- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Jinjer, The Sixpounder, Minetaur, Sinoptik, Wrocław 18.06.2018
miejsce, data: Wrocław, Firlej, 18.06.2018
Gdy pierwszy raz, trochę ponad dwa lata temu, widziałem Jinjer na żywo, wokalistka była kontuzjowana i część występu przesiedziała, mimo to starała się wypaść żywiołowo. Postanowiłem wtedy, że pójdę również na następny koncert zespołu we Wrocławiu, przynajmniej po to, by się przekonać, na co stać Tatianę ze sprawnymi nogami. Pomimo czasu, który od tamtej pory upłynął, Ukraińcy promują praktycznie dalej ten sam materiał, zdążyli jednak zwiększyć grono swych miłośników w Polsce na tyle, że powrócili - przynajmniej w części trasy - jako główna gwiazda. Miałem nadzieję na pokaz energii.
Jinjer, Kraków 16.06.2018, fot. Verghityax
Punktualnie o 19 włączono przyrodniczo-apokaliptycznie brzmiące intro i do boju ruszyło ukraińskie Sinoptik. Nie wszyscy tylko z obsługi się wyrobili, bo dopiero w połowie rozpoczynającego występ utworu "Until the End" ktoś wreszcie raczył wyłączyć światło nad widownią. Wtedy też oczom zgromadzonych ukazała się prosta wizualizacja, chociaż wyświetlana na transparent z logo Jinjer nie prezentowała się raczej do końca tak, jak powinna. Tę szkodę można jednak uznać za nieznaczną. Rozgwieżdżone niebo w tle i tak pasowało do muzyki grupy. Myliłem się, gdy zaraz po zobaczeniu drobnego basisty pomyślałem, że ta młoda kapelka wypadnie najsłabiej. Wprawdzie bardziej stonerowe fragmenty z partiami wokalnymi mnie nie zachwycały, ale psychodeliczne partie instrumentalne są już mocną stroną tercetu. Basista, a w jeszcze większym stopniu śpiewający i obsługujący klawisze gitarzysta, dobrze uzupełniali je wizualnie ruchem na scenie i machaniem gryfami. I tak największą radochę z grania zdawał się mieć jednak perkusista. Trudno było nie zauważyć jego min i spojrzeń - nie wykluczam, że był zainteresowany dziewczynami pod sceną. Na koniec wszyscy trzej ukłonili się razem publiczności. Przez niewiele ponad pół godziny grupa, promująca wydany wiosną album "Fields of Fire", zagrała jeszcze m.in. "Holy Smoke", moim zdaniem najlepsze w zestawie, i "White Cats", którego charakterystyczny riff chyba najbardziej wbijał się w pamięć. Jeden z utworów wokalista zapowiedział jako "another pop song". Żartował, ale popularności naprawdę im życzę.
Jinjer, Kraków 16.06.2018, fot. Verghityax
Z nazwą Minetaur już się kilka razy zetknąłem, ale - jako że nie znałem pochodzenia zespołu - zawsze uznawałem ją za anglojęzyczną. Gdy wokalista Nauman wymówił ją po polsku, wreszcie zrozumiałem grę słów. Pasowała do frontmana z jego "ziomalskim" stylem wypowiedzi i chęcią picia, a także do równie rockandrollowej muzyki grupy. Warszawska kapela grała prosto, a nawet prosto w pysk, przy czym pierwsze prawie dziesięć minut mogło rozczarowywać małym zróżnicowaniem ciosów - chociaż to też wina kiepskiego, hałaśliwego brzmienia. Minetaur miało najgorsze nagłośnienie. Dopiero "One Million Forms Deforming" uznałem za pewne urozmaicenie. Zespół - ze wszystkich występujących mający najmniejszy dorobek, z ostatnim albumem wydanym w zeszłym roku - przez pół godziny wykonał jeszcze m.in. "Hammered", "Human Error" i "Spitfire". W tym czasie Nauman urabiał publiczność albo właśnie starał się zdziałać coś przeciwnego. Jego ostentacyjną skromnością naznaczone wypowiedzi - np. do klaszczących, że chyba pomylili zespoły - początkowo zdawały mi się być tylko efektem specyficznego poczucia humoru. Minetaur jednak naprawdę wypadło najsłabiej. Może więc wokalista wskutek tego świadomości upijał się na smutno?
