- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Jon Lord, Warszawa "Sala Kongresowa" 10.11.2010
miejsce, data: Warszawa, Sala Kongresowa, 10.11.2010
Cechą, która wyróżniła powrót Jona Lorda do Polski z kolejnym solowym występem, było niesamowite zaangażowanie fizyczne i emocjonalne muzyka. Miałem przyjemność oglądać go czterokrotnie na koncertach w przeciągu ostatnich 12 lat i nigdy do tej pory nie doświadczyłem tak dostrzegalnie i odczuwalnie tego właśnie zjawiska. O ile Jon był w stanie skupić się na kontemplowaniu spokojniejszych sekcji koncertu, o tyle w każdej bardziej energicznej chwili zdumiewająco się ożywiał, intensywnie gestykulując, niejako zagrzewając muzyków zespołu elektrycznego do walki, jakby chciał rzec: "dobra, ruszajcie się, rozkręćmy tę maszynę, roznieśmy to miejsce na kawałki, czadu!!!". Wizualnie bardzo przypominało to najlepsze dawne czasy koncertowe Deep Purple, kiedy pewien gitarzysta był bardzo mocno kojarzony z takim właśnie wizualnym, gestykulacyjnym stylem kierowania występem zespołu. Fantastycznym przeżyciem było móc to obserwować, widzieć jak Lord stara się nakłonić każdego muzyka grającego ten koncert, aby dał z siebie wszystko, pokazał pełnię swoich instrumentalnych możliwości.
Jon Lord, Warszawa 2010, fot. W. Dobrogojski
Co i sam czynił. Od wielu lat jego mistrzowska gra na fortepianie i organach Hammonda nie była tak żywiołowa, nie tylko palce, ale całe dłonie służyły do generowania intensywnych i agresywnych akcentów dźwiękowych, jak w starych dobrych czasach, kiedy Lord był w rocku tym dla instrumentów klawiszowych, kim Hendrix był dla gitary elektrycznej.
Wrażenie tym przyjemniejsze, gdy pomyśli się, że muzyk dobiega właśnie siedemdziesiątki! Dało się odczuć, że jest w znakomitej formie fizycznej i psychicznej, znacznie lepszej niż w ostatnich latach bycia w Deep Purple, u progu poprzedniej dekady. Zadbany, nienagannie ubrany, tryskający typowym dla siebie poczuciem humoru, śmiechem i obezwładniającym urokiem brytyjskiego dżentelmena. W porównaniu z nim koledzy z branży w jego wieku sprawiają wrażenie bandy żałosnych oldbojów, rozpaczliwie próbujących przykuć do siebie resztki uwagi słuchaczy, ocalić od zapomnienia lub po prostu przetrwać trudniąc się bezwstydnym odcinaniem kuponów od własnej sławy, by łatwo zarobić na rockową emeryturę. To ostatnie akurat ma miejsce w przypadku muzyków z zespołu, który Lord współtworzył od 1968 r. i którego brzmienie zdefiniowało kształt klasycznego rocka. W 2010 r. Deep Purple w godny pożałowania sposób rozmieniają się na drobne, trwoniąc artystyczny potencjał na rzecz występów scenicznych z kategorii rutynowego, mierzonego od szablonu "odgrzewania kotleta" swoich starych przebojów. Doprowadzają tym do bólu zębów swoich starych fanów, pamiętających złote lata zespołu, który onegdaj się trendom muzycznym nie kłaniał. Brak czynnika improwizacji, który kiedyś był wyznacznikiem scenicznym Purpury i czynił z nich czołowy zespół hardrockowy - sprawia, że stali się trzecioligowym "zespołem - hołdem" dla samych siebie (czytaj: relacja z koncertu Deep Purple, Wrocław 31.10.2010). Szczęśliwie dla wszystkich zainteresowanych, Lord nie musi być już częścią tego żałosnego procederu. Ma na podorędziu własny bogaty dorobek artystyczny, spinający z sobą repertuar sięgający od klasyki rocka przez bluesa po muzykę współczesną - klasyczną, orkiestrową czy kontemplacyjną. Jednocześnie kultywuje tradycję i utrwala swój wizerunek utalentowanego muzyka scenicznego, grając znakomite koncerty z udziałem elektrycznego zespołu, orkiestry symfonicznej i solistów, łącząc stare z nowym, klasyczne z rockowym - wszystko w znakomicie wyważonych proporcjach. Wie jak użyć budowania siły emocji i napięcia dźwiękiem w muzyce, jak wpleść w występ element improwizacji, wreszcie jak bez reszty zaangażować widza emocjonalnie w swój koncert. I to są klucze do powodzenia jego występów - bez względu na to, czy prezentuje na żywo "Concerto For Group And Orchestra", czy kilka zaledwie, ale za to sztandarowych!, kompozycji Purpury - zbliża się najbardziej z wszystkich muzyków związanych z Deep Purple do odtworzenia i podtrzymania na koncercie magii i brzmienia legendy rocka rodem z czasów jej najlepszych składów, które współtworzył.
