- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Jethro Tull, Warszawa "Sala Kongresowa" 1.09.2009
miejsce, data: Warszawa, Sala Kongresowa, 1.09.2009
Na ten koncert bilety miałem już w styczniu. Jak szaleć to szaleć, wybrałem miejsca najlepsze z możliwych, ale mówiąc prawdę, pomimo że tak wcześnie, zbyt dużego wyboru nie było. Jednak udało się dostać lokalizację w siódmym rzędzie prawie pośrodku, czyli jest dobrze. Jethro Tull już oglądałem podczas ich ostatniej wizyty w Polsce, to znaczy 15 sierpnia (data historyczna) 2007 w "Operze Leśnej" w Sopocie. Prawdopodobnie jest to zbieg okoliczności, bo 1 września to też historyczna data dla naszego kraju. Tak więc, gdy na Westerplatte szykowano się do uroczystości 70-lecia wybuchu II wojny światowej, my mknęliśmy samochodem w kierunku stolicy. Było nas tym razem czworo - po jednej osobie na jedno koło (zapasowego nie liczę).
Jethro Tull, Warszawa 1.09.2009, fot. Katarzyna Zaręba
Bardzo mnie ciekawiło, w jakim składzie zespół wystąpi. Jest wiele możliwości, ale repertuar oraz klimat w pewnym stopniu zależał od tego, czy na gitarze zagra młokos Florian Opahle, czy weteran Martin Barre.
Przed koncertem ogłoszono istotną informację, że po pierwszej godzinie występu nastąpi piętnastominutowa przerwa. Na początku trochę zamieszania odnośnie czasu rozpoczęcia. W źródłach internetowych widniała 19:00. W mediach radiowych 20:00. Na bilecie wydrukowano: wejście od 18:00. Organizatorzy wybrnęli z tego w ten sposób, że formacja weszła na scenę około 19:30. Jednak widzieliśmy sporo osób, które zajmowały miejsca dopiero, kiedy zespół już grał od kilkunastu minut. O tym, że "Sala Kongresowa" wypełniona była po brzegi (ponad 2800 osób) w zasadzie pisać nie muszę - ale chyba warto jednak ten fakt podkreślić. Wśród widowni przeważają ludzie już nie pierwszej młodości. Młodzież jednak jest. Bardzo często u boku rodziców. Jeszcze jedno. Spotkałem też znajomego z Małopolski, którego poznałem właśnie przy okazji występu Jethro Tull w "Operze Leśnej".
Jethro Tull, Warszawa 1.09.2009, fot. Katarzyna Zaręba
W pewnej chwili światła na widowni i na scenie przygasły. Widać było, jak ukradkiem, pod osłoną ciemności, muzycy zajmują swoje miejsca. Zaczęli od "Nothing Is Easy" ("Nic nie przychodzi łatwo"). Na gitarze Martin Barre (tak, jak chciałem). Przy perkusji Doane Perry (tu akurat żadnych życzeń nie miałem). Obydwaj w stylowych kolorowych czapeczkach bez daszka. Pozostali aktorzy to: John O'Hara na klawiszach Rolland i z akordeonem oraz David Goodier na sześciostrunowej gitarze basowej. Chyba jednak o kimś zapomniałem. Jak mogłem?! No właśnie. Pozostał jeszcze lider i wokalista, grający na flecie i gitarze akustycznej, siła napędowa zespołu: Ian Anderson. Jednak w następnym numerze, czyli starym bluesie "A New Day Yesterday", usłyszeliśmy także, jak gra na harmonijce ustnej. Dopiero teraz nastąpiło przywitanie z publicznością.
W pierwszej części występu zespół przedstawił przede wszystkim nagrania z dwóch pierwszych płyt wydanych pod koniec lat sześćdziesiątych, czyli "This Was" i "Stand Up". Wśród nich zabrzmiały utwory: "Beggars Farm", gdzie mieliśmy klawiszowe i gitarowe solówki. Potem instrumentalny "Serenade To Cuckoo" z popisową grą Iana na flecie. Świetnie rockowo wypadły połączone ze sobą balladowy "We Used To Know" i mocniejszy "Thousand Mothers". Kawałek "Pastime with Good Company" (nie pochodzi z wymienionych albumów) zapowiedziany został jako szesnastowieczny rock'n'roll i dostał szczególnie gromkie brawa. Dalej usłyszeliśmy "Mother Goose" w akustycznej wersji. Perry wyszedł zza perkusyjnej maszyny i usiadł przy zgrabnych bongosikach. Barre nawet zagrał przez moment na czarnym fleciku ("black flute"). To samo O'Hara, tylko na białym ("small flute"). W nawiasach nazewnictwo według zapowiedzi Iana. Anderson natomiast - na gitarze akustycznej i flecie. Na zakończenie pierwszego setu ukłon w kierunku muzyki klasycznej, bo zabrzmiało nieśmiertelne i zawsze świetnie wykonywane już od lat czterdziestu(!) "Bourree", oparte na motywach z twórczości Jana Sebastiana Bacha.