Jeszcze zanim The Sixpounder rozstawiło swoje plansze, krążący i pracujący na scenie i w jej okolicach wokalista Filip Sałapa wyraźnie kipiał energią. Na pewno nie jest frontmanem, który odgrywa swoją rolę tylko od początku do końca występu. Gdy z głośników rozbrzmiał motyw z "Drużyny A", raczej nie podziałał na niego rozgrzewająco - on był już w pełni gotowy. Bez dalszych ceregieli grupa natarła na nas "Burn" z dwoma słupami dymu buchającymi z fosy, "Plastic Bag" i "Last True Cowboy Manifesto". Pierwszą dłuższą przerwę między utworami widzowie wykorzystali, by skandować "Napierdalać!". Szybko też pokazali, że naprawdę chcieli się bawić. Podczas "The Hourglass" zaczęli skakać i powstał młyn. W trakcie "The Past" pojawił się pierwszy surfer. Nowemu "Life Is Killing Me" towarzyszyło natomiast rytmiczne klaskanie zgromadzonych. Szaleństwo zbliżało się już jednak do końca. Po "The New World Order" i "Creation" wokalista przedstawił nie tylko członków zespołu, ale i część ekipy. Następnie usłyszeliśmy "Time to Kill" znane z filmu "Gotowi na wszystko. Exterminator", który miał swoją premierę kilka miesięcy temu - bodajże jedyną studyjną nowość w dorobku zespołu od czasu albumu "True to Yourself" z 2016 r. Czterdziestominutowy występ zakończył się wykonaniem "Ace of Spades" Motorhead i ukłonem grupy przy dźwiękach "Ostatniej niedzieli". W porównaniu do Sinoptik nadal było to granie niezbyt ambitne, ale równocześnie była to bezsprzecznie solidna robota. Nawet po uwzględnieniu faktu, że zespół grał w swoim mieście, trzeba mu przyznać, że się postarał.
Jinjer, Kraków 16.06.2018, fot. Verghityax
Na scenie zrobiono porządki: wyniesiono z niej wszystko, co nie było już potrzebne, i podświetlono dwie plansze Jinjer. Trochę się bałem, że się okaże, że większość widzów przyszła na występ The Sixpounder, a nie Ukraińców. Na szczęście byłem w błędzie. Ledwo zgaszono światła nad widownią, tłum zaczął skandować nazwę zespołu, po czym szybko przeszedł do mniej zorganizowanych form owacji. Pierwszy zjawił się perkusista, po nim gitarzysta i basista, a na końcu Tatiana z odsłoniętym tatuażem na brzuchu. Od czasu podpisania kontraktu z Napalm Records i wydania w 2016 r. albumu "King of Everything", dyskografia grupy poszerzyła się tylko o niedawną reedycję poprzedniego "długograja" - "Cloud Factory". Set w związku z tym nie zaskakiwał. Grupa zaczęła od "Who Is Gonna Be the One", "Words of Wisdom", "Sit Stay Roll Over", "I Speak Astronomy" i "Just Another". Do tego momentu zabawa w niczym nie ustępowała tej, której widzowie oddawali się podczas występu The Sixpounder, a zaraz miała przejść na wyższy poziom: w trakcie łagodnego początku "Pisces" młyn się rozstąpił, by czekać na uderzenie cięższego riffu i growlu jak na komendę do ataku. Może i zwracająca się do nas głównie po angielsku Tatiana nie potrafi dobrze wymówić słowa "zajebiście", ale w rozruszaniu publiczności Jinjer tego wieczoru nie miało sobie równych. W godzinnym secie znalazło się bodajże dwanaście utworów, w tym wieńczące go "Cloud Factory" i "Bad Water", w którym młyn znowu się rozstąpił i które basista kończył samodzielnie. Na bis usłyszeliśmy tylko "Scissors". Trochę szkoda, bo publiczność miała energię na więcej - po włączeniu świateł kilka osób zaczęło tańczyć przy dźwiękach "Beggar's Dance". Fani mogli być zadowoleni, ale nie wiem, czy wystarczająco zmęczeni.
Jinjer, Kraków 16.06.2018, fot. Verghityax
Ukraińcy ogólnie wypadli ciekawiej niż Polacy. Jinjer zaliczyło udany powrót, a Minetaur zrobiło wrażenie, że nie chciało nikomu przeszkadzać. Pomiędzy te dwie grupy jakościowo wpasowały się The Sixpounder i Sinoptik, które pokazały się z dobrej strony, ale swymi zaletami, jak i zresztą po prostu stylem, się różnią, więc trudno je porównywać. Choć jako całość koncert świetny nie był, nie widzę przyczyn do większych narzekań. Teraz będę czekał na przyjazd Sinoptik z dłuższym setem.
Materiały dotyczące zespołów
- Jinjer
- The Sixpounder
- Minetaur
- Sinoptik