- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Joe Bonamassa ("Suwałki Blues Festival"), Suwałki 17.07.2009
miejsce, data: Suwałki, Scena przy Ratuszu Miejskim, 17.07.2009
Od jakiegoś czasu wypatrywałem koncertów Joe Bonamassa w Polsce. Do tej pory grał u nas w okresie ostatnich dwóch lat w Chorzowie i Poznaniu, czyli jak dla mnie trochę za daleko. W 2009 roku występował co prawda 24 kwietnia w Warszawie, ale już niestety miałem w tym dniu dawno zaplanowany inny koncert. Gdy więc dowiedziałem się, że będzie grał w Suwałkach w lipcu, pomyślałem, że to jest zrządzenie losu, którego nie wolno zlekceważyć i trzeba tam się wybrać.
Joe Bonamassa, Suwałki 17.07.2009, fot. Meloman
Ten niezwykle utalentowany i młody, bo zaledwie trzydziestodwuletni, amerykański gitarzysta i wokalista okrzyknięty został już najlepszym instrumentalistą swojego pokolenia. W swojej karierze solowej ma na koncie siedem albumów studyjnych. Debiutował płytą "A New Day Yesterday" w 2000 roku. Najnowsza ukazała się właśnie w roku bieżącym. Oprócz tego w dyskografii posiada również dwa wydawnictwa będące rejestracją jego koncertów, w tym świetne "Live From Nowhere In Particular" (2008).
Gdy oczekiwałem na rozpoczęcie imprezy wśród bardzo licznej publiczności, dostrzegłem stojak z gitarami umiejscowiony po lewej stronie sceny. W nim ujrzałem tylko cztery "wiosła", lecz nie było tam żadnego instrumentu akustycznego. No to wiadomo już było, że grania akustycznie nie będzie. I to się sprawdziło. Bonamassa w swoich występach używa zazwyczaj od pięciu do ośmiu gitar, ale dziś - jak się okazało - wyjątkowo postawił na granie elektryczne. Występ zaplanowany był na godzinę 21:30. Właśnie wtedy rozpoczął się ruch na scenie. W pewnym momencie pomyślałem, że to jakiś techniczny bierze gitarę do ręki, aby ją nastroić. Ale to Joe wyskoczył na środek estrady. Ubrany skromnie, w białą koszulę i zwykłe dżinsowe spodnie. Do tego ciemne okulary i sportowe buty, czyli... trampki. Skład zespołu typowy. Oprócz lidera jeszcze klawisze (Rick Melis), perkusja (Bogie Bowles), a na gitarze basowej ciemnoskóry muzyk Carmine Rojas.
Joe Bonamassa, Suwałki 17.07.2009, fot. Meloman
Ruszyli tak, jak zaczyna się ostatnia płyta, czyli od tytułowego kawałka "The Ballad Of John Henry". Idealny na wstęp, z mocnym rockowym riffem i wyrazistymi solówkami. Gdybym się z kimś założył, że ten utwór pójdzie na pierwszy ogień, to bym wygrał, gdyż tak wyobrażałem sobie właśnie początek. Z nowej płyty zagrali jeszcze później trzy kompozycje. Bluesrockowy "Last Kiss", dźwięki bliższe bluesa w "Lonesome Road Blues" oraz energetycznie rockowy "Story Of The Quarryman", podczas którego jakaś młoda dama stojąca obok zapytała mnie o tytuł tego utworu. Oczywiście odpowiedzi udzieliłem. Fantastycznie zabrzmiały dwa starsze numery, czyli najpierw "So Many Roads" z płyty "You And Me", a później "Sloe Gin". Bonamassa wygrywał w nich perfekcyjne gitarowe solówki, wykonywane z wielką swobodą i rozmachem. Do tego oczywiście śpiewał swoim charakterystycznym, przybrudzonym głosem. To jednak był tylko przedsmak bluesowo - rockowej uczty, bo dania główne Joe pozostawił na koniec. Było ich aż trzy. Pierwsze z nich to doskonały "Blues Deluxe", przed którym najpierw rzucił publiczności trzy kostki do gitary - jakby na trzy strony świata - a później całkowicie zaczarował widownię bluesem. Drugie danie to długi i zakręcony niczym wąż "Just Got A Paid" z gitarowymi improwizacjami oraz cytatem z "Dazed And Confused" zespołu Led Zeppelin. I wreszcie na bis - zupełny majstersztyk, czyli połączone ze sobą "India" i "Mountain Time", gdzie finałowe solo gitarowe uniosło nas gdzieś ponad rzeczywistość.
Lider grał tego wieczoru na przemian na dwóch gitarach. Trzeciej użył tylko raz w utworze na otwarcie. Natomiast czwarty instrument, jak się okazało, należał do basisty. Występ trwał prawie dziewięćdziesiąt minut. Muzyka płynęła bez przerw i bez zapowiedzi. Artyści grali bez wytchnienia, jakby w transie. Tylko jedno "good evening" po pierwszym kawałku, a później "thank you and good night" na pożegnanie. Ale czy do takiego widowiska potrzebne są jakieś dodatkowe słowa? Może by się przydały - ale niekoniecznie.
Lista utworów:
1. The Ballad Of John Henry
2. So, It's Like That
3. Last Kiss
4. So Many Roads
5. Further Up On The Road
6. Sloe Gin
7. Story Of The Quarryman
8. Lonesome Road Blues
9. You Funeral, My Trial
10. Blues Deluxe
11. Just Got A Paid
12. Bis: India/Mountain Time
Byłem w MDKu w chorzowie, koncert świetny, niestety sprzęt był tak wytłuczony i dzwiękowiec głuchy że po za perkusją niewiele było słychać, całe szczęście siedziałem w pierwszym rzędzie i mogłem się cieszyć gitarą z odsłuchów. Hammondów to już wcale nie było słychać, a szkoda. Niestety nie dorośliśmy jeszcze do dobrego brzmienia na koncertach, sprzęt stary a dzwiękowcy po za basem to chyba nic nie słyszą.