Jon Lord, Warszawa 2010, fot. W. Dobrogojski
Jednocześnie pod żadnym pozorem nie da się tak po prostu zakwalifikować go jako podstarzałego rockmana, znanego kiedyś z tworzenia rockowego zgiełku z pewną znaną grupą rockową. Jon Lord, będąc legendą rocka, jest jednocześnie uznanym kompozytorem muzyki instrumentalnej i klasycznej, wysoko cenionym w kręgach melomanów i - co ważniejsze - potrafi w spójny sposób przetransponować najlepsze cechy tych dwóch przeciwstawnych światów muzycznych do stworzenia spójnego artystycznie, porywającego spektaklu koncertowego. Dodatkowo zatrudnia do tego celu lokalnych muzyków i orkiestry, a to tylko utrudnia wyzwanie. I podbija zasadniczo jego wartość artystyczną - do pułapu nieosiągalnego dla innych wykonawców o zbliżonym dorobku artystycznym.
Dwa lata koncertowania z nową formułą występów solowych przełożyły się na bagaż doświadczeń, który został spożytkowany z sukcesem dla formuły i Lorda jako wykonawcy. Debiut sceniczny w Płocku w 2008 r. był bardzo udany, ale ponieważ był testowaniem dna zupełnie nowego brodu rwącej rzeki, obarczony był ostrożnością i obawami, co przełożyło się na zachowawczość wykonawczą. Warszawski występ, umocniony dwoma latami doświadczeń scenicznych, lśnił pewnością siebie i wyrazistością nie tylko w występie samego Mistrza, ale i wspierających go muzyków, solistki Kasi Łaski zaś w szczególności. Naprawdę poruszyła publiczność swoim zaangażowaniem wokalnym i swobodą interpretacji w istocie trudnych wokalnie kameralnych utworów Lorda, śpiewanych onegdaj przez Sam Brown. Nie bez znaczenia dla ładunku emocjonalnego był zapewne fakt, że występ miał miejsce w mieście rodzinnym. Muzycy zespołu elektrycznego grali z większą swobodą niż w Płocku, choć partie solowe bębnów Jana Młynarskiego wciąż były okropnie toporne i torturowały uszy publiczności zbyt długo, jak na tę okoliczność muzyczną i poziom pozostałych muzyków. Zespoły wspierające Lorda na koncertach w Europie - na co dzień zarabiające na życie graniem klasycznego repertuaru Deep Purple - sprawdziłyby się w tych okolicznościach przyrody o niebo lepiej.
Jon Lord, Warszawa 2010, fot. W. Dobrogojski
Szczęśliwie forma tria elektrycznego nie zaważyła negatywnie na jakości występu. Jako i nie uczynił tego brak drugiego solisty stale występującego w duecie z Kasią Łaską w scenicznym projekcie koncertów Lorda. Steve Balsamo, nieobecny z powodu choroby, został godnie zastąpiony wokalnie przez Jakoba Samuela z The Poodles, który dostarczył repertuarowi Deep Purple tej unikalnej magii związanej z głosem rockowego frontmana, który umie nie tylko zaśpiewać z pełną mocą partie wokalne, ale użyć krzyku kiedyś charakterystycznego dla Iana Gillana, tak potrzebnego do odtworzenia ducha Purpury w utworach pamiętających lata 70. Jakob wywiązał się z tego niełatwego zadania znakomicie, jak i porwał i zjednał sobie entuzjazm publiczności w żywszych momentach klasycznego repertuaru.
Obserwowanie gwiazdy wieczoru - występu Mistrza Lorda - było czystą, nieskrępowaną przyjemnością. Jon nie tylko był w znakomitej formie, ale także w widoczny sposób przeniósł dobre samopoczucie i żywiołowość do techniki swojej gry, jego partie były wyraziste, chwilami ostre, agresywne, akcentujące wszystkie istotne kontrapunkty w treści muzycznej. Kiedy jednak bardziej liryczne utwory wybrane z płyt "Pictured Within" i "Beyond The Notes" wymagały łagodności i liryzmu zgranego z brzmieniem orkiestry i głosu Kasi - grał z godnym pozazdroszczenia wyczuciem. Równie dzielnie z odczytywaniem emocji radziła sobie orkiestra pod dynamiczną i żywiołową batutą Tadeusza Wicherka, który wraz z Lordem przyczynił się do tego, że wiele fragmentów "Concerto..." brzmiało jakby żwawiej, jakby odzyskało z wyblaknięcia na nowo kolory.
