- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Kat, Poznan "Fabryka" 17.03.1998
miejsce, data: Poznań, Fabryka, 17.03.1998
Pewnego pięknego dnia wasz sprawozdawca szedł deptakiem i mimochodem, kątem oka zoczył jakiś czerwonawy plakat. Jego bystry wzrok bezmyślnie ześlizgnął się po nim i przesunął się gdzieś dalej. Wasz sprawozdawca kontynouwał marsz. Chwilę potem, po zanalizowaniu z pewnym opóźnieniem widzianego obrazu przez płat odpowiedzialny za zmysł wzroku, w jego umyśle zakwitło podniecenie, a wraz z nim chwasty zwątpienia i niedowierzania. KAT w Poznaniu??? Ruchem szybkim jak myśliwiec przekraczający barierę dźwięku, wasz sprawozdawca odwrocił glowę. Jego wprawne oczy zlustrowały ścianę, by w końcu rozświetlić mrok zwątpienia. O w mordę! Koncert KATA w Poznaniu! Mrok zwątpienia powrocił jak zły sen. Znając moje szczęście, koncert odbył się miesiąc temu. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że koncert dopiero odbędzie się za około miesiąc. Następnego dnia miałem już moją relikwię - BILET. Z niecierpliwoscią oczekiwałem dnia objawienia. Dni dłużyły się niemiłosiernie. W międzyczasie oddałem indeks, odrobiłem moje zaleglości w czytaniu i przeszedłem drugi raz Quake'a w wersji nightmare. Czes do upragnionego dznia wlókł się z prędkoscią pijanego, poważnie ranionego ślimaka. Nocami prześladowały mnie koszmary. Koncert KATA??? Koncert KATA był wczoraj. Niezmiernie mi przykro. He, he, he, he, he.... Ten obleśny śmiech prześladował mnie nawet na jawie. Koncert został odwołany, ponieważ zbyt mało osób kupiło bilety. Proszę przyjąć moje kondolencje. He, he, he, he, he... Już kiedyś słyszałem te znienawidzone słowa. Z powodu braku wystarczającej ilości sprzedanych biletów odwołano koncert w moim rodzinnym mieście mej muzy - Shazzy. W końcu nadszedł dzień, który sprawił, że w mrocznym tunelu mego istnienia znów pojawiło się światło.
Oczywiście nigdy nie byłem w "Fabryce", tym plugawym siedlisku technomaniaków. Wiedziałem tylko orientacyjnie, gdzie ów klub się mieści. Okazało się, że jest bliżej niż przypuszczałem. Namierzyłem go już z dość daleka, a to dzięki stadom wyznawców jedynie słusznej religii, mych mrocznych współbraci. Pokręciłem się trochę, postałem odrobinę, po czym ustawiłem się w standardowej kolejce o długości porównywalnej z odległością satelity HotBird od Ziemi. Rozglądając się tu i ówdzie dojrzałem kilka osób z twarzami wymalowanymi jak na koncert blackowy. W międzyczasie do klubu weszli moi bogowie w opuszczonych kapturach. O około 17:30 zaczęto wpuszczać do środka. Przy wejściu panowała oczywiście standardowa przepychanka, ale czyż nie walczyłem co dnia w różnego rodzaju środkach komunikacji miejskiej miasta Poznania w godzinach szczytu? Jeden z bramkarzy nie przyzwyczajony do tego typu scen, krzyknął wyraźnie poirytowany: "Kurwa, nie pchajcie się tak do chuja!" (wydarzenie autentyczne, przepraszam za wulgaryzmy osoby nienawykłe do takiego słownictwa, względnie za nim nieprzepadające). Po niespełna kwadransie byłem w środku, przed wejściem oczywiście standardowe obmacywanie tłumaczone (mogli wymyślić coś lepszego - zboczeńcy) szukaniem ukrytych kastetów, łańcuchów, pogrzebaczy, pluszowych misiów itp. Kilka minut na zorientowanie się w sytuacji i zapamiętanie rozmieszczenia pomieszczeń. Szatnia jest, kibel jest, browar sprzedają. Oddajemy kurtkę do szatni (znowu standardowa kolejka, przywodząca tym razem na myśl Chiński Mur). Pan Marcin idzie pod scenę. Zebrał się już niezły tłumek, skandujący na zmianę KAT, ROMAN. Kilka fałszywych alarmów, chłopaki dalej nie wchodzą na scenę. Pan Marcin kieruje się w kierunku punktu dystrybucji browaru, posługując się naprędce nakreśloną mapą. Skończył piwo, a koncert jeszcze się nie zaczął. Przekradamy się i zaopatrujemy się w następny boski nektar.
