie. Pewnie tylko ja musiałem wybierać między nimi. Padło na tego, którego wcześniej nigdy nie widziałem.
Keith Caputo, Wrocław 25.09.2009, fot. Krzysztof Zatycki
Caputo od razu rzucił się w oczy ze względu na swój wzrost. Pomiędzy gitarzystą Ryanem Oldcastle'em a basistą, wyposażonym w instrument ze świecącymi na czerwono znacznikami - obydwoma odzianymi w czarne koszule - stanął niski facet w bluzie Sex Pistols. Wiem, że wygląd się nie liczy, ale ci trzej muzycy prezentowali się zniechęcająco. Wprawdzie basista przypominał mi trochę Wayne'a Rooneya, jednak gitarzysta miał w sobie coś dziewczęcego, i to mocno. Wiele razy sprawiał wrażenie zbyt delikatnego na bycie mężczyzną, a gdy jeszcze Caputo poprawiał mu jego kręcone włosy...
Przechodzę do muzyki, zanim się zagalopuję. Po artyście spodziewałem się smęcenia w amerykańskim stylu i rzeczywiście trochę go było, czasami jednak potrafił mnie zaskoczyć, m.in. zbliżając się do stoner rocka. Po pierwszej porcji utworów, w tym "Honeycomb", "Upsy Daisy" oraz "Tangerine" Life Of Agony, Caputo chwycił za gitarę akustyczną, jednak nie wiedział, co zrobić, żeby było ją słychać. W końcu basista włączył za niego, co trzeba, a wokalista nazwał siebie żartobliwie "technicznym niedorozwojem". Z w ten sposób wzbogaconym akompaniamentem zespół wykonał kilka kolejnych kawałków, począwszy od zaśpiewanego przez Oldcastle'a "Dove". Następnie usłyszeliśmy m.in. "Angry Tree" Life Of Agony, "Lollipop" i jeden z najciekawszych utworów w zestawie - "Nothing To Lose" z rozbudowaną partią instrumentalną. Po "Son Of A Gun" przyszła kolej na zadedykowane Layne'owi Staleyowi "Nutshell" Alice In Chains, z technicznym grającym na gitarze akustycznej. 90-minutowy set podstawowy zakończyło bardziej ambitne "Brandy Duval" z Caputo siedzącym przy klawiszach. Zanim jednak utwór się zaczął, wokalista wspomniał o swoim zmarłym ojcu oraz o wypadających właśnie tego dnia 33. urodzinach wielokrotnie zachwalanego przez niego w trakcie koncertu perkusisty. Reakcja była wspaniała - odśpiewaliśmy chyba wszystkie możliwe polskie przyśpiewki na tę okazję (wydaje mi się, że pięć). Zespół, któremu w ten miły sposób utrudnialiśmy wykonanie kolejnego utworu, zaczął w końcu jamować, a Caputo spytał, czy pojechalibyśmy z nimi w trasę jako chór. Publiczność zresztą, choć nie bardzo liczna, spisywała się bardzo dobrze przez cały koncert, m.in. wyklaskując, kiedy tylko się dało, rytm. Sam Caputo zaś kilka razy wspominał zeszłoroczną trasę oraz koncert z poprzedniego dnia w Poznaniu. Zażartował nawet, że chce się przeprowadzić z zespołem do Polski.
Keith Caputo, Wrocław 25.09.2009, fot. Krzysztof Zatycki
Bis zaczął się od "Until We Both Return" wykonanego, rzekomo po raz pierwszy na żywo, przez samego gitarzystę. Caputo tymczasem palił papierosa. Już zespołowo zagrane zostały "New York City" i "Razzberry Mockery". Po ponownym opuszczeniu sceny przez muzyków publiczność już wyraźnie się przerzedziła, jednak udało się wyprosić drugi bis. Ostatnimi utworami wieczoru były "In December" i "Everything Under The Sun" - z liderem znowu zasiadającym przy klawiszach. Wszystko dobrze wykonane i nagłośnione - technicznie nie da się nic zarzucić. O doborze utworów mogę napisać tylko tyle, że artysta najchętniej sięgał do kawałków z najnowszej i pierwszej płyty, co może świadczyć o tym, że nisko ceni wszystko, co nagrał po solowym debiucie... albo wie, że tak wygląda ocena fanów. Fakt, że chętnie korzystał z cudzego repertuaru - m.in. swej macierzystej formacji, a nawet dzieł firmowanych przez samego Oldcastle'a - wzmacnia we mnie to przekonanie.
Niezależnie od tego, czy ktoś lubi Keitha Caputo, czy nie, powinien przyznać, że był to dobry koncert. Może trochę dziwić połączenie niewesołych piosenek z uśmiechniętymi muzykami, ale widocznie taka jest Ameryka.