Wybór solowych dokonań Lorda był dobrze skomponowaną mieszanką najbardziej udanych jego pomysłów instrumentalnych z albumów solowych - zarówno starsze "Bouree" i "Gigue", jak i młodsze "The Telemann Experiment" pozwoliły znakomicie "napakować się" energią, wyrazistością i znakomicie budowanym napięciem i zagęszczaniem atmosfery narastającego dźwięku. Dzięki doskonałym wykonaniu i wzorowej aranżacji porywały publiczność nie gorzej niż cztery utwory Deep Purple, które niczym nawias spięły drugą część występu, po odegraniu "Concerto For Group And Orchestra". "Pictures Of Home" znakomicie sprawdziło się w rozbudowanej o orkiestrowe preludium postaci już na symfonicznej trasie Deep Purple z orkiestrą w 2000 r. Przez dekadę ta aranżacja nie straciła nic z wyrazistości, a naprawdę znakomity mariaż głosu Samuela z organami Lorda sprawił, że klasyk z płyty "Machine Head" tyleż przepięknie, co bezlitośnie - zabujał "Kongresową".
Jon Lord, Warszawa 2010, fot. W. Dobrogojski
Myślę jednak, że największym przeżyciem dla słuchaczy musiało być odegranie purpurowego hymnu lat 80. Orkiestrowa uwertura nie ułatwiła odkrycia niespodzianki, przepełniona orientalnymi nutami forma nie naprowadzała w prosty sposób na utwór docelowy. Kiedy jednak Lord zaintonował potężnie majestatyczne intro organowe do legendarnego "Perfect Strangers", PKiN musiał zawrzeć, wstrząśnięty wybuchem owacji. Tak przepełnionego siłą instrumentu Jona wykonania tego utworu jeszcze w Polsce nie było i - prawdę mówiąc - należało to przeżyć, by móc uwierzyć, że działo się to naprawdę. Bez zbędnego uprzedzenia Jon Lord w 6 minut dowiódł, że u progu 47 roku swojej kariery nikt nie doścignie go w dziedzinie utylizowania potęgi organów Hammonda do granic sonicznych możliwości, a brzmienie instrumentu zdawało się rozwiercać w posadach Pałac Kultury. Reakcją publiczności była rozwiercająca uszy potężna owacja.
Emocje nie opadły już do samego końca koncertu. "Żołnierz fortuny", zapowiedziany jako jeden z ulubionych utworów Mistrza w ogóle, wywołał niemal histeryczną reakcję widowni, podobnie jak podanie nazwisk jego autorów - Blackmore'a i Coverdale'a. Nie jest tajemnicą, że w Polsce ta piękna ballada jest hołubiona przez fanów i słuchaczy niemal na równi z niedoścignionym "Dzieckiem w czasie", dzięki swojej historii o życiu jako wędrówce za pan brat lub przeciw losowi. Jon Lord zdążył jeszcze przedstawić swoich muzyków i orkiestrę, zanim odpalił finałowy ładunek wybuchowy, mający obrócić "Kongresową" w salę wypełnioną rzeszą doszczętnie podbitych (i pobitych) dźwiękowo i emocjonalnie fanów. Brzmienie "Child In Time" w wykonaniu Lorda jest tak niepowtarzalne, że nie da się uniknąć skojarzenia z piorunującym efektem znanym z archiwalnych nagrań koncertowych Deep Purple z okresu 1970-72. Dzięki zaangażowaniu zespołu, solistów i orkiestry - wrażenie jest to samo: siła i potęga dźwiękowa, jedyna w swoim rodzaju, impet poruszający w posadach najskrytsze emocje i zniewalający najodporniejsze na rocka umysły.
Wraz z wybrzmieniem ostatniego dźwięku narastają wzruszenie, niedowierzanie i radość wywołana faktem, że udział w tym wydarzeniu był możliwy. Jedyny w swoim rodzaju muzyk i wyjątkowy repertuar w porywającym wydaniu Ambasadora Hard Rocka i Muzyki Klasycznej. Owacje na stojąco trwały ponad 10 minut, orkiestra została zamrożona na scenie niesłabnącym i zdającym się nie mieć końca aplauzem, dopóki nie powrócił na scenę Tadeusz Wicherek i składając finałowe podziękowanie nie uwolnił swoich podopiecznych z krępującej pułapki zastawionej przez niezaspokojoną publiczność. W iście husarskim stylu Jon Lord podbił Warszawę, dowodząc fantastycznej formy artystycznej i dając piękne świadectwo swojego geniuszu.
Repertuar:
Część I: Concerto For Group And Orchestra
Część II: Pictures Of Home; The Sun Will Shine Again; Bouree; Pictured Within; The Tellemann Experiment; Wait A While; Gigue; Perfect Strangers; Soldier Of Fortune; Child In Time
Zobacz: zdjęcia z koncertu Jona Lorda.
Przeczytaj: relacja Melomana.
Materiały dotyczące zespołu
- Jon Lord
Zobacz inną relację
Jon Lord, Warszawa "Sala Kongresowa" 10.11.2010
autor: Meloman
Po dwóch latach spodziewałem się tego samego. Faktycznie, nie da się zagrać już nic więcej po tym kawałku. Żadne bisy nie wchodzą w grę, tylko "owacja na stojąco".
Ale to już nie była już dla mnie niespodzianka. Tu perłą było potężne "Perfect Strangers" i spontaniczna reakcja widowni. Tak zapamiętam ten warszawski występ.
Jon, jesteś Wielki!!!!