W trakcie picia tegoż, gdzieś po 18 rozbrzmiewa początek z albumu "Szydercze zwierciadła". Kilka szybkich i po browarze. Wasz sprawozdzawca biegnie pod scene poskakać i powydzierać japę. Zaczęli od "Cmok - cmok, mlask - mlask" z ostatniej płyty. Pod sceną zaczyna wrzeć. Naglośnienie przyprawia o dreszcz rozkoszy i stopniową utratę słuchu. Po tym numerze dochodzi do mnie coś dziwnego. Roman sciął włosy. Roman ma bardzo krótkie włosy. Ale wygląda spoko. Następny kawałek to "666" z pierwszej. Potem "Tak mi chce samotność" o ile dobrze pamiętam. Następne chyba było "Wierzę" ("Kiedy mowię - NIE, to nie znaczy - TAK"...) - jeden z moich faworytów. Mniej więcej w tym momencie zwracam uwagę na podkoszulek Regulskiego z napisem "Nie regulować" i karykaturą tegoż. Nagle rozbrzmiewa wolna melodia w orientalnym klimacie, to "Purpurowe gody", utwór z fragmentami, które od czasu do czasu wzbudzają we mnie niezdrowe refleksje ("prącie trzy na metr"? "spijam dziewczęcą krew błony dziewiczej"?). Nie przeszkadza mu to jednak klasyfikować się bardzo wysoko na mojej prywatnej liście przebojów. Po nim grają "Płaszcz skrytobójcy", za którym ja osobiście nie przepadam. Grają też "Łoże wspólne, lecz przytulne" i "Oczy słońc" ("Gdybym dziś wierzyć miał"...) z ostatniej płyty. Pojawiła się też "Niewinność" - cudowny utwór z "Ballad" ("Stubarwne kwiaty piją rosę, leśne łzy, pajączek wił swą sieć, maleńki robaczek w nią wpadł"). Zagrali oczywiście "Stworzyłem piękną rzecz" z albumu "...Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach". Z płyty "Oddech wymarłych światów" zagrali "Śpisz jak kamień" (domagała się go usilnie spora część koncertowiczów), "Sex - mag" ("Komu NIE, a komu mogę dać rozkosz"...) oraz, również wyczekiwany przez sporą część widowni, "Diabelski dom cz.II" (ze słynnym "In nomine dei nostri satanas luciferi excelsi"). Gdzieś pod koniec pojawia się oczekiwany przeze mnie kawałek "Łza dla cieniów minionych", w powietrzu zapalniczki i duża część zebranej braci śpiewa wraz z Romanem - "Okręt mój płynie dalej, Gdzieś tam... Serce choć popękane, chce bić. Nie ma Cię i nie było. Jest noc. Nie ma mnie i nie było. Jest dzień." Po prostu coś pięknego. Na koniec grają jeden z moich ulubionych "Odi profanum vulgus" ("Dzięki Panie za rozbieżny zez"...). Po tym kawałku schodzą ze sceny, a ja na skutek problemów z przyswajaniem tlenu, wycofuję się trochę dalej od sceny, w spokojniejsze rejony. Oczywiście podnosi się od razu jęk zawodu (nie z powodu mojego wycofania się) i prośba o jeszcze kilka utworów. Wchodzą spowrotem. Grają "Głos z ciemności" z albumu "Oddech wymarłych światów" ("Tam nikt nie musi tak jak ty"...). Po nim jako ostatni utwór wykonują "Wyrocznię", ktorej domagała się część widowni (ja za nim nie przepadam, ale jest niezły). Kończą kawałek i schodzą ze sceny przy dźwiękach kończących album "Szydercze zwierciadło".