Jethro Tull, Warszawa 1.09.2009, fot. Katarzyna Zaręba
Po przerwie usłyszeliśmy na początek długi, bo prawie dziewięciominutowy "Heavy Horses", gdzie główną rolę pełnią gitarowe dynamiczne frazy i krótkie solówki, zmiany tempa oraz opowiadający wokal. Potem skok do lat osiemdziesiątych za sprawą mniej znanego "Farm on a Freeway" - zabrzmiało nadspodziewanie dobrze, szczególnie w partiach gitarowych i fletowych. Później powrót do korzeni, czyli "Dharma for One" z solowym popisem perkusji w środku utworu.
Dalej rozpoczęło się odliczanie wielkich utworów Jethro Tull, wykonywanych podczas obecnych występów. "Thick As A Brick" - oczywiście w wersji skróconej, z wykrzyczanym na końcu przez całą salę słowem "...prick". Ostatnie trzy kawałki poszły bez zapowiedzi. Najpierw doskonała wersja "My God", czyli "Mój Boże". Jest coś niesamowicie tajemniczo pięknego w tym numerze. Ale przecież tytuł ma również niezwykły. To się czuje w muzyce. Raz spokojne, akustyczne tony. Potem nagle wybuchające dźwięki wszystkich instrumentów. Do tego pulsujące w rytm światła. Malownicze, czasami też spontaniczne brzmienie fletu i różne barwy głosu wokalisty. A także humorystyczne zakończenie, w którym Ian udaje, że coś mu strzeliło w "krzyżu". Bez chwili przerwy, za sprawą słynnego riffu gitarowego, rozpoczął się "Aqualung", również koncertowe cudo zespołu. Jeden z nielicznych utworów, gdzie nie słyszymy fletu. Absolutnie rockowa propozycja, wyzwalająca wypieki na twarzy i ciarki na plecach. Po nim, jeszcze tradycyjne pożegnanie Iana z publicznością, czyli podwójne "good bye". Trzeciego, przeciągniętego "good byyeeeeeeee", jak to zwykle czynił, nie powiedział. Chyba jednak był zmęczony.
Jethro Tull, Warszawa 1.09.2009, fot. Katarzyna Zaręba
Potem muzycy zeszli ze sceny, ale oczywiście wrócili na bis. Najpierw pojawił się John i coś tam poplumkał przy klawiszach. Później Martin pobrzdąkał co nieco na gitarze. Zanim jeszcze wszyscy pojawili się na scenie, wiadomo było, że usłyszymy "Locomotive Breath". W tempie rozpędzonej lokomotywy po raz ostatni zabrzmiał tego wieczoru Jethro Tull w Warszawie. Zapalają się wszystkie światła. Publiczność już dawno stoi i owacyjnie żegna zespół. Drugiego bisu nie będzie, w głośnikach jak zwykle "Wonderful World" Louisa Armstronga.
Czas na podsumowania. Skupię się w nich na liderze formacji, któremu należy poświęcić kilka zupełnie oddzielnych zdań. Powiem Wam, co on wyrabia na scenie. Gra na flecie stojąc na prawej nodze, a lewą sobie macha. Skrada się do przodu lub do tyłu, idąc lub podbiegając przy krawędzi sceny, cały czas wygrywając melodię na flecie. Kopie powietrze, kiedy tylko nie ma innych przedmiotów w zasięgu lewej nogi. Gdy ma chwilę przerwy i w tym czasie nie śpiewa, wykonuje jakieś ekwilibrystyczne ćwiczenia ruchowe. Poza tym na początku występu (później już nie) przykłada sprośnie instrument poniżej brzucha. I tak dalej i tak dalej. Oprócz tego prowadzi bardzo dowcipną konferansjerkę, powodując salwy śmiechu wśród widowni. Natomiast, jeżeli chodzi o wokal, to słychać było, że nie jest już w tak wyśmienitej formie, jak kiedyś bywało. Nie będziemy mu jednak tego specjalnie wypominać.
Łącznie dwie godziny muzyki z przerwą, która wyciągnęła się do dwudziestu minut. Koncert bardzo dobry, ale jednak nie było magii. Przynajmniej ja jej nie wyczuwałem. A może wszystkie magiczne koncerty mam już za sobą? Pomimo wszystko, warto było tam być.
Lista utworów - w nawiasie tytuł płyty i rok wydania:
1. Nothing Is Easy (Stand Up, 1969)
2. A New Day Yesterday (Stand Up, 1969)
3. Beggar's Farm (This Was, 1968)
4. Serenade to Cuckoo (This Was, 1968)
5. Jeffrey Goes to Leicester Square (Stand Up, 1969)
6. Back to the Family (Stand Up, 1969)
7. Pastime with Good Company (The Best of Acoustic, 2007)
8. We Used to Know / Thousand Mothers (Stand Up, 1969)
9. Mother Goose (Aqualung, 1971)
10. Bouree (Stand Up, 1969)
Przerwa
11. Heavy Horses (Heavy Horses, 1978)
12. Farm on the Freeway (Crest of the Knave, 1987)
13. Dharma for One (This Was, 1968)
14. Thick as a Brick (Thick as a Brick, 1972)
15. My God (Aqualung, 1971)
16. Aqualung (Aqualung, 1971)
Bis:
17. Locomotive Breath (Aqualung, 1971)
Najlepszy koncert na którym byłem. Świetne nagłośnienie. Wokal brzmiał znacznie lepiej niż na nagraniach z 2007/2008 roku, które widziałem.
Natomiast co do recenzji - jak można o początku locomotive breath powiedzieć, że to jakieś brzdękanie?
Pozdrawiam.