W tym momencie uzmysławiam sobie, że mam kompletnie mokry podkoszulek, na którym miałem pozbierać autografy. Ale na szczęście lokalizuje punkt sprzedaży plakatów (oraz kaset i podkoszulków). Po chwili przerwy goście z KATA powoli, pojedynczo wychodzą i kierują się w stronę punktu dystrybucji browaru (pobliskie pomieszczenie z barem, stolikami i krzesłami), molestowani przez fanatycznych łowców podpisów. Jedna z dziewczyn z poświęceniem zbiera podpisy w swoim dowodzie osobistym, inni standardowo na płytach, plakatach, podkoszulkach, różnych częściach ciała. Można sobie zrobić zdjęcie, z którymś z członków zespołu. Zbieram wszystkie podpisy, co przypłacam wsiąknięciem mojego, kupionego specjalnie na tę okazję czarnego markera. Pomiędzy jednym autografem, a drugim kupuję podkoszulek "...Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach". Jeden browar na drogę, robię zdjęcie jakimś gościom z Lothem i wychodzę, żegnany przez bramkarzy jakimś inteligentnym tekstem, który brzmi mniej więcej tak "Czarna msza... cośtam... cośtam... ofiara z czarnego kota spełniona... cośtam... cośtam..." Bardzo to oryginalne z ich strony i wymagające dużego wysiłku intelektualnego (sklecić tych kilka słów). Do końca dnia prześladował mnie pisk (względnie dzwonienie w uszach), a następnego dnia, gdy prowadzący sprawdzał obecność, na znak, że jestem mimowolnie podniosłem łapę uformowaną w tzw. rogi. I jak tu nie twierdzić, że muzyka ma wpływ na społeczeństwo.
Koncert KATA zwalił mnie po prostu z nóg. Wykonywane utwory nabrały dla mnie nowego wymiaru, który trudno uzyskać, słuchając kasety (względnie płyty). Duża część z wykonanych piosenek była śpiewana wraz z publicznością (np. "Diabelski dom", "Łza dla cieniów minionych", "Sex - mag", "Śpisz jak kamień", "Purpurowe gody" i inne), stąd zdarte moje gardło. Sam Roman był mile zaskoczony naszą znajomością słów. Oczywiście musieli się pojawić amatorzy stage divingu, za którym ja osobiście nie przepadam. Wydaje mi się, że jest on dobry na koncerty grunge, hard core itp. Lubię poskakać, pokrzyczeć (czytaj: śpiewać), lubię tłok pod sceną, ale to średnio przyjemne uczucie, gdy jakiś baran włazi ci na głowę z trepami. Wielu amatorów tej ambitnej dyscypliny wylądowało na łbie. Dwóch innych kolesiów wyraźnie czymś do siebie zrażonych, postanowiło posiniaczyć się nawzajem i gdyby nie kilku rozjemców mogło dojść do zadymy, z których znane jest miasto Poznań. Reasumując uważam, że pewne osoby powinny mieć wydzielone osobne sektory, gdzie mogłyby do woli skakać sobie po łbach i tłuc się między sobą. Ogólnie rzecz biorąc koncert był po prostu boski, był obłędny i niesamowity. Pomnożył i tak już wielką miłość mą do ich muzyki. Gdyby chłopaki grali następnego dnia, to też poszedłbym. Pozostaje mi tylko czekać na ich kolejny koncert gdzieś w okolicy.
Na koniec kilka wyjasnień i sprostowań celem uniknięcia niepotrzebnych insynuacji:
- tekst jest miejsami przesadzony (chyba widać)
- Shazza nie jest mą muzą, ale to prawda, że odwołano jej koncert w moim mieście z powodu niewystarczającej ilości sprzedanych biletów
- z bramkarzami to fakty
- z dowodem osobistym to też fakt
- z Quake'iem to